Z rozpaczy do światła

Matt Talbot po swoim nawróceniu zupełnie nie przypominał dawnego, codziennego bywalca miejscowych pubów. Prosty, uczciwy, kochający bliźnich i uczynny, pragnął przede wszystkim pełnić Bożą wolę i poświęcić Mu całe swoje życie.

zdjęcie: Matttalbot.blogspot.com

2024-07-02

Pewnego czerwcowego dnia 1925 r., w pobliżu kościoła Świętego Zbawiciela, jakaś przypadkowa kobieta do umierającego na ulicznym bruku człowieka wezwała dominikanina z pobliskiej parafii, a ten udzielił mu rozgrzeszenia. Zmarły nie miał przy sobie żadnych dokumentów ani pieniędzy. W jego kieszeniach znajdowały się jedynie jakieś podniszczone skrawki papieru, zaś na rękawie skromnego płaszcza zauważono dwie skrzyżowane – pewnie bardzo stare, bo zupełnie sczerniałe – szpilki. To stanowczo za mało, by zidentyfikować człowieka. Dopiero po czterech dniach udało się ustalić, kim był zmarły mężczyzna: nazywał się Matt Talbot. Lecz imię i nazwisko to tylko ułamek wiedzy o człowieku. Nietrudno wyobrazić sobie zdumienie pracowników kostnicy, gdy pod ubraniem mężczyzny odkryli dwa żelazne łańcuchy splątane sznurem i owinięte wokół pasa, które zapewne nosił na sobie już od wielu lat. Znaleziono także kilka innych śladów praktykowanego umartwienia, oraz wielki różaniec zawieszony na szyi. Kim zatem był ten niezwykły pokutnik?

Trudny dom

Urodził się 2 maja 1856 r. w Dublinie, w wielodzietnej, irlandzkiej rodzinie Charlesa i Elizabeth Talbotów, jako drugie z dwanaściorga dzieci. Zarówno matka jak i ojciec byli ludźmi religijnymi, lecz w pewnym okresie swego dojrzałego życia ojciec Matta zaczął nadużywać alkoholu. Być może niełatwe czasy i związane z tym trudności, jak i to, że dużą część swoich zarobków ojciec przepijał w miejscowych pubach sprawiły, że rodzina bezustannie ocierała się o nędzę. Niestety, z wyjątkiem najstarszego z synów, z czasem wszyscy młodzi Talbotowie poszli w ślady ojca. Burdy, jakie wszczynali nie przysparzały im szacunku sąsiadów i powodowały, że rodzina wiele razy musiała zmieniać miejsce zamieszkania. Nietrudno wyobrazić sobie, jak wiele cierpień pijaństwo męża i synów musiało przysparzać dzielnej pani Elizabeth Talbot. Nigdy jednak nie utraciła wiary i nieustannie zanosiła modlitwy w intencji nawrócenia męża i dzieci.

Zły wpływ otoczenia

Z powodu trudnej sytuacji finansowej Matt uczęszczał do szkoły jedynie przez dwa lata i to z przerwami. W tym czasie nauczył się czytać i pisać oraz przygotował się do przyjęcia sakramentu pokuty, Komunii świętej i bierzmowania. Gdy miał zaledwie 12 lat zaczął pracować w firmie handlującej winem i piwem. Praca ta miała swoje dobre, ale niestety także złe skutki. Z jednej strony, dzięki ciężkiej 10-godzinnej harówce, chłopiec mógł wspomóc rodzinny budżet, z drugiej jednak strony zaczął nabierać złych przyzwyczajeń. I tak niespełna 13-letni Matt padł ofiarą alkoholowego nałogu. Zapewne niemały wpływ mieli na niego starsi koledzy, ale spora odpowiedzialność ciążyła też na pracodawcy, który część wynagrodzenia wypłacał robotnikom w bonach towarowych, które można było wymienić jedynie na… alkohol. Kiedy w 1872 r. Matt kolejną pracę podjął w porcie, zamiast piwa i wina rozsmakował się w whisky. Odtąd było już tylko gorzej. Nie myślał już o wspomaganiu rodziny swoimi zarobkami. Prawie wszystko zostawiał teraz w pubie. Właściwie nie było już dni bez upijania się. Kiedy tylko miał pieniądze, po „koleżeńsku” stawiał alkohol tym, którzy nie mieli akurat za co pić, a gdy zabrakło i jemu, dla dziennej dawki alkoholu gotów był zastawić własne buty czy koszulę. Zdarzyło się nawet, że okradł wędrownego, niewidomego  skrzypka, a za sprzedane skrzypce kupił alkohol. Przez 16 lat trwania w nałogu stał się przyczyną wielu zgryzot swojej matki. Stopniowo coraz bardziej oddalał się też od Boga. Już tylko z przyzwyczajenia czynił od czasu do czasu znak krzyża czy odmawiał jakąś modlitwę lub odwiedzał kościół. W końcu w ogóle nie przystępował już do sakramentów świętych. Z całą pewnością na dnie tej historii upadku zakończyłaby się historia życia Matta Talbota, gdyby nie splot pewnych wydarzeń i Boża łaska, które doprowadziły do tego, że pijący od 16 lat alkoholik złożył uroczysty ślub abstynencji i… dotrzymał go do końca swoich dni.

Życiowa przemiana

Kiedy pierwszy raz od wielu lat Matt Talbot wrócił do domu trzeźwy, miał już za sobą 28 lat życia. To była sobota. Los go ostatnio prześladował. Od tygodnia był bez pracy, a co za tym idzie – bez pieniędzy. Tego dnia stanął jednak przed pubem przekonany, że koledzy zrewanżują mu się i poczęstują alkoholem, teraz, kiedy tak bardzo tego potrzebował. Nic takiego jednak się nie wydarzyło; jedni odwracali od niego wzrok, inni wyśmiewali go, a niektórzy nawet obrzucali wyzwiskami. Nigdy dotąd nie czuł się tak upokorzony. Czy jednak mógł przypuszczać, że to upokorzenie okaże się dla niego wybawieniem? Nagle zdał sobie sprawę, jak wielu cierpień przysporzył matce i że prawie zniszczył własne życie. Tak wiele różnych uczuć nim targało – żal, wstyd, obrzydzenie do samego siebie i bezmierne poczucie skruchy – iż postanowił, że jeszcze tego samego dnia uda się do miejscowego księdza, wyspowiada, a potem złoży przyrzeczenie – na początek – trzymiesięcznej abstynencji. Jak postanowił, tak też uczynił, a następnego ranka przyjął Komunię świętą.

Niełatwo zachować abstynencję w środowisku, w którym przyszło żyć Mattowi. Przecież zarówno ojciec, jak i niemal wszyscy jego bracia i przyjaciele bez umiaru używali alkoholu, dlatego był pewien, że bez Bożej pomocy nie podoła wyzwaniu, jakie rzucił samemu sobie. To dlatego każdy dzień rozpoczynał od Mszy, a po skończonej pracy udawał się jak najdalej od swoich dotychczasowych kolegów, zaszywał w którymś z kościołów i przed Najświętszym Sakramentem prosił Boga o pomoc.

Walka duchowa

Drugim sprzymierzeńcem Matta okazała się jego matka, która w chwilach zwątpienia dodawała synowi otuchy i nie ustawała w modlitwach za niego. Najtrudniejsze były trzy pierwsze miesiące. Ileż to razy odczuwał niewymowną pokusę, aby wstąpić do pubu i skosztować dobrze znanego smaku... Raz już prawie uległ, lecz kiedy wszedł do baru nagle poczuł się bardzo samotny i zrozumiał, że nie należy już do tego miejsca, że to już nie jest jego świat. Wyszedł i wstąpił do kościoła. To wtedy postanowił, że aby nie ulec pokusie już nigdy nie będzie nosił przy sobie pieniędzy. Z czasem modlitwa i częste wizyty w domu Bożym zaczęły Mattowi przynosić coraz więcej radości. Tylko tam mógł czuć się całkowicie bezpieczny. Wszystko też dobrze sobie przemyślał. Zadbał o to, by całkowicie zmienić środowisko; opuścił nawet rodzinny dom, do którego powrócił dopiero po śmierci ojca, by zaopiekować się matką. Znalazł niepijących przyjaciół i szczelnie wypełniał dni pracą, modlitwą i lekturą, zwłaszcza religijną. Przed pójściem do pracy udawał się na Mszę, zaś wieczorne godziny spędzał w kościele, sam na sam z Jezusem i jego Matką.

Szatan nie dawał jednak za wygraną. Wydawało się nawet, że im bardziej Matt zbliżał się do Boga, tym większą wewnętrzną walkę musiał staczać z własnym zwątpieniem, strachem i pokusą powrotu do butelki. W takich chwilach z pomocą przychodziła mu Maryja. To dlatego tak bardzo rozsmakował się w modlitwie różańcowej.

Zadośćuczynienie

Matt Talbot potrafił być człowiekiem konsekwentnym. Nie tylko zerwał z piciem alkoholu, ale zrezygnował również z innego swojego nałogu – palenia papierosów. Postanowił również, że nie będzie więcej obrażał Boga żadnym wulgarnym słowem, ani wzywając Jego imienia nadaremno. To w tym celu wpiął w rękaw płaszcza dwie skrzyżowane szpilki, które po jego śmierci tak zdumiały pracowników kostnicy. Ten niezwykły znak krzyża miał mu przypominać o zobowiązaniach podjętych wobec Ukrzyżowanego Zbawiciela. I przypominał. Jednak Matt na tym nie poprzestał. Pełen skruchy za popełnione zło i 16 zmarnowanych lat otrzymanego od Boga życia uznał, że musi za to wszystko odpokutować. Nie ustając w pracy, jadał bardzo niewiele i tyleż samo sypiał, do tego na gołych deskach, przykrywając się jedynie kocem lub kilkoma workami. Wstawał w środku nocy i długie godziny spędzał na modlitwie lub oddawał się pobożnej lekturze. Nie pozwalał sobie na żadne ustępstwa; mimo zmęczenia zawsze klęczał wyprostowany, niczym niepodparty. O piątej rano był już w kościele na Mszy, by o szóstej rozpocząć swą codzienną, ciężką pracę murarza. Był tak radykalny w swoich praktykach religijnych, że kiedy zmieniono godzinę celebracji Mszy na późniejszą, Matt zmienił zawód, by nadal rozpoczynać dzień uczestnictwem we Mszy świętej.

Pielęgnując cnoty

Matt Talbot po swoim nawróceniu zupełnie nie przypominał dawnego, codziennego bywalca miejscowych pubów. Prosty, uczciwy, kochający bliźnich i uczynny, pragnął przede wszystkim pełnić Bożą wolę i poświęcić Mu całe swoje życie. To dlatego – po namyśle połączonym z modlitwą o rozeznanie swej życiowej drogi – zrezygnował z osobistego szczęścia, odrzucając propozycję małżeństwa z pewną pobożną dziewczyną. Zdecydował, że już do końca wieść będzie samotne życie wypełnione pracą, lekturą i umartwieniami. Choć niczego nie robił na pokaz, z czasem jego znajomi zauważyli niektóre z jego cnót, zwłaszcza pokorę i powściągliwość. W jego obecności nikt nie ośmielił się kląć. Zorientowali się też, że znaczną część swoich zarobków Matt rozdaje potrzebującym. Starał się on również dotrzeć do swoich dawnych znajomych, którym był winien pieniądze oraz odnaleźć niewidomego skrzypka, któremu niegdyś ukradł skrzypce, aby naprawić swój grzech. Kiedy się okazało, że to już niemożliwe zamówił kilka Mszy za duszę zmarłego. Z pozostałych pieniędzy wspomagał misjonarzy. Zawsze bezkompromisowy, nigdy nie bał się narazić swoim zwierzchnikom, jeśli tylko wymagał tego „interes jego duszy”.

Cichy wzór

Kłopoty ze zdrowiem dopadły Matta w 1923 r. Niewykluczone, że to surowe umartwienia, jakie sobie narzucał, zbyt mało snu i ciężka praca przyczyniły się do ciężkiej choroby serca. Był całkowicie gotowy na śmierć, kiedy 7 czerwca 1925 r., w drodze na poranną Mszę, nagle zasłabł i chwilę później zmarł. Kiedy już dowiedziano się, kim był znaleziony na bruku człowiek, próbowano rozwikłać zagadkę śladów jego umartwienia. W skromnym pokoiku Matta Talbota, wśród licznych książek, których tytuły mogły zaskakiwać, zważywszy na brak wykształcenia ich czytelnika, znaleziono karki z zapiskami tego od lat już trzeźwego alkoholika. Na jednej z nich napisał: „O najsłodszy Jezu, zniszcz we mnie wszystko, co jest złem, niech to wszystko złe obumrze. Zniszcz we mnie wszystko, co jest występne i samowolne. Wyniszcz wszystko, co Ci się nie podoba we mnie, usuń wszystko co jest moje własne. Daj mi prawdziwą pokorę, prawdziwą cierpliwość i prawdziwą miłość. Użycz mi doskonałego panowania nad moim językiem”.

Dziś ten zwykły, irlandzki robotnik, człowiek ubogi i bez wykształcenia, w którego życiu pozornie nie wydarzyło się nic ważnego, jest Sługą Bożym i toczy się jego proces beatyfikacyjny. Choć Matt Talbot umierał samotnie, nikomu nieznany, jego pogrzeb nie przyciągnął tłumów, a nad skromną mogiłą nie padły żadne wielkie słowa, zaledwie kilka miesięcy po śmierci, jego spisana biografia rozeszła się w stu tysiącach egzemplarzy, zaś w ciągu roku została przetłumaczona na kilkanaście języków. Coraz większe rozmiary zaczęła też przybierać cześć oddawana temu zmarłemu alkoholikowi. W konsekwencji, po wnikliwej analizie życia Matta, 3 października 1975 r. został ogłoszony dekret uznający heroiczność jego cnót. Otrzymał tytuł Sługi Bożego, a jego szczątki zostały przeniesione do kościoła Matki Boskiej z Lourdes przy Sean McDermott Street w Dublinie, gdzie coraz liczniej przybywają rzesze pielgrzymów. Dla jednych jest wzorem prawdziwego zwycięzcy, który uczy, jak na co dzień panować nad własnymi złymi skłonnościami. Dla innych jest on źródłem nadziei, że jeśli współpracuje się z łaską Bożą i odda się swoje życie Bogu, można oczyścić je ze wszystkiego, co je zniewala, zaś ciemność zamienić w świetlistą drogę prowadzącą do Domu Ojca. W Irlandii w 2006 r. uznano go za patrona ludzi walczących z uzależnieniem od alkoholu, patronuje również wielu organizacjom na świecie, które pomagają uzależnionym. Nas wszystkich Sługa Boży Matt Talbot uczy, że nie ma takiego upadku, z którego nie można by się podnieść, jeśli odda się swoje życie i swoje słabości w ręce Boga.


Zobacz całą zawartość numeru

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2024nr07, Z cyklu:, Nasi Orędownicy

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 23.11.2024