Cierpienie – powołanie w powołaniu
O potrzebie towarzyszenia innym w cierpieniu oraz o wyjątkowej misji chorych w rozmowie z ks. dr. hab. Markiem Chmielewskim, prof. KUL.
2014-06-01
KS. WOJCIECH BARTOSZEK: – W Europie Zachodniej na uniwersytetach medycznych powstają katedry duchowości. Wiele mówi się na temat duchowości, jednak często jest ona związana jedynie z doświadczeniem dobrego samopoczucia. Jak Ksiądz Profesor odniósłby się do tak rozumianej duchowości oraz do roli kapelanów i innych osób towarzyszących chorym, którą sprowadza się tylko do podtrzymywania owego dobrego samopoczucia u chorych?
KS. PROF. MAREK CHMIELEWSKI: – Tego typu podejście do spraw duchowych jest ryzykownym redukcjonizmem, sprowadza bowiem człowieka tylko do poziomu fizjologii i psychiki. Tymczasem jest on czymś znacznie więcej. Człowiek – jak pisze św. Augustyn – jest powołany do nieskończoności i niespokojne jest jego serce, dopóki nie spocznie w Bogu (Wyznania, I, 1, 1). Tajemnicy Boga nie da się sprowadzić do wymiaru czysto psychicznego, do samego tylko dobrego samopoczucia (well-being). Gabinety terapeutyczne na Zachodzie w imię dobrego samopoczucia akceptują wszelkie formy religijności, niezależnie od tego, z jakiego źródła one pochodzą. Wówczas dobre samopoczucie staje się celem nadrzędnym, podczas gdy dla ludzi wierzących jest nim przekroczenie siebie, nie zaś jedynie zaspokojenie swoich potrzeb na poziomie ewentualnego wyrównywania deficytów, które się pojawiają.
– Nawrócenie w rozumieniu chrześcijańskim to – używając języka psychologicznego – przeżycie kryzysu. Czy kapelan albo inna osoba towarzysząca choremu ma prawo wprowadzać go w cierpienie psychiczne, podczas gdy doświadcza on fizycznego bólu?
– Po pierwsze, kryzys jest czymś naturalnym. Jeżeli porównamy życie ludzkie do drogi, to stwierdzamy, że nie ma dróg absolutnie prostych, gdyż byłyby one niefunkcjonalne. Jest więc czymś normalnym, że każda droga ma swoje zakręty. Podobnie jest w życiu – każdy doznaje jakichś kryzysów, mniejszych czy większych, i chodzi o to, aby je właściwie rozwiązywać, tak jak właściwie trzeba wychodzić z zakrętów drogi. Kapelan więc czy ktokolwiek towarzyszący osobie cierpiącej nie może zamykać oczu na problem kryzysu, albo robić wszystko żeby do niego nie dopuścić, bo jest to utopia. Jakiś rodzaj kryzysu wcześniej czy później przyjdzie, niezależnie od tego czy tego chcemy, czy nie. Natomiast cały problem polega na tym, by właściwie człowieka przeprowadzić przez ten kryzys i pozwolić mu wyjść z niego bogatszym człowiekiem. Jeżeli ceną tego poprowadzenia do wyższego poziomu integracji jest czasem dodatkowe cierpienie, to wówczas nabiera ono sensu.
– Mówimy o wyprowadzeniu osoby z kryzysu. Często jednak zdarza się, że – przeciwnie – trzeba wprowadzić osobę w doświadczenie kryzysu poprzez konkretne Słowo Boże, które upomina człowieka, by zmienił swoje życie. Czy mamy do tego prawo?
– Mamy obowiązek. Takie jest nasze powołanie i jesteśmy po to, aby „nastawać w porę i nie w porę”, jak uczy św. Paweł w Drugim Liście do Tymoteusza (4, 2). Nie możemy być jak nieme psy. Kiedy na tabliczkach umieszczonych na bramach widnieje napis „zły pies”, to trzeba zapytać: w jakim sensie ten pies jest zły? Zły, bo nie szczeka; czy zły, bo gryzie? Jeżeli gryzie to znaczy, że to jest dobry pies. Dobry kapelan to jest ktoś, kto nie boi się ryzyka zranienia mocą Słowa, bo jest to zranienie, które leczy (por. Hbr 4, 12). Podobnie lekarz nie może się rozczulać nad tym, że jeżeli wytnie pacjentowi wrzód, to zada mu cierpienie. Owszem, zada ból, ale w ten sposób uzdrowi go, a może nawet ocali mu życie. Kapelan, który zrani chorego mocą Słowa czy braterskiego upomnienia, poprowadzi go do wewnętrznego uzdrowienia. Może wówczas ocalić nie tylko jego życie, ale i całą Wieczność.
– A więc z jednej strony jest to forma towarzyszenia i bycia z osobą cierpiącą, z drugiej zaś strony forma kierownictwa duchowego, czyli ukierunkowania jej na Pana Boga. W posłudze kapelana przejawiają się te dwa wymiary – towarzyszenia i kierownictwa.
– Tak, te dwa wymiary się splatają. W tym miejscu jeszcze raz powróćmy do stwierdzenia, że nie można ograniczyć się jedynie do zapewnienia choremu dobrego samopoczucia. Wartości bowiem mają to do siebie, że stawiają wymagania; że kosztują. Ostatecznie przecież nie chodzi tylko o to, żebyśmy się dobrze czuli, ale żebyśmy czynili dobro i żebyśmy dobrem żyli.
– Stawiamy te pytania w kontekście tworzących się także na terenie Polski grup pastoralnych, które mają pomagać księżom w dziele towarzyszenia osobom chorym. Myślę, że to ważna przestroga, byśmy dobrze rozumieli, czym jest duchowość chrześcijańska i że ma ona swą specyfikę, odróżniającą ją od duchowości innych religii.
– Tak, bez wątpienia nie można się dać zmylić samemu tylko pojęciu „duchowość”, gdyż ma ono wiele znaczeń. Wielkim błędem byłoby przyjmować wszystko, co nosi etykietę duchowości, nie badając, jaka jest jej zawartość i czemu ona służy. Tak samo, jak nie każda żywność dla każdego człowieka w jednakowym stopniu się nadaje. Zadaniem duszpasterzy jest rozeznać, czy określone wartości duchowe służą konkretnej osobie czy wspólnocie w danej sytuacji, czy też należy szukać innych rozwiązań. Niewłaściwe żywienie dziecka może spowodować nie tylko jego problemy zdrowotne, ale nawet śmierć. Św. Paweł mówi: „Mleko wam dałem, nie zaś pokarm stały, bo byliście niemocni; zresztą i nadal nie jesteście mocni” (1 Kor 3, 2). I odwrotnie: ktoś kto jest dojrzały duchowo, nie może żywić się jedynie duchowym mlekiem, ale musi iść dalej i osiągać wyżyny – „Duc in altum!”.
– Proszę na koniec o skierowanie słów do osób chorych.
– Przede wszystkim człowiek cierpiący powinien traktować cierpienie w duchu tego, co pisze Jan Paweł II w liście apostolskim Salvifici doloris – jako szczególne zaproszenie, rodzaj swojego nowego powołania, albo też powołania w powołaniu. Cierpienie nie może być traktowane jedynie jako kara Boża – jako dopust Boży, czy wypadek przy pracy albo przypadek nieudanego życia. Trzeba na nie spojrzeć przede wszystkim w wymiarze szczególnej misji, jaką człowiek nim dotknięty otrzymuje. Niekiedy ludzie mówią w ten sposób: co ja takiego zrobiłem, że Pan Bóg dopuścił na mnie cierpienie? Skarżą się też, że ktoś inny żyje gorzej, źle się prowadzi, a mimo to dobrze mu się wiedzie. W tym miejscu nasuwają mi się słowa z Pisma Świętego: „(…) nie tak człowiek widzi, jak widzi Bóg, bo człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce” (1 Sm 16, 7). Otóż właśnie! Pan Bóg wie lepiej, co dla człowieka jest w danej sytuacji lepsze. Poza tym widzi w nim to dobro, którego on sam w sobie nie potrafi zobaczyć. Mając to dobro na względzie i widząc, że ów cierpiący człowiek jest tego godny, zaprasza go do współpracy w dziele zbawienia świata, jakie dokonało się przez krzyż. Zaprasza, aby być jak Szymon Cyrenejczyk na drodze krzyżowej – nieść z Jezusem Jego zbawczy Krzyż. To wielkie powołanie! Trzeba nam więc dorastać do wielkości tego powołania, jakim jest cierpienie.
– Bardzo dziękuję za rozmowę.
Zobacz całą zawartość numeru ►