Wielki Piątek oczami chorych

Być może czekamy z utęsknieniem na drogę krzyżową transmitowaną z rzymskiego Koloseum, czekamy na te prowadzone w naszych parafiach, ulicami miast. A ja każdego dnia pomiędzy piętrami, oddziałami, salami, zatrzymuję się przy jej kolejnych stacjach, nie kończących się na stacji czternastej. Najważniejsze jest jednak to, że na końcu zawsze jest Zmartwychwstanie.

2025-04-18

Komentarz do fragmentu Ewangelii J 18,1-19, 42
Wielki Piątek

Dzisiaj Wielki Piątek. Kościół w ten wyjątkowy dzień nie sprawuje Eucharystii. Eucharystią jest tajemnica krzyża, który adorujemy. A Eucharystia jest uobecnieniem (przywołaniem) męki, śmierci i zmartwychwstania Pana Jezusa. W Wielki Piątek nie sprawujemy Mszy, bo medytujemy nad samym źródłem Eucharystii.

W Niedzielę Palmową słuchaliśmy Męki Pana Jezusa opisywanej przez Ewangelistę Łukasza. Dziś – to Jan chce nauczyć nas medytacji nad najważniejszymi wydarzeniami prowadzącymi Jezusa na Golgotę. Ewangelia Jana nie należy do ewangelii synoptycznych. Często mówi się, że Janowe wydarzenia mają nam ukazać w sposób inny słowa i czyny Jezusa. To jest inna opowieść. Bardziej teologiczna, mistyczna, wymaga też większej uwagi, zasłuchania, refleksji. Chciałbym, byśmy w tej mistyce nie zagubili konkretu. Męka Jezusa i poszczególne następujące w niej wydarzenia mają odniesienie do konkretnych sytuacji także naszego życia.

W Wielki Piątek chodzę korytarzami szpitala. Nie zapominam o chorych. Dla mnie szczególną okazją towarzyszenia Jezusowi w Jego drodze jest człowiek cierpiący. To w nim próbuję zobaczyć żywego Jezusa. Chcę, byśmy dziś zatrzymali się nad męką godzina po godzinie, byśmy zobaczyli nie tylko na niej cierpiącego Jezusa, ale także tych, w których jest On obecny: chorych i ich bliskich, pracowników służby zdrowia, może kapelanów…

Właściwie to już w Wieczerniku zaczyna się tajemnica krzyża Jezusa. Nasza godzina 19.00 – Jezus wstaje od wieczerzy, zdejmuje swoją wierzchnią szatę i umywa nogi apostołom. Wstaje od wieczerzy… Dziś myślę o Eucharystii, która dokonuje się na oddziałach szpitalnych, Jan mówi o niej inaczej, obmywanie nóg apostołom. Myślę o tych, którzy o tej godzinie leżą bezwiednie przykuci do łóżka, ale także o tych, którzy zostawiają niedopitą kawę, kęs chleba z wieczornej kolacji, aby podejść do łóżka, zmienić pampersa, wytrzeć podłogę z krwi po wyrwanej kroplówce, posprzątać po pozostałościach ludzkich odchodów...

O 21.00 Jezus modli się w Ogrodzie Oliwnym, o 22.00 przyjmuje wolę Ojca. W tym momencie nie mogę nie zobaczyć chorych, którzy modlą się w swoim Ogrodzie Oliwnym w samotności na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym, czekając na badania, rezonans, konsultacje, kolejne wydarzenia, niczym Jezus czekający na dalszy bieg wydarzeń i na wyrok. Mam przed oczyma także ten Ogród Rajski, Eden. Tam Ewa i Adam, jedząc owoc z drzewa poznania dobra i zła, przekroczyli granicę, którą Bóg wyznaczył. Tam też w nasze życie zostały wpisane: śmierć, choroby, cierpienie. Jezus, wchodząc do ogrodu, daje pierwszy znak, że przyszedł naprawić to, co zostało popsute, chce zaradzić cierpieniu i śmierci, godząc się na krzyż. W Ogrodzie Oliwnym naszego życia, czekając na diagnozę, łatwo można zapomnieć o słowach Jezusa: „Ja jestem…”; „nie utraciłem żadnego z tych, których mi dałeś…”. A przecież nawet w takich chwilach Jezus nas nie opuszcza. 

O 23.00 Jezus został zdradzony i pojmany. Ile razy słyszałem pytanie starszego pensjonariusza domu pomocy społecznej: „Czemu nic już nie znaczę dla mojego syna, córki, którzy mnie tu oddali? Chciałbym być w moim domu…”. To tam, w Ogrodzie Oliwnym Judasz nie stał po stronie Jezusa, ale kohorty, trybuna, żołnierzy, arcykapłanów i faryzeuszów. To godzina tych, którzy czują się zdradzeni przez najbliższych…

Godzina 24.00. Jezus sądzony przez Sanhedryn. O 1.00 w nocy fałszywie oskarżany, a o 2.00 policzkowany i wyszydzany. To tam, w ciemnościach sali szpitalnej, chory zmaga się z myślami o swojej chorobie. Dowiadując się, że jest śmiertelna, nieuleczalna, czuje się spoliczkowany, przegrany. Coraz silniejsze bóle, niekończące się badania i kolejne złe wyniki. Sam musi stawić czoła temu, co go czeka: zareaguje zaprzeczeniem i izolacją; a potem będzie na własnej skórze przeżywał gniew, wściekłość i rozżalenie. Później targowanie się z Bogiem, depresja, by w końcu zgodzić się na krzyż, chorobę.

Negatywne myśli są gorsze niż sąd, szczególnie, gdy dotykają chorych psychicznie na oddziałach psychiatrii. Wydają się być tak realne, choć są nieprawdziwe.

O godzinie 3.00 Jezus doświadczył opuszczenia patrząc na wypierającego się Go ucznia. Dla chorych to często najtrudniejsza godzina czarnych myśli, bezsenności połączonej z bólem i walką duchową. Szatan nie tylko kusił Piotra, Judasza, ale kusi chorych do zwątpienia, gdy w nocy są całkowicie sami. W szpitalu życie zamiera, personel przechodzi w stan czuwania. A chory często nie śpi. Cierpi na krzyż bezsenności.

Bezsenność prowadzi do poranka, 5.00 godziny. To ta, kiedy Jezus sądzony jest przez Piłata. To sąd często współczesnego świata nad chorym. Ten sąd bierze się z naszej bezradności wobec cierpienia, i braku zaufania Stwórcy. To sąd świata, który chce dopuścić eutanazję. Zapominając o słowie PRAWDA. Jezus w tej godzinie przypomina: „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy kto jest z prawdy, słucha Mego głosu. A świat oczyma Piłata rozkłada ręce i mówi: „Cóż to jest Prawda?”.

O 7.00 Jezus wzgardzony jest przez własny naród, o 8.00 biczowany, o 9.00 cierniem ukoronowany. Korona z cierni to nie ozdoba, to prawdziwe szpikulce wbijające się głęboko, sprawiające potworny ból. Chory operowany z powodu glejaka, czy krwiaka mózgu. Pooperacyjne uszkodzenie nerwów, silny ból, niedowłady, problemy z mową, czytaniem. Składanie literek, bezradność nawet wobec słów prostej modlitwy. Korona cierniowa pozostanie z nim do końca życia.

W godzinie 11.00 Jezus dźwiga krzyż na Golgotę. Przed oczyma mam chorego przygotowywanego do popołudniowej operacji. Znosi upokorzenia związane z procedurami przygotowawczymi. Godzina 12.00: z szat obnażony… Chory nagi, w flizelinowym, półprzezroczystym nakryciu, bez posiłku od wczoraj, nagle przesunięty od operacji, bo nagły wypadek na drodze, pilna interwencja. Wydłuża się czas czekania do 12.00, by jak Jezus być przybity do krzyża: kroplówek, cewnika, rurki intubacyjnej, traechostomijnej albo stomii.

To w końcu Jezus/chory umierający o godzinie 15.00 na krzyżu, bo przecież nie każda operacja się udaje, zawsze jest ryzyko… Nie zawsze też udaje się kilkudziesięciominutowa reanimacja, która wydaje się trwać godziny...

Jest jeszcze to… Przebicie boku Jezusa (godzina 16.00), przypominające mi rany pozostałe po na wpół otwartych klatkach piersiowych chorych podczas operacji kardiochirurgicznych. Albo tych, których nogi świeżo po operacji zostały amputowane. A także chorych, którzy właściwie już nie żyją, a ich narządy pobierane są do przeszczepu. Niby śmierć (godzina 17.00, 18.00), a jednak życie. Nerka, dana innemu, może być dla drugiego podarowaniem życia.

Być może czekamy z utęsknieniem na drogę krzyżową transmitowaną z rzymskiego Koloseum, czekamy na te prowadzone w naszych parafiach, ulicami miast. A ja każdego dnia pomiędzy piętrami, oddziałami, salami, zatrzymuję się przy jej kolejnych stacjach, nie kończących się na stacji czternastej. Najważniejsze jest jednak to, że na końcu zawsze jest Zmartwychwstanie.

Autorzy tekstów, ks. Marcin Niesporek, Rozważanie, Komentarz do ewangelii