Utonąć w rzece modlitwy
O wielkiej potrzebie modlitwy oraz o tym, jak bardzo Pan Bóg ufa człowiekowi w rozmowie z Sandrą Kwiecień, pomysłodawczynią i założycielką Dzieła Duchowej Adopcji Kapłanów.
2013-06-07
Redakcja: – Rozpocznę nietypowo, od podziękowań. Jestem wdzięczna, że znalazła Pani czas na tę rozmowę. Kiedy postanowiłam się z Panią skontaktować i poprosić o spotkanie, to przyznam, że bez wiary w powodzenie.
Sandra Kwiecień: – Dlaczego?
– Bo nigdy wcześniej się nie widziałyśmy, a ja dysponowałam jedynie Pani adresem mailowym. Pomyślałam, że to trochę karkołomny pomysł, próbować umówić się z kimś, kogo „zna się” tylko z przestrzeni wirtualnej…
– Ważne, że się udało. Miło mi, że się „odnalazłyśmy”.
– Jest Pani pomysłodawczynią i założycielką Dzieła Duchowej Adopcji Kapłanów (DDAK). Proszę wyjaśnić na czym polega jego idea?
– Dzieło Duchowej Adopcji Kapłanów propaguje modlitwę za kapłanów. Każdy może wziąć pod duchowe skrzydła wybranego księdza (lub księży) i podjąć zobowiązanie modlitwy we wszystkich
jego intencjach. Takie zobowiązanie może mieć charakter czasowy np. na okres 1 roku lub stały – wówczas trwa do końca życia osoby adoptującej.
– Skąd w ogóle wziął się taki pomysł?
– Istnieją dwie wersje odpowiedzi na to pytanie: oficjalna i ta druga. Oficjalna jest taka, że DDAK powstało jako odpowiedź na sytuację w Kościele i na to, jaki obraz Kościoła i duchowieństwa wielu ludzi w sobie nosi. Niestety często jest to obraz bardzo negatywny. Wynika to zapewne z faktu, że zło łatwiej wypromować i dlatego więcej i głośniej słychać o grzechach w Kościele niż o ogromie dobra, które się w nim dokonuje. DDAK jest zatem dla tych, którzy nie chcą krytykować i narzekać, ale dla tych, którzy chcą się modlić.
–A ta druga wersja?
– Druga wersja jest taka, że ten pomysł zrodził się z natchnienia Bożego. To był impuls, przekonanie, że tak trzeba. Wierzę i wciąż to powtarzam, że tak naprawdę był to pomysł Pana Boga. Ja tylko pozwoliłam Mu, by „wykorzystał” mnie do pomocy. Znam dobrze siebie i nie przestaję się dziwić, że pozwoliłam Bogu, by tak się mną posłużył. Prowadzenie dzieła to poważne zobowiązanie, a branie na siebie takiej odpowiedzialności raczej nie leży w mojej naturze, często się przed tym bronię.
– Ale świadomość, że istnieje ogromna potrzeba modlitwy za kapłanów wygrała ostatecznie z lękiem...
– Zdecydowanie tak. Kapłan to przecież normalny człowiek, który wraz z Sakramentem Święceń nie otrzymał łaski bezgrzeszności, wciąż ma swoje słabości i problemy. Modlitwa innych osób ma być zatem dla niego wsparciem na trudnej drodze kapłańskiego powołania. I nie tutaj o żaden ranking popularności. Modlić trzeba się za wszystkich kapłanów, nie tylko za tych świętych, żeby byli bardziej święci. Szczególnie modlitwy potrzebują właśnie ci pogubieni, zalęknieni, z problemami.
– To jest logika działania Jezusa, który w wyjątkowy sposób przychodzi do grzesznych, poranionych i mało świętych. To, co w oczach świata jest słabe, dla Niego stanowi największą wartość.
– Dlatego właśnie trzeba przestać oceniać kapłanów i zacząć się za nich modlić. To najlepsze, co możemy zrobić. Każdy człowiek potrzebuje łaski Boga, bo sam z siebie niewiele może. Człowiek to za mało.
– Kim są osoby, które decydują się modlitewnie zaadoptować kapłana?
– Zdecydowaną większość tego grona stanowią ludzie młodzi. Jednak z czasem ta grupa zaczyna się bardziej różnicować. Zgłasza się coraz więcej osób starszych, które trafiają na naszą stronę internetową dzięki pomocy swoich dzieci i wnuków. Pewną ciekawostką jest fakt, że w gronie osób adoptujących są także sami kapłani, którzy pragną modlić się za innych kapłanów. To piękne świadectwo braterskiej miłości w jednym powołaniu i stanie.
– Ile aktualnie osób modli się za konkretnych kapłanów w ramach dzieła?
– Odpowiadając na to pytanie, muszę dokonać pewnego rozróżnienia. Otóż liczba osób, które adoptowały kapłana, nie odpowiada liczbie kapłanów objętych modlitwą. Wynika to z faktu, że chęć modlitwy za danego kapłana może zgłosić jednocześnie wiele osób i każde takie zgłoszenie traktujemy jako osobną adopcję. Stąd aktualnie trwa blisko 3 700 adopcji a liczba objętych modlitwą kapłanów to prawie 3 000.
– Z jednej strony te liczby robią na mnie wrażenie, bo za tymi liczbami stoją konkretni, modlący się ludzie. Z drugiej jednak strony od razu biegnę myślami do tych wszystkich kapłanów, o których mało kto pamięta i za których mało kto się modli. Moim cichym pragnieniem jest to, aby każdy kapłan – bez wyjątku – utonął w rzece ludzkiej modlitwy.
– Właśnie takie myślenie jest dla nas – odpowiedzialnych za DDAK – głównym motorem działania. Jesteśmy wdzięczni Bogu za to, czego z Jego pomocą już udało się dokonać, ale jednocześnie mamy świadomość, że wciąż wiele jest w tym względzie do zrobienia. Tylko dlatego nie rezygnujemy.
– Słyszę w Pani słowach echo minionych kryzysów…
– Wiele razy miałam ochotę zostawić to wszystko, zrezygnować. Prowadzenie dzieła wiąże się przecież z codzienną, systematyczną pracą i samodyscypliną. A pracy nie brakuje – to wszystko samo się nie zrobi. Przyjmujemy zgłoszenia, odpowiadamy na nie, powiadamiamy adoptowanych kapłanów, przygotowujemy i wysyłamy karty adopcyjne, prowadzimy stronę internetową, która ma formę bloga. Prowadzenie całego dzieła i strony jest związane z ogromem pracy, którą trzeba wykonać każdego dnia. Niektórym się wydaje, że to wszystko zadziała samo z siebie, że jakoś to będzie. Tymczasem wszystkie – nawet najmniejsze szczegóły – trzeba dopracować, wszystkiego trzeba przypilnować i nad wszystkim czuwać. A oprócz tego mamy przecież swoją pracę zawodową i inne obowiązki. Oczywiście nie chcę żeby zabrzmiało to jak narzekanie czy wyrzut. Prowadzenie dzieła traktujemy jako służbę i wiemy, że nie wolno nam zrezygnować. Dlatego świadomi własnych ograniczeń, powierzamy to dzieło Bogu. Bez Jego łaski z pewnością dawno byśmy zrezygnowali. Na szczęście On czuwa i pomaga przetrwać trudne momenty. Zresztą tak jest również z naszą wiarą. Sztuką jest trwać przy Bogu w trudnej codzienności, w której często brakuje zachwytów i fajerwerków.
– Skoro mowa tutaj o trudnej codzienności, to nie można nie wspomnieć także o trudzie samej modlitwy za kapłana, do której osoba adoptująca się zobowiązuje. Łatwiej jest przyjąć na siebie jakieś zobowiązanie niż później w nim wiernie trwać. Taka decyzja wymaga dojrzałości i właściwej motywacji.
– Dotykamy tutaj bardzo ważnego tematu. Myślę, że zanim podejmie się decyzję o modlitwie za konkretnego kapłana, trzeba zadać sobie pytanie, dlaczego pragniemy przyjąć na siebie takie zobowiązanie. Czasem – szczególnie w przypadku osób bardzo młodych – jedyną motywacją jest sympatia do księdza. Taka motywacja jest oczywiście ważna, ale niestety niewystarczająca. Potrzeba czegoś znacznie głębszego – świadomości i decyzji, że mam odtąd wspierać modlitwą konkretnego kapłana niezależnie od mojego humoru, uczuć czy stopnia sympatii. Dobre uczucia mogą przecież przeminąć, a sympatia może zamienić się w niechęć. Chodzi o to, by decyzja o modlitwie była wolna od takich motywacji. Wówczas nawet w momencie zniechęcenia czy innych trudności, nie zrezygnuję z modlitwy, ale wytrwam. Trud, o którym mówimy wiąże się oczywiście głównie z tym, że trzeba o tej codziennej modlitwie zwyczajnie pamiętać. Często piszą do mnie osoby, które uczciwie przyznają, że zapomniały o modlitwie za kapłana. Wówczas uspokajam i zachęcam do wytrwałości. Sama również miewam z tym kłopoty. W końcu jesteśmy tylko ludźmi.
– Przyznam, że kiedy podejmowałam decyzję o adopcji dwóch kapłanów, wówczas przed Bogiem wzbudziłam stałe pragnienie noszenia ich w swojej pamięci i sercu. Był to rodzaj pewnego zabezpieczenia i asekuracji na wypadek, gdyby zdarzyło mi się któregoś dnia pominąć ich w modlitwie. Prosiłam Boga, by to On zawsze pamiętał o tej intencji, nawet jeśli ja zapomnę. Od tamtej pory jestem spokojna, że Bóg pamięta i zatroszczy się o adoptowanych przeze mnie kapłanów nawet wtedy, gdybym ja nie pamiętała. On zawsze najlepiej wie, jak rozdysponować Swoje łaski. Bóg na szczęście mierzy Swoją miarą i patrzy w serce człowieka. On niczego nam „nie zalicza” i niczego „nie odhacza”.
– Za to niech będą Mu dzięki! Nie przestaję dziękować Bogu za dzieła, których dokonał w moim życiu. Właśnie dlatego, że Bóg „zajrzał” w moje serce i w moje życie, mogłam do Niego przyjść. On przyprowadził mnie do Siebie. Bóg wybiera słabe narzędzia, a ja jestem tego najlepszym przykładem. Ponieważ wychowałam się w środowisku ateistycznym i mocno antyklerykalnym, dopiero w wieku kilkunastu lat zaczęłam poznawać Boga i Jego miłość. W swoim życiu bardzo doświadczam, że Bóg zapobiega jakimś moim złym decyzjom, moim wygodnym wyborom, pójściu na łatwiznę. Każdego dnia czuję, że Bóg mnie wybiera, że mi ufa. Dlatego trwam w prowadzeniu DDAK. Otrzymałam łaskę wiary i czuję się zobowiązana do odpowiedzi na tę łaskę.
– Nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej, ale na wszelki wypadek zapytam – czy Pani również objęła adopcją jakiegoś kapłana?
– Adoptowałam ośmiu kapłanów. Wszystkie są adopcjami stałymi. Jak już wspomniałam, czasem zdarza mi się ominąć modlitwę, ale wiem, że nie można się poddawać i należy powracać do modlitwy z pierwotnym zapałem i miłością. Będą kryzysy, trzeba sobie to jasno powiedzieć. Droga wiary, to nie tylko kolory, szczęście i zwycięstwa. Droga do poranka zmartwychwstania prowadzi przez Wielki Piątek i nie da się tego ominąć.
– Ośmiu kapłanów – to całkiem spora grupa do omodlenia…
– Jest pewna pani, która wzięła pod duchowe skrzydła ponad 100 księży! To dopiero jest gromada. Inna osoba adoptowała ponad 30 księży. Jak sama to nazywa – zbiera porzucone „ułomki”. Tymi „ułomkami” są kapłani, z których adopcji ktoś zrezygnował, za których ktoś przestał się modlić. Ona ich przygarnia i modli się za nich.
– To piękno w najczystszej postaci. A ja myślałam, że zaadoptowanie dwóch kapłanów, to wielki duchowy wyczyn…
– Każda adopcja jest tą jedyną, najważniejszą i najcenniejszą. Tutaj liczą się ludzie, nie liczby.
– Nie ukrywam, że intryguje mnie słowo „adopcja”. Skąd pomysł, by właśnie w ten sposób określić dzieło modlitwy za kapłanów?
– „Adopcja” to termin prawniczy, który oznacza przysposobienie. W dokumentach Kongregacji ds. Duszpasterstwa jest mowa o macierzyńskiej roli Kościoła i o tym, by wierni przygarniali do serca kapłanów, którzy prowadzą ich do Boga. Adopcja jest tutaj synonimem wzięcia odpowiedzialności za konkretnego kapłana, przygarnięcia go do swego serca. Całej jego osoby i jego spraw. To wzajemna wymiana darów, bo przecież modlitewne dobro ofiarowane kapłanom, prędzej czy później do nas powróci, kiedy oni przygarną nas do serca jako duchowi ojcowie i pasterze. Ofiarowane dobro zawsze wraca.
– Bo dobro i miłość są obosieczne.