Chrześcijanie bezdomni

Wojna w Syrii, to nie tylko kolejny konflikt na Bliskim Wschodzie, ale także rana Kościoła i mobilizacja do modlitwy dla wszystkich chrześcijan. O chrześcijańskiej perspektywie syryjskich walk opowiada o. Zygmunt Kwiatkowski SJ, który w Syrii spędził ostatnie 30 lat.

zdjęcie: Shaam/news network/afp

2013-10-30

DOROTA ABDELMOULA: – Zna Ojciec dobrze Syrię. Czy dialog, o który apeluje papież i przywódcy religijni rzeczywiście może przynieść efekty?

O. ZYGMUNT KWIATKOWSKI SJ: – Z jednej strony powiedziałbym, że dialog jest niemożliwy. Pamiętam, jak rozmawiałem z taksówkarzem w Homs. Choć tam zmieniły się warunki i teraz ludzie boją się mówić szczerze, co myślą, powiedziałem wprost: jestem cudzoziemcem i nie mam prawa mieszać się do waszych spraw, ale z mojego doświadczenia mogę wam powiedzieć, że, ponieważ Syria jest waszym domem, to wy musicie zaprowadzić tutaj porządek, wy musicie się pogodzić. Jeśli przyjdą cudzoziemcy, nie bądźcie naiwni, że zechcą wam pomóc za darmo, bezinteresownie... Taksówkarz nie odpowiedział od razu, ale w końcu wydusił: to jest niemożliwe, bo za dużo krwi popłynęło. To znaczy, że tam musi jeszcze płynąć krew, że jest taka zawziętość, nakaz zemsty. Ale z drugiej strony, mieszkając tyle lat wśród Syryjczyków, widziałem wielokrotnie, jak zaskakujące wolty oni wykonują, często pozornie niemożliwe. Jest coś takiego w ich charakterze, dlatego sądzę, że tam może dojść do porozumienia. Poza tym, przez 30 lat byłem świadkiem wielu cudów w kościołach i domach prywatnych. Widziałem obrazy, z których spływała oliwa błogosławieństwa, taka, jak w kościołach, którą się ludzie znaczą krzyżem. Tego było mnóstwo. Jest w tym kraju coś szczególnego i nie mówię tego w znaczeniu magicznym. Widziałem to zwłaszcza w Damaszku. Ludzie pytali strwożeni: co to znaczy, co się będzie działo?

– I co dzieje się teraz? Na czym polega dramat chrześcijan?

– To nie jest ich wojna. To konflikt sunnicko-szyicki. Chrześcijanom mówiono na początku: nie mieszajcie się, to nie wasza sprawa, od was niczego nie chcemy. A teraz na nich spadają prześladowania fundamentalistów, głoszących, że chrześcijanie są na tej ziemi niepotrzebni, że trzeba ich wyrzucić, że plamią kraj swoją obyczajowością – mówiąc o Zachodzie. I są prześladowani z tego powodu, że są chrześcijanami. A to jedyna nieuzbrojona wspólnota religijna. Świadomie nie chcą brać broni, bo staliby się przedmiotem prowokacji. Gdyby podniesli broń na jednym krańcu kraju, to na drugim płaciliby za to życiem inni chrześcijanie. Są bardzo łatwym obiektem ataku. Łatwo nazwać ich niewiernymi, podejrzanymi moralnie, przyjąć, że trwa święta wojna i innowierca zasługuje na śmierć. Niektórzy muzułmanie w to wierzą, a niektórzy chcą wierzyć, bo to jest środek wzbogacenia się. Nie mówiąc o tym, że chrześcijanie ponoszą nieustannie trudy tego oblężenia, ponieważ są najsłabszą wspólnotą. Nie mają wielkich rodzin, więc w czasie wojny nikt się ich nie boi. W dodatku istnieje mit, że są bogaci. Dlatego, że wszystko co mieli i całą energię poświęcili na naukę, na zdobycie dyplomów. W tym społeczeństwie są obywatelami drugiej kategorii, a więc chcąc się wybić, muszą mieć jakąś pozycję naukową. Ale w warunkach takiego bałaganu są zupełnie nieporadni, wtedy liczą się: duża rodzina, umiejętność strzelania, solidarność grupy. Stąd w oblężonym Aleppo, kiedy bardzo wzrosły ceny żywności, chrześcijanin cierpiał bardziej, ponieważ nie należał do większości. Jeśli czegoś jest mało, daje się swoim. A chrześcijanin, jako bogaty, niech płaci więcej. Poza tym, muzułmanie sunnici w Aleppo mają możność kontaktu z rebeliantami i traktowani są przez nich jako ich sprzymierzeńcy. Czy nimi są, czy nie – wystarczy świadomość, że to sunnita – on może bezpiecznie przejść i kupić coś po stronie rebeliantów. Chrześcijanin musi kupować od tego, kto stamtąd przyniesie. Nie mówiąc o ranach psychicznych, bo chrześcijanin ma poczucie, że ta obca wojna zagląda do jego domu, że skończyło się jego normalne życie. Czuje krzywdę bardziej niż ci, którzy mówią: to nasza walka.

– Skoro chrześcijanie są prześladowani, bo utożsamia się ich z Zachodem, a Zachód odcina się od chrześcijańskich korzeni, możemy mówić o tym, że chrześcijanie ze Wschodu stają się w pewnym sensie bezdomni?

– To jest dobre określenie. Krzywda polega też na tym, że tam, na Wschodzie, wiesz, że nie bedziesz dyrektorem, nie dostaniesz jakiejś pracy, bo jesteś chrześcijaninem. Z mocy prawa, stajesz się obywatelem drugiej kategorii. Warunki życia dają ci do zrozumienia, że to nie jest twój kraj. Wtedy idealizuje się zagranicę: wyjadę, będę żył jak człowiek i moje dzieci poznają normalne życie. Rzeczywiście, widzę tylu ludzi z Bliskiego Wschodu... oni się adaptują, są przedsiębiorczy i solidarni. Ale pozostaje nostalgia, kontakty z rodziną, stałe przeżywanie tego, co tam się dzieje. Ci ludzie rzeczywiście są bezdomni, bo ich dom pozostał poza granicami Europy i oni należą do tamtego świata, który cały czas okazuje im niechęć i brutalność... To jest znamienne nawet w ikonografii. W kościołach na Bliskim Wschodzie widać dziwne upodobanie do św. Jerzego – mar Georgios – i św. Eliasza – mar Elia. W takiej zwycięskiej pozie: rycerz Jerzy zadaje cios bestii. To jest ucieczka do kogoś, kto jest silny. Tak samo Eliasz ścinający głowy fałszywym prorokom. Tam też wypowiada się cierpienie ludzkie. Oni chcieliby obrony przed masakrą czy prześladowaniem.

– Czy nie jest tak, że przez ucieczkę chrześcijan z Bliskiego Wschodu cierpi cały Kościół, bo bezpowrotnie ginie jego część niemożliwa do odbudowania na Zachodzie?

– Tak. Jakież to absurdalne, że po II wojnie światowej, w czasie pokoju, chrześcijan na Bliskim Wschodzie ubywa. W wielkim zakresie stało się to w Iraku, w Syrii, w Palestynie, w Egipcie... Dlatego między innymi, zanim wybuchła wiosna arabska, zwołany był synod biskupów dla Bliskiego Wschodu. Było ewidentne, że zbierają się chmury, że jest presja... Kiedyś jeszcze tę presję równoważyły wpływy Zachodu, który liczył się nie tylko politycznie, ale również kulturowo, był szanowany przez elity. Teraz nie ma tego poparcia ani szacunku i nikt się nie interesuje chrześcijanami. Przykład? Dwaj prawosławni biskupi największych wspólnot chrześcijańskich zostali uprowadzeni. To zostało przemilczane. Kiedyś w Palestynie, jak zginął jeden człowiek, to cały świat o tym wiedział, upominano się o niego. O chrześcijan nikt się nie upomina. Chrześcijanie są dziś na świecie grupą, która najliczniej jest prześladowana. I to zupełnie nie znajduje odbicia w polityce Zachodu, która dba przecież o prawa człowieka i mniejszości.

– Czy codzienne relacje chrześcijańskomuzułmańskie też były wrogie?

– Wzajemne relacje budowano od kilkuset lat. Chrześcijanie i muzułmanie mieszkali razem. Owszem, były dzielnice chrześcijańskie, ale byli w nich też muzułmanie, a wielu chrześcijan mieszkało w innych dzielnicach. W szkołach chrześcijańskich większość stanowili muzułmanie, na uczelniach i w pracy zawiązywały się przyjaźnie, a dla wielu osób najlepszym przyjacielem był ktoś innego wyznania. Poznałem wiele małżeństw mieszanych, w których wzajemnie respektowano religię i tę inność kulturową. Ludzie dbali o to, żeby ich życie rodzinne było dobre, naturalne, religia była wartością i życzliwie traktowali ludzi innej wiary, opierając się na Koranie. To jest paradoksalne, że w oparciu o Księgę Świętą można być fanatykiem, który zabija ludzi, albo szanować drugiego człowieka, modlić się za niego. Widziałem kiedyś w Libanie taką scenę: w parku, koło naszego domu jest replika groty z Lourdes. Raniutko słyszę kroki. Idą dwie kobiety. Jedna, muzułmanka w chuście, druga chrześcijanka. Doszły do groty. Chrześcijanka zapaliła świecę, modlą się wspólnie, chrześcijanka się przeżegnała, muzułmanka modliła się po swojemu. Nie było tam innej świecy, więc chrześcijanka zgasiła swoją, podała ją muzułmance, żeby teraz ona ją zapaliła. I razem odeszły. Nie tylko nie przeszkadzało im, że są różnego wyznania, ale razem szły taki kawałek za miasto, żeby się pomodlić. Każda z nich zachowała swoją tożsamość, ale były życzliwe dla siebie. Tak było też w Syrii. Nawet teraz jest tam pragnienie, aby zachować jedność pomiędzy różnymi religiami, np. poprzez współpracę w komitetach niosących pomoc.

– Ale są też wrogowie...

– Tak, fundamentaliści występują otwarcie przeciwko chrześcijanom. Tak, jak w Maalula – wiosce chrześcijańskiej, znanej w świecie, bo tam po dziś dzień mówią językiem aramejskim, językiem Jezusa. Została ona zaatakowana przez rebeliantów – dlatego, że jest chrześcijańska. Sprofanowano kościoły, tłumacząc, że mieszkańcy Maaluli to krzyżowcy. A przecież ci chrześcijanie, arabowie byli tam przed islamem, są świadkami świątyń, które zbudowano zanim islam przyszedł do Syrii. I nazywać ich krzyżowcami... tym bardziej że nie są wspierani przez Zachód, który milczy i nic nie mówi o chrześcijanach. Oni nie tylko są opuszczeni przez Zachód, ale też oczerniani i prześladowani, jako jego przedstawiciele...

– Świadomość, że ktoś się modli za nich, pomaga w tych trudnych chwilach?

– Oczywiście. Mniejszość zawsze czuje się niedoceniona, więc liczy się każdy przejaw pamięci. Poza tym, człowiek cierpiący bardziej docenia wsparcie, aniżeli ten, kto jest szczęśliwy w swojej sytuacji. Tam jest sporo solidarności między chrześcijanami różnych obrządków. I kiedy Jan Paweł II przyjechał do Syrii, to było wydarzenie świętowane przez prawosławnych i katolików. Wielu otwarło oczy i mówiło, że nie wiedzieli, że ich kraj jest taki ważny! Bo papież chciał udać się na ul. Prostą, do domu Ananiasza w Damaszku, gdzie Szaweł został Pawłem. I oni odkryli, że wielkie rzeczy działy się u nich, że są tym pierwotnym Kościołem, że tu Apostołowie zakładali chrześcijaństwo. Dlatego pamięć chrześcijan z innych kontynentów jest dla nich bardzo ubogacająca.

– Dziękuję za rozmowę.
 

Zobacz całą zawartość numeru ►

Z cyklu:, Numer archiwalny, W cztery oczy, Miesięcznik, 2013-nr-11, Autorzy tekstów, pozostali Autorzy

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024