Ojcowski testament
Nastała chwila ciszy, a zaraz potem na stole pojawiły się historyczne dokumenty z Polskiego Czerwonego Krzyża i Centralnego Archiwum Wojskowego. One doskonale potwierdzały prawdziwość tych zdarzeń. Z namaszczeniem wertowałem kolejne stronice...
2013-06-07
Dokładnie pamiętam chwilę, gdy pierwszy raz znalazłem się w pokoju gościnnym moich przyszłych teściów. To wtedy właśnie zauważyłem na ścianie znacznych rozmiarów obraz – oleodruk: „Święty Józef powracający z pracy”. Było tak w istocie – Boża Mama trzymała na rękach może czteroletniego Jezuska, który wyciągał rączki do Swojego ziemskiego Taty. Ten zaś – spracowany, z toporkiem ciesielskim przewieszonym przez lewe ramię, uśmiechał się serdecznie do małoletniego Synka, częstując jeszcze na dodatek świeżuteńkimi brzoskwiniami, trzymanymi w prawej dłoni. Niby nic nadzwyczajnego, wszak malunki w takiej stylizacji były stałym przejawem religijności Ślązaków.
Czekała jak Matka Boska
W tym jednak oleodruku było coś wyjątkowego. Od pierwszego spojrzenia kłuła mnie w oczy poważna kancera obrazu. Była nią wyraźnie oderwana ręka Świętego Józefa, dokładnie ta – zgięta w łokciu i podtrzymująca trzonek toporka. Zgruchotana była także rama, idealnie na wysokości złamanego ramienia nazaretańskiego Ojczulka. Z czasem, kiedy się już oswoiłem z tym widokiem, zapytałem o przyczynę tych „obrażeń”. Babcia mojej żony – Marta, snuła swą opowieść: „Jak Ruscy w 1945 roku weszli do Bytomia, to wpadli też do naszego domu. Przekopali wszystkie pomieszczenia. Jakiś lejtnant, strasznie wściekły, zamachnął się i kolbą pepeszy roztrzaskał ten obraz i ramę… No i odrąbał rękę Świętemu Józefowi. Mój mąż – Alfons, poskładał wszystko i kazał tak zostawić, bo mawiał z przekonaniem, że nawet nasz Święty Józef oberwał na wojnie. A potem wywieźli go z bytomskiej Bojtnerki do Rusa, na Donbas. Tam się zapracował na śmierć. Ja zaś czekałam na niego, jak Matka Boska na Świętego Józefa z tego obrazu… Ale nie przyszedł”.
Na obcej ziemi
Na drugą odsłonę tej historii musiałem poczekać prawie dziesięć lat. Już sam byłem ojcem, kiedy to mój nieodżałowany teść zaprosił mnie na męską rozmowę. Wtedy odsłonił kulisy rodzinnego dramatu. Tak oto relacjonował: „W lutym 1945 roku rozpoczęła się gehenna mojego taty, aresztowanego przez NKWD zgodnie z sowiecką dyrektywą pozyskiwania siły roboczej z terenów pozostających do wyzwolenia w granicach Trzeciej Rzeszy. Mimo, że był Polakiem, zatrzymano go po szychcie na terenie kopalni Bytom, zwanej popularnie Bojtnerką. Najpierw z innymi górnikami był przetrzymywany w obozie przejściowym. Potem spakowano ich w krowioki, czyli wagony do przewozu bydła i wywieziono na Wschód. Miejscem przeznaczenia mojego ojca była Kadijevka – mieścina w Donieckim Zagłębiu Węglowym na Ukrainie. Dotarł tam pod koniec marca 1945 roku; chory, zgłodniały i wycieńczony transportem”.
Ojciec nie wytrzymał
Im dłużej trwała ta opowieść, tym więcej pojawiało się wątków, postaci i osobistych wyznań mojego rozmówcy, który tak kontynuował: „Większość autentycznych relacji zawdzięczamy koledze mojego taty, któremu dane było powrócić z Donbasu. Od niego wiem, że ojciec harował przy wyrębie lasu. To było niewolnictwo – katorżnicza praca. Głodowe racje pożywienia. Nieustanny rygor. Warunki sanitarne uwłaczające ludzkiej godności. Nędzne zakwaterowanie. Choroby. Ojciec nie wytrzymał. Jego serce przestało bić 21 czerwca 1946 roku. Potem wrzucono go do jakiejś mogiły, którą niedbale oznakowano. Pochowano tam kilku nieszczęśników, którzy nie przeżyli nocy
w obozowym lazarecie”.
Kiedy wróci tata?
Nastała chwila ciszy, a zaraz potem na stole pojawiły się historyczne dokumenty z Polskiego Czerwonego Krzyża i Centralnego Archiwum Wojskowego. One doskonale potwierdzały prawdziwość tych zdarzeń. Z namaszczeniem wertowałem kolejne stronice. Za jakiś czas mój teść zapragnął dokończyć opowiadanie: „Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy bawiłem się z serdecznym kolegą Pawłem… To właśnie jego ojciec przeżył, wrócił do domu i wyznał wszystko mojej matce. Mama ukrywała przede mną drastyczną prawdę, więc ja ciągle czekałem na ojca. Wtedy też zdobyłem się na odwagę i podbiegłem do ojca mojego kolegi i zapytałem: «Proszę Pana, kiedy wróci mój tata!?». Ciągle jeszcze widzę mokre od łez oczy mężczyzny, który nie miał siły odebrać mi nadziei”.
Oleodruk z przesłaniem
Wiedząc, ile wewnętrznego samozaparcia kosztują mojego teścia te wspomnienia, nigdy więcej nie zagłębialiśmy się już w historyczne detale bolesnej przeszłości. Za to niejednokrotnie zasiadaliśmy przy wspólnym stole, dokładnie naprzeciw zawieszonego na ścianie obrazu ze Świętym Józefem powracającym z pracy. Niekiedy, chcąc sobie po prostu pomilczeć, wpatrywaliśmy
się w tę sielską scenkę. Parę miesięcy przed swoją śmiercią teść podzielił się ze mną taką oto refleksją: „Ten Święty Józef przypomina mi bardzo smutne przeżycia… Smutne do tego stopnia,
że kiedyś chciałem go nawet zdjąć ze ściany. Nigdy się jednak na to nie zdobyłem, bo odnalazłem w tym malunku bardzo wyraźne przesłanie – ojcowskie i męskie przesłanie”.
Mężczyzna i ojciec
Nie sądziłem wtedy, że oto usłyszę swoistą „ostatnią wolę”. Czułem jednak, że padną słowa bardzo ważkie i zobowiązujące. Rzeczywiście padły: „Prawdziwy mężczyzna i ojciec zawsze wie, że najważniejsza jest rodzina! Prawdziwy mężczyzna zawsze wraca do domu! Prawdziwy mężczyzna jest wierny jak pies. Prawdziwy mężczyzna budzi uśmiech na twarzy swojej żony, a jego dzieciaczki zawsze z ufnością wyciągają do niego ręce! Jestem przekonany, że gdyby mój rodzony ojciec powrócił z Donbasu – ojciec bardzo religijny – na pewno nauczyłby mnie na całe życie takiej oto postawy prawdziwego mężczyzny i ojca… Na wzór Świętego Józefa. Niestety nie było mu to dane, więc musiałem samodzielnie odczytać to z tego oleodruku. Chyba dobrze mi to wyszło”.
Teść pedagog
Ze ściśniętym gardłem kiwnąłem tylko głową, potwierdzając słuszność i prawdziwość tego retorycznego pytania. Wyraźnie odczułem pedagogiczną intencję w słowach teścia. To jednak był autentyczny – ojcowski testament. Sporo lat upłynęło od tej rozmowy… Dzisiaj to już i mnie przystoi udzielać ojcowskich rad młodemu pokoleniu. Obraz z mieszkania moich teściów znalazł swoje miejsce w naszym domu. Święty Józef powracający z pracy, spogląda więc nieustająco z miłością w oczy małego Jezusa i nadal częstuje go soczystymi brzoskwiniami. Podtrzymuje też ten sam ciesielski toporek, a Święta Mama – spokojna i bezpieczna, uśmiecha się na powitanie. Nawet to strzaskane ramię pozostało i pęknięta rama obrazu… Nic a nic nie zmieniłem, nic nie poprawiłem – tak na wszelki wypadek, aby nie zapomnieć słów ojcowskiego testamentu…