Syn nie-marnotrawny i jego wina
Nie odbieraj sam sobie radości wspólnego świętowania, przekrocz próg dzielący cię od Ojca i powracającego brata.

2025-03-22
Komentarz do fragmentu Ewangelii Łk 15, 1-3. 11-32
2 Tydzień Wielkiego Postu
Od lat z wielkim wzruszeniem przyglądam się reprodukcji jednego z najbardziej znanych dzieł Rembrandta – „Powrót syna marnotrawnego”. To prawdopodobnie ostatni obraz artysty, powstały już pod koniec jego życia. Może dlatego przebija z niego wiele życiowej mądrości popartej doświadczeniem lat życia. Dziś – inaczej niż zwykle – nie skupiam swej uwagi na postaciach pierwszego planu: miłosiernego ojca i objętego jego przebaczającymi ramionami syna. Kieruję mój wzrok w głąb, z stronę postaci ukrytych w cieniu dalszego planu. W jednej z nich domyślam się drugiego syna – tego, o którym ojciec z obrazu Rembrandta, a wcześniej z dzisiejszej Ewangelii, mówi z miłością: „Moje dziecko, ty zawsze jesteś ze mną i wszystko, co moje, do ciebie należy”. Zwłaszcza ten zwrot „moje dziecko”, skierowany do dorosłego przecież syna, zdaje się podkreślać miłość, jaką ojciec darzy go przecież „od zawsze” – miłość szczodrą, niezmienną, trwałą.
Jednak synowi zdaje się to nie wystarczać, stąd – zamiast dzielenia ojcowskiej radości z powrotu brata – jego pełna żalu i gniewu wymówka: „Oto tyle lat ci służę i nie przekroczyłem nigdy twojego nakazu; ale mnie nigdy nie dałeś koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę”.
Jakże często, zbyt często, rozpoznajemy samych siebie (ale i wielu spośród otaczających nas ludzi) w spowitej mrokiem zawiści sylwetce drugiego syna. To ten „porządny”, który „nie roztrwonił” ojcowskiego dziedzictwa i któremu wydaje się, że sam jest bez grzechu. Czy nie tak właśnie jest i w naszym życiu? Niby ubolewamy nad tymi, którzy grzeszą, którym zdarzyło się upaść, czasem może nawet wspaniałomyślnie im współczujemy... Ale kiedy wreszcie powstaną, kiedy uczynią krok w stronę wyciągniętych ramion Ojca, to jakże często, zamiast radości z ich powrotów, unosimy się gniewem na „zbytnią pobłażliwość i miłosierdzie Kościoła”, na rzekomą „niesprawiedliwość” Boga.
Patrząc na ewangeliczną scenę tak doskonale oddaną ręką artysty, chciałoby się zawołać do chmurnej postaci ukrytej w zakamarkach izby: „Głupcze, nie odbieraj sam sobie radości wspólnego świętowania, przekrocz próg dzielący cię od Ojca i brata, a na jego ramionach połóż i swoje dłonie w braterskim uścisku. Wesel się i ciesz „z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się”.