Przyjaciel wszystkich ludzi
Wanda Półtawska wspomina wielką miłość Papieża do chorych.
2014-04-30
Tajemnicą księdza Karola Wojtyły było to, że naprawdę, rzeczywiście obdarzał miłością wszystkich ludzi bez wyjątku − niezależnie od wieku, stanu, wykształcenia czy zdrowia. Po prostu − tak jak Pan Bóg przykazał − kochał wszystkich; ale jednak wyraźnie preferował dwie grupy: dzieci i młodzież oraz ludzi chorych, w różny sposób kalekich.
Zaadresować cierpienie
Chorych odwiedzał w szpitalach, celebrował specjalne Msze Święte dla nich, jako biskup zorganizował przy pomocy Hanny Chrzanowskiej duszpasterstwo ludzi chorych. Był wrażliwy na każdy ludzki ból. Jako Papież napisał piękny list o zbawczej roli cierpienia − Salvifici doloris. Sam w młodości był bardzo sprawny, wysportowany, mocny, nosił plecak, którego ja nie mogłam unieść.
W młodości był wobec słabych i chorych jakby nieśmiały; sam nie doznawał żadnych bólów i z niesłychanym taktem podchodził do tych, którzy byli nimi obciążeni. Mówiąc do nich: „Wy jesteście moją nadzieją, bo wy macie otwarte konto w Niebie” − ujawniał ludziom właściwą rolę cierpienia i jego wartość.
Ludzie, którzy doznali bólu, choroby, reagują na nie różnie. Są tacy, którzy obrażają się na Boga za to, że zsyła na nich cierpienie. On jednak tłumaczył to inaczej, mówił, że Pan Bóg wcale nie chce, żeby ludzie cierpieli − stworzył ich do szczęścia tu na ziemi i w Niebie, a choroby i cierpienia powstają z przyczyn wtórnych, są skutkiem grzechu pierworodnego i wolnych ludzkich czynów. Bo każdy zły czyn, każdy grzech, jakkolwiek może być w spowiedzi odpuszczony, ma swe skutki, a rozgrzeszenie anuluje grzech, ale skutki czynów zostają i spadają na niewinnych.
Jest oczywiste, że człowiek broni się przed bólem, przed cierpieniem. A jednak święty kapucyn o. Pio powiedział wręcz, że „gdyby człowiek wiedział, jak wielką wartość ma cierpienie, to by chciał cierpieć”. Cierpienie trzeba niejako zaadresować, nadać mu sens.
Namówiłam Ojca Świętego na pielgrzymkę do Fatimy w rocznicę zamachu − bo uważał, że to Ona, Matka Boska Fatimska, obroniła go przed śmiercią. Spodobał mu się ten pomysł − i była to jego dziękczynna pielgrzymka − 18 maja 1982 roku. Ja też pojechałam, byłam z grupą chorych, przydzielili mi miejsce opiekunki. Było wielu lekarzy i mnóstwo osób na wózkach. Przed udaniem się na plac rozmawiałam z tymi chorymi, wszyscy mieli nadzieję na cudowne uzdrowienie. Podczas Mszy Ojciec Święty powiedział do nich, że są potrzebni Matce Boskiej, bo Ona chce pomóc w zbawianiu świata, ale nie może tego dokonać wbrew sprawiedliwości i od ludzi zależy, żeby dzieciom w Fatimie, żeby się modliły za tych, którzy się nie modlą, bo musi być sprawiedliwość i trzeba ilość zła i zbrodni wyrównać ilością modlitwy i ofiary. Nie nastąpiło tam żadne cudowne uzdrowienie, a jednak wszyscy ci ludzie byli odmienieni, ożywieni, radośni, bo poczuli się potrzebni. Matka Boska potrzebuje ich pomocy, cierpienie zostało zaadresowane, nabrało sensu i ciężar jego maleje.
Modlił się o siłę
Znam ludzi, których cierpienie, krzywdy i rany odsunęły od Boga. Miałam przyjaciółkę z lagru operowaną przez zbrodniczych lekarzy, okaleczoną na całe życie. Straciła wiarę w Boga, bo twierdziła, że gdyby Pan Bóg istniał, to by tego, co przeszła nie było. Tłumaczyłam jej: „Dziewczyno, zgłupiałaś, Pan Jezus cię wsadził do więzienia? Dlaczego zbrodnie gestapowców zrzucasz na Boga?” − ale nie pomagało, była zacięta. Czas płynął, zachorowała na raka. Kochałam tę dziewczynę, opowiedziałam o niej Ojcu Świętemu. A on siadł i napisał do niej list odręczny. Zawiozłam jej − przeczytała i rozpłakała się. Przyprowadziłam jej księdza, wyspowiadała się i już do końca życia przystępowała do Komunii Świętej.
Ludzie żądają od Boga cudownego uzdrowienia. Wiele takich próśb przychodzi do mnie, osoby proszą o pośrednictwo u Ojca Świętego, żeby ktoś bliski wyzdrowiał − setki takich listów. A on sam z biegiem lat zaznał różnych cierpień fizycznych. Jego wspaniałe zdrowie załamało się po zamachu − no i wiek zawsze niesie zmiany. Znosił wszystko cierpliwie, ale raz (jeden!) poskarżył mi się i powiedział: „Ale ta ręka daje mi w kość” (miał przymusowe drżenie lewej dłoni); a ja mówię: „No to pomódlmy się o uzdrowienie tej ręki”. Żywo zaprzeczył i powiedział: „Ja nigdy nie modlę się o zdrowie. Wiesz, jak ja się modlę? Ja się modlę, żebym miał siłę spełnić wolę Bożą”.
Chorzy ludzie chcą zdrowia, ale przecież na chłopski rozum, każdy musi umrzeć i w końcu cudownie uzdrowieni też wszyscy umierają, więc nigdy zdrowie nie jest najważniejsze. Chodzi nie o zdrowie na ziemi, ale o świętość, bo chodzi o wieczność człowieka.
Filozof Karol Wojtyła nauczał o teologii ciała. Ciało ludzkie stworzył Pan Bóg, − wszystko jedno, czy zdrowe, czy chore − jest święte. Czyny ludzkie wobec ciała własnego i cudzego mogą być złe. Choroba nie jest nieszczęściem człowieka, choć sprawia ból, ale nie zagraża zbawieniu. Nieszczęściem człowieka jest grzech − więc tak trzeba patrzeć na ludzki los. Ciało się zużywa i rozsypie się w proch, ale Jan Paweł II podczas beatyfikacji Karoliny Kózkówny powiedział: „Ciało ludzkie rozsypie się w proch, ale nosi w sobie zalążek nieśmiertelności, bo zmartwychwstanie” − więc chodzi nie tyle o uzdrowienie, ile o święte znoszenie choroby i bólu. Obecność osób chorych i potrzebujących pomocy potrzebna jest ludzkości.
Słabość wyzwala dobro
Lata temu, gdy we Francji Parlament głosował pierwszy raz nad przyjęciem prawa do aborcji, to jako pierwsze zaprotestowało „Stowarzyszenie Rodziców Dzieci Niepełnosprawnych”, którego prezeską była kaleka kobieta, pozbawiona rąk i nóg, Denise Legrix i ona pierwsza dziękowała swoim rodzicom za życie. Miała wyższe wykształcenie i sprawowała funkcję kierowniczą. Grupa ta podała podstawowy argument za każdym życiem człowieka, gdyż właśnie dzięki obecności osób niepełnosprawnych i bezradnych ludzkość staje się bardziej ludzka. Bo właśnie te osoby wyzwalają w otoczeniu dobro, współczucie, miłość i działalność altruistyczną, a bez nich ludzkość stałaby się okrutna w egoizmie i materializmie. Dzięki nim ludzie nimi się opiekujący, zasługują na Niebo.
Chciał też Ojciec Święty, aby ludzie zrozumieli przede wszystkim, że mają duszę, że ciało ludzkie jest zawsze poddane jakiemuś duchowi − albo Duchowi Świętemu, albo duchowi tego świata.
Cierpienie rozwija duchową stronę człowieka, podczas gdy ciało przeszkadza w działalności, duch ma jakby „większe pole działania”. Cierpienie sprzyja głębszej refleksji i zbliża do Jezusa na drodze krzyżowej, przybliża ludzi do Boga.
Chodzi oczywiście o to, żeby ludzkość stawała się bardziej ludzką. Dzisiaj zagraża światu znieczulica − panuje prymitywny materializm i egoizm, a Jan Paweł II napisał w Orędziu na Światowy Dzień Chorego 2000 roku: „Doświadczenie cierpienia otwiera przed człowiekiem przestrzeń samorealizacji i drogę do odkrycia nowych wartości”.
Zobacz całą zawartość numeru ►