Gospoda miłosierdzia
Samarytanie – ludzie z „sercem na dłoni”: pielęgniarki i pielęgniarze, położne, sanitariusze, wolontariusze oraz technicy medyczni najróżniejszych specjalności. Pełno nas w szpitalach, domach opieki, przytułkach, ochronkach, ośrodkach adaptacyjnych i hospicjach.
Wielu z nas to autentyczni altruiści, mimo że obciążeni statusem zawodowej powinności i obowiązków, wynikających z uprawiania medycznej profesji. Odnajdujemy swoje powołanie do świadczenia miłosierdzia przy łóżkach ludzi zniedołężniałych, sparaliżowanych, pogrążonych w śpiączce, głęboko upośledzonych i dopełniających żywota w stanach terminalnych. Normy cywilizacyjne przekonują, że to nic nadzwyczajnego i jest to moralnie oczywiste. Ile jednak trzeba mieć hartu ducha, aby po stokroć pogłaskać, pokrzepić słowem, utulić żal i wysłuchać tę samą opowieść? Czyż nie potrzeba „stalowego kręgosłupa”, aby bez końca przenosić, usadzać w wózku, taszczyć do kąpieli i obracać na drugi bok sześć razy na dobę? Gdzie odnaleźć metodę na „znieczulenie siebie”, aby samemu nie ronić łez podczas zaopatrywania odleżyn albo podawania kolejnej morfiny? A ile trzeba mieć wiary, aby spojrzeć domowemu Łazarzowi w oczy i nie zaprzeczyć tym spojrzeniem, że takie życie też ma sens!? Wreszcie, gdzie odnaleźć pociechę i pozytywną energię, doświadczając zapomnienia ofiary, zbagatelizowania wysiłków i niedocenienia pracy? Trzeba powrócić do źródeł powołania!
Dlatego po wyjeździe z Betanii, z domu Łazarza, wjadę na krętą drogę w kierunku Pustyni Judzkiej. Krajobraz stanie się surowy, a okolica bezludna. Gołe zbocza górskie powitają mnie mizerną roślinnością i skrytą obecnością płochliwego ptactwa. Ten przedziwny świat kurzu przypomni zamierzchłe dzieje. Tu bowiem Dawid uciekał przed Saulem i Absalomem; tu też działał Jan Chrzciciel, a sam Mistrz cierpiał samotność przez czterdzieści dni. Wreszcie droga opadnie gwałtownie, wiodąc mnie do depresji Jerycha. Jeszcze tylko minę ruiny zamku krzyżowców strzegących ongiś szlaku do Jerozolimy i moim oczom ukaże się opuszczony karawanseraj – typowy palestyński zajazd dla zdrożonych wędrowców. To tutaj, według tradycji, miała znajdować się „Gospoda Miłosiernego Samarytanina”. Wejdę na otoczony murem niewielki plac pod gołym niebem. Spojrzę na miejscami zamurowany, ceglany ganek tworzący niewielkie pomieszczenia. To w nich znajdowali wytchnienie zamożniejsi przybysze. Biedota spędzała noc wraz ze zwierzętami na środku placu. Tak więc wyglądała owa ewangeliczna gospoda z przepięknej Jezusowej Ewangelii o miłosierdziu, które nie sądzi, nie odrzuca i nie dzieli na godnych i niegodnych!? Jedno wiem na pewno – w tej spieczonej słońcem gospodzie nie znajdę swojego obitego, obdartego i na pół martwego bliźniego, którego mam miłować jak siebie samego. Nikt już nie znajdzie tam swojego bliźniego, któremu winien jest miłość. Jedyną rzeczą, jaką można tam odnaleźć to świadomość – jak suchym, jałowym i pustym byłoby życie bez daru samarytańskiej ofiary!
W szpitalnej krainie – mojej gospodzie miłosierdzia – widziałem dygoczących ze strachu. Jakże byli podobni do Ciebie w Getsemani. Poznałem takich, których całe ciało było bólem. To zupełnie tak samo, kiedy Ciebie odcięto od katowskiego pręgierza. Spotkałem tych, którym oznajmiono wyrok. Tak jak Ty, wyciągali ramiona po krzyż swego przeznaczenia. Nie brakowało też takich, którzy krzyża unieść nie zdołali. I Ty także poznałeś twardość bruku rozpaczy. Panie, pozwól mi być Ich i Twoim Samarytaninem.