Potrzebujemy Jezusa, który uzdrawia
Nie tylko niewidomi potrzebują Jezusa, ale być może jeszcze bardziej my, widzący aż nadto wyraźnie. Może nasz wzrok potrzebuje innej korekty. Może niepotrzebnie założyłeś szkła „plusy” i wszystko widzisz wyolbrzymione, albo niepotrzebnie „minusy”, jesteś dalekowidzem… nie widzisz ludzi obok siebie, którzy cię potrzebują.
2024-12-05
Komentarz do fragmentu Ewangelii Mt 9, 27-31
I tydzień adwentu, wspomnienie św. Mikołaja, biskupa
Dziś medycyna jest w stanie wyleczyć wady wzroku, które jeszcze ćwierć wieku temu były nieznane dla okulistów. Kliniki centrów medycznych czynią coraz większe postępy w leczeniu wzroku laserem, przywracając go osobom, które dotychczas skazywane były na izolację, czy pomoc drugiego człowieka. Są jednak takie schorzenia oczu, czasem wrodzone wady, wobec których dziś medycyna nie ma narzędzi do przywrócenia zdrowia. Czy za kilka, kilkadziesiąt lat będziemy świadkami cudu medycyny?
Ewangelia dzisiejsza i jej kolejny, dziesiąty rozdział zatytułowany jest w Biblii Jerozolimskiej „przepowiadanie królestwa Bożego”. Nie tylko niewidomi przychodzili do Jezusa, ale uzdrowienia potrzebowali trędowaci, paralitycy, kobieta cierpiąca na krwotok, opętani. Dziś słyszymy o dwóch niewidomych. Kiedy w Piśmie Świętym jest mowa o dwóch osobach (dwóch uczniach, dwóch niewidomych), możemy być pewni dwóch rzeczy. Po pierwsze, że wydarzenie, rzeczywiście miało miejsce, po drugie, że choroba, ślepota niewidomych była naprawdę dotkliwa. Nie wiemy, czy niewidomi byli związani więzami pokrewieństwa, czy ich choroba była genetyczna, czy niewidomych połączył wspólny los, niewola izolacji, odrzucenia, dzielenia życia pozbawionego oglądania piękna świata, przyrody, ludzi.
Jak to możliwe, że nie widząc, wyczuli moment i obecność Jezusa przebywającego u córki Jaira? Czy ktoś ich poprowadził, czy sami, innymi zmysłami, na przykład słuchem rozpoznali ten moment? Gdy Jezus odchodził stamtąd, „ruszyli za Nim”. To nie było zwykłe poszukiwanie Uzdrowiciela i uzdrowienia. A póki co, zapewne będąc w synagodze, czy świątyni, z tęsknotą wsłuchiwali się w obietnicę Izajasza: „W ów dzień głusi usłyszą słowa księgi, oczy niewidomych, wolne od mroku i od ciemności, będą widziały”. Przecież oni też są wymienieni w tej grupie. Zapewne nieobce były im słowa psalmu: „Pan moim światłem i zbawieniem moim” i słowa „oczekuj Pana, bądź mężny…”.
Wreszcie się doczekali. Ruszyli do Jezusa, przypominając biegaczy biegnących po wielką nagrodę. Nie tylko towarzyszył im zapał, przekonanie, że Jezus jeszcze nie odszedł, ale prawdziwe wyznanie wiary: „Jezusie, synu Dawida, ulituj się nade mną…”. To nie było zwykłe wołanie, ale uznanie w Jezusie prawdziwego Mesjasza, na którego oczekiwano setki lat.
Jezus uzdrawia. Otwiera im oczy. Podobnie, jak otworzył oczy jedynemu synowi wdowy z Nain oraz otworzył oczy Łazarza. Czy w uzdrowieniu niewidomych chodziło tylko o usunięcie wady wzroku, przywrócenie zdrowia fizycznego? Doskonale wiemy z Ewangelii, że cuda prowadzą do czegoś większego! Do rzeczywistości zbawienia. Słowa Jezusa mogą dziwić: „według wiary waszej niech się wam stanie…”. I kolejne: „niech się nikt o tym nie dowie”, poprzedzone słowem „uważajcie”. Jakby Jezus chciał ich przestrzec przed dawnym życiem. Życiem w ciemności. Ślepota w Piśmie Świętym może być symbolem grzechu. Jezus jest nie tylko „światłem świata”, ale wchodząc do czeluści otchłani, przywraca nam życie, otworzył ludzkości oczy. Dziś możemy z nadzieją widzieć wyraźniej. Czy wykorzystujemy tę zdolność? Wiemy tak wiele o grzechu, naszym zbawieniu, śmierci, która została pokonana na Golgocie. Można przecież słyszeć a nie (u)słyszeć, można widzieć a nie (do)widzieć.
Jakiś czas temu w czasie Światowego Dnia Chorego duszpasterstwo służby zdrowia organizowało „Białą Niedzielę”. To dzień, kiedy lekarze różnych specjalności służą parafianom radą, wykonując proste, istotne dla zdrowia badania, w ramach podstawowej diagnostyki zdrowia. Zaproszony był także optometrysta. Kiedy po przebadaniu kilkuset pacjentów zaproponował medykom i mnie, księdzu przebadanie wzroku, trochę z uśmiechem podszedłem do tego. „Księże Marcinie, po czterdziestce widać drobną wadę wzroku. Jednak, by szczegółowo coś więcej wiedzieć, trzeba podejść do poradni, tam szczegółowo zobaczymy zaawansowanie choroby”. Wybierałem się do specjalisty przez pół roku, zwlekałem, a to nie miałem czasu, moi chorzy w szpitalu byli ważniejsi. W końcu po pół roku przebadałem wzrok. Wada okazała się nieduża, a jednak musiałem założyć okulary. Dopiero teraz widzę wyraźniej ludzi, samochody, pieszych wieczorem na pasach.
Nie tylko niewidomi potrzebują Jezusa, ale być może jeszcze bardziej my, widzący aż nadto wyraźnie. Może nasz wzrok potrzebuje innej korekty. Może niepotrzebnie założyłeś szkła „plusy” i wszystko widzisz wyolbrzymione, albo niepotrzebnie „minusy”, jesteś dalekowidzem… nie widzisz ludzi obok siebie, którzy cię potrzebują.
Przy złych okularach czy soczewkach widzimy za wyraźnie wady innych ludzi, zauważamy drzazgi w oku naszych bliskich, belki nie zauważając u siebie. Może jesteśmy lekarzami sami dla siebie. Zakładamy nieodpowiednie okulary, które wykrzywiają obraz świata, Boga, Kościoła. Pozwól sobie na wizytę w konfesjonale. Tam nie trzeba się zapisywać, Jezus leczy największe wady wzroku i serca i ma promocje z kodem rabatowym, czyni to gratis 365 dni w ciągu roku. Wybierz się do Niego wreszcie na wizytę. Niewidomi z Ewangelii sami to uczynili, nie pożałowali tego.