Wielkie serce Księdza Bronka

O radości powołania i o powodach do nieustannej wdzięczności Bogu opowiada ks. Bronisław Gawron – opiekun klubów abstynenckich, do niedawna także kapelan szpitalny.

W życiu Księdza Bronisława najważniejszy jest kontakt z Bogiem i drugim człowiekiem

2013-07-30

JOANNA JUROSZEK: – Przygotowując się do spotkania z Księdzem, znalazłam wiele informacji o Księdza posłudze. Czy to możliwe, że wstaje Ksiądz o godzinie 4. rano i o 23. kładzie się spać?
KS. BRONISŁAW GAWRON: – To jest moje życie. To u mnie w normie.

– Taki tryb życia wynika z posługi kapelana szpitalnego i duchowego opiekuna klubów abstynenckich. Skąd pomysł, by podjąć się takich form duszpasterstwa?
– To Pan Bóg powołuje. Ja zawsze myślałem, że będę pracował z młodymi. Uczyłem młodzież przez 18 lat i ks. biskup Herbert Bednorz poprosił mnie, żebym podjął się budowy kościoła w Szopienicach. Zgodziłem się, ale z góry zaznaczyłem, że po konsekracji kościoła złożę rezygnację z bycia proboszczem. Po zakończeniu budowy biskupem był już ks. Damian Zimoń, a ja zdania nie zmieniłem. „Co mam z tobą zrobić? Pójdziesz z powrotem do młodzieży” – powiedział mi wtedy. Ja na to: „Jestem za stary dla młodzieży”. „No to będą chorzy”– zakończył temat arcybiskup. Już wcześniej, jako proboszcz, chodziłem do szpitala w Szopienicach, tam pracowałem w ośrodku leczenia odwykowego dla alkoholików i narkomanów. To sam Pan Bóg mnie tam posłał. Zresztą najlepszym dowodem na to są kluby abstynenckie. Ich członkowie sami przyszli i poprosili, żebym odprawił im Mszę rocznicową. Zgodziłem się i tak już zostało. Tak samo kiedyś przyszli niewidomi… Jak do Piotra przychodzili ludzie, prosząc, aby im służył, tak i do mnie Pan Bóg posyła ludzi. Tak widzę drogę, którą mam iść.

– Księdza postawa to wyraźny obraz tego, że ci, co zaufali Bogu, są prowadzeni drogami, o których wcześniej im się nie śniło.
– Oczywiście. Ważne jest to, żeby umieć Panu Bogu powiedzieć: „Tak”. Mógłbym przecież powiedzieć: „Mam tego za dużo”. Ale nie, jak mi ich posłał, to znaczy, że chce, żebym z nimi był. No więc tak wszystko układam, żeby się zmieścić w kalendarzu ze wszystkimi zajęciami.

– I zawsze Ksiądz znajduje czas?
– Tak. Czas zawsze się znajdzie.

– Chorzy są nieocenionym skarbem Kościoła. Człowiek zdrowy nigdy jednak nie będzie w stanie w pełni zrozumieć ich cierpienia i krzyża. Czy lata posługi w szpitalu nauczyły Księdza odpowiedniego podejścia do cierpiących?
– Cierpienie jest wkomponowane w nasze życie. Uważam, że w stosunku do chorego trzeba zachowywać się bardzo naturalnie. Nie wolno robić z niego ofiary. Bo on potrzebuje czegoś zupełnie innego. On potrzebuje otuchy, siły. Ja przychodzę do chorego, pożartuję. Najgorzej jest wtedy, gdy człowiek zaczyna się rozczulać. Chrystus przynosił nadzieję. Przynosił pociechę. Przynosił po prostu radość!

– To dlatego ksiądz Bronek swoim chorym gra na gitarze i śpiewa…
– Tak, gram i śpiewam. Kiedyś mi powiedzieli, że powinienem w operze śpiewać. Na co ja: „Wtedy musielibyście płacić za bilet, a teraz macie to za darmo”. Radosna postawa to warunek konieczny. Jeśli ktoś chce być kapelanem szpitalnym, niech nie próbuje być smutnym, bo wykończy tych ludzi…

– Czego chorzy uczą nas, zdrowych?
– Tego, żeby się nie rozczulać nad sobą. Jak widzę ich cierpienie i porównam je ze swoim, to nieraz zastanawiam się po co mówię, że mnie boli palec czy coś innego? Jak mnie rano noga boli, to ma mnie prawo boleć, bo i stare kontuzje sportowe, i wiek swój mam. Ja się śmieję z tego, że mogę przepowiadać pogodę. Oczywiście, że liczę się z wiekiem. W tym roku, gdy odprawiałem Mszę na Rusinowej Polanie (co roku odprawiam tam Mszę dziękczynną za uwolnienie z alkoholu, dla ponad 3 tys. ludzi), wiedząc, że mam 75 lat, poprosiłem gazdę, żeby zawiózł mi sprzęt liturgiczny na górę. Wcześniej zawsze sam wnosiłem plecak. Jednak tym razem szedłem sobie powoli i odmawiałem Różaniec. Mój chód to już krok kogoś, kto musi stanąć, pooglądać świat i iść dalej... Całe lata żyłem tymi różnymi chorobami ludzi. Alkoholową również. To jest choroba jak każda inna. Nieuleczalna jak cukrzyca. Kiedy patrzę na chorych, na tych, którzy już nigdy nie będą mogli chodzić, to myślę sobie: „Chłopie, czego ty chcesz, w porównaniu z nimi, jesteś zdrowy jak rydz!”.

– Pewien kapelan mówił: „Więcej cudów zdarza się w klinice w ciągu miesiąca, niż na misjach przez cały rok”. Czy podobne wrażenie odnosi i Ksiądz?
– Cuda… Ile jest cudów, to tylko Pan Bóg wie. Oczywiście, że bywają sytuacje, w których lekarze rozkładają ręce, a po Sakramencie Chorych wszystko się zmienia. Przykładem może być pewna lekarka z Częstochowy – pediatra – po wypadku samochodowym. Ja chciałem udzielić Sakramentu Chorych, a matka płakała i prosiła, żebym nie zabijał jej córki! Powiedziałem jej wtedy, że jeżeli jest wierząca, to ma przy mnie stanąć i ze mną się modlić o zdrowie dla córki. Córka przeżyła i do dzisiaj pracuje jako lekarz. Podobne sytuacje można by wymieniać w nieskończoność. Cuda określa Pan Bóg. On ingeruje wtedy, kiedy chce. Ja mogę Go tylko prosić.

– Myślę, że wspomnianemu przeze mnie kapelanowi chodziło też o cuda przemiany życia. Choroba każe inaczej patrzeć na codzienność.
– To prawda. Spotkanie człowieka z Bogiem jest cudem. Ja zawsze mówię, że dla Pana Boga nie liczy się to, ile lat ktoś nie był w kościele. Liczy się tylko to, co jest teraz. Zawsze jestem do dyspozycji, gdy ktoś chce pojednać się z Bogiem. Nie narzucam się, nie straszę, tylko stwarzam okoliczności. Podchodzę do każdego. Czy to jest świadek Jehowy, ewangelik czy niewierzący. Oczywiście, nie ma wtedy dyskusji na tematy religijne. Ja się zajmuję nim jako człowiekiem. Kiedy widzę, że cierpi, że jest po operacji, rozmawiam z nim na temat tej sytuacji, w jakiej się znalazł. Rzadko mi się zdarza, że ktoś ostrzy zęby na mój widok. Jeżeli ja nie stworzę przeszkód nerwowością czy chęcią nawracania, to człowiek szybko się otworzy. I nieraz jest właśnie tak, że nagle ta granica, to napięcie, to wszystko znika. Bóg ma Swoje drogi. Zostawmy Mu czas, stwarzajmy tylko warunki do tego, aby człowiek umiał poprzez to, co ludzkie, odnaleźć Jego Miłość. Czasem szkody, które powstały w Sakramencie Pokuty, wynikają z tego, że człowiek nie potrafił w kapłanie dostrzec Chrystusa, ale nerwusa, stawiającego wszystko na ostrzu noża, nieumiejącego rozmawiać z ludźmi.

– Mówią o Księdzu, że jest Ksiądz zawsze uśmiechnięty, pogodny, taktowny i potrafi doradzić. Skąd czerpie Ksiądz siły do służenia chorym?
– Jak Pan Bóg kogoś powołuje, to go wyposaża! Jeżeli Bóg zleca mi jakieś zadanie, to wszystko to, co potrzebne jest do jego realizacji, jest mi dane. Urodziłem się tu w szpitalu miejskim i jak tylko wyskoczyłem mamie, to od razu śmiałem się i śpiewałem. Biskup Damian nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, gdzie posyła mnie na kapelana szpitalnego. Powiedział: „Pójdziesz do Piekar”. Teraz się śmieję, że biskup mnie posłał do posługi w szpitalu, w którym się urodziłem. Wygląda na to, że tak jak tutaj rozpocząłem swoje życie, tak też tutaj je zakończę.

– Mówi Ksiądz, że lubi to, co robi i że jeśli ktoś lubi swoją pracę, wówczas stale wypoczywa. Urlop odkłada Ksiądz na wieczność?
– Ja ciągle jestem na urlopie. Jak biorę wolne tutaj w szpitalu, to jadę na obóz terapeutyczny z alkoholikami. Tam mamy swój czas duchowości. Kiedyś przeżywaliśmy Mszę Świętą pod suchym drzewem. Człowiek żyjący w grzechu to suche drzewo – nie rodzi owoców, tylko gałęzie lecą. Każdy z uczestników miał wówczas patyk w ręce i musiał go pod to suche drzewo rzucić. To był taki nasz akt pokutny. Potem przeszliśmy z procesją do ołtarza, niosąc jabłko albo jakiś inny owoc. Życie, które przychodzi z Eucharystii i Krzyża, zaczyna rodzić dobre owoce. W czasie procesji darów ofiarnych, składaliśmy te owoce do kosza. I na zakończenie, po błogosławieństwie była agapa, czyli dzielenie się tym, co przynieśliśmy. Każdy brał z kosza nie swój owoc, tylko po kolei, jak leciało. Odchodziliśmy z dobrym owocem. To był obraz tego wszystkiego, co dzieje się w nas, w naszej duchowości w ramach aktu pokutnego, Eucharystii.

– Po rozmowie z Księdzem czuję, że to Bóg jest Księdza największą radością.
– Oczywiście, że tak. Bez Niego łatwo zachorować na nieuleczalną chorobę – smutek. Smutasy choćby nie wiem jak były zdrowe, będą umierać bardzo wcześnie. Tu w szpitalu Pan Bóg dał mi dar radości. I Jemu zawsze za to dziękuję. I za te zadania, które mi każdego dnia powierza. A ludzie ciągle mówią, że jestem coraz młodszy.

– Tę młodość i ja w Księdzu widzę. Bardzo dziękuję za poświęcony mi czas. Życzę ciągłej radości i siły. Posługa kapelana jest przecież nieocenionym skarbem dla nas wszystkich.
– Będę służył tak długo, jak zechce Bóg. Jak mi Pan Bóg przez ks. arcybiskupa powie: „Dziękuję”, to będę zajmował się już tylko stowarzyszeniami abstynenckimi. To daje mi wiele radości, gdy widzę na Rusinowej Polanie rzeszę ludzi na Mszy, przeżywających ją na skale, na tle Tatr. Patrzą wtedy na potęgę gór, potęgę Boga, któremu zawierzają swoją bezsilność i chorobę. I każdy z nich mówi jak wielkie wrażenie robi na nim właśnie to miejsce. Zawsze mówię: „Dbaj o swoją radość, wtedy będziesz miał się czym dzielić”. Świat jest tak piękny, ludzie są wspaniali…

– Tak, najważniejszy jest kontakt z ludźmi...
– Wiem, że są mi wdzięczni. Na 50-leciu kapłaństwa, w ubiegłym roku, Msza trwała dwie godziny, godzinę – Msza, godzinę – życzenia. Ponad pięciuset ludzi ustawiło się, aby złożyć mi życzenia. To wielka radość, kiedy widzę ich wszystkich. Bogu dziękuję, że tak mnie prowadzi!


Zobacz całą zawartość miesięcznika ►

Z cyklu:, Numer archiwalny, Kapłan wśród chorych, Miesięcznik, Autorzy tekstów, 2013-nr-08, pozostali Autorzy

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 23.11.2024