Ja i moje SM - maj/2014
(fragmenty książki)
2014-06-01
W tym czasie byłam na etapie poszukiwania cudownego leku lub sposobu na moją chorobę. Postanowiłam skorzystać z innego niż do tej pory sposobu leczenia. Wiedziałam, że plazmofereza lecznicza od momentu jej pierwszego zastosowania w 1956 roku zajęła w neurologii stałą pozycję i stosowana była z pozytywnymi skutkami. Trzy razy miałam wymienianą plazmę.
Łodź podwodna
Kilka lat z rzędu jeździłam do Instytutu Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni. Oddychałam tlenem w specjalnie skonstruowanej komorze hiperbarycznej. Była to przygoda działająca na poprawę mojego samopoczucia. Codziennie przebywałam w komorze hiperbarycznej pod ciśnieniem 2 atmosfer i oddychałam przez maskę czystym tlenem. Wyobrażałam sobie, że jestem załogantką łodzi podwodnej zanurzonej 10 metrów pod powierzchnią. Po godzinie następowała dekompresja. Podczas wypuszczania sprężonego powietrza robiło się bardzo zimno i oszraniały się wszystkie rurki tłoczące tlen. Lekarz będący tam razem ze mną zakręcał dopływ tlenu i można było oddychać powietrzem z wnętrza komory. Sądzę, że w moim przypadku leczenie miało działanie zwiększające odporność organizmu na zakażenia, ponieważ częstotliwość infekcji znacznie zmalała i udawało mi się szybciej od nich uwalniać.
Obce ciało
Ostatnia próba podjęta w 1991 roku przeze mnie była bolesna i uciążliwa. Uczestniczyłam w badaniu, na które sama wyraziłam zgodę, z nadzieją na pomyślny wynik. Dzięki odpowiedniej pompie pobierano mi około 30-50 ml płynu rdzeniowo-mózgowego, przepuszczano przez zestaw filtrów i podawano powtórnie. Czynność ta powtarzana była trzykrotnie przez dziesięć kolejnych dni. Podawane dożylnie w trakcie zabiegu i po nim płyny wieloelektrolitowe ustrzegły mnie przed bólami głowy, dzięki czemu filtrację znosiłam bez nieprzyjemnych następstw. Dokuczliwy był jednak ból na plecach w odcinku lędźwiowym, gdzie wprowadzono cewnik. Codziennie sprawdzano moją sprawność motoryczną, a zwłaszcza zachowanie lewej stopy i reakcję nerwu piszczelowego. Nie mogę stwierdzić jednoznacznie, czy te zabiegi spowodowały poprawę mojego stanu zdrowia, ponieważ jednocześnie przyjmowałam wszystkie dotychczasowe leki.
Niespodziewanie po 16 latach walki, choroba pokazała gorsze oblicze. Wydawało mi się, że świat się zawalił. To nie było osłabienie z powodu niewyspania, zmiany pogody lub też innego przemęczenia. Jedno było pewne, że wywołał to nawarstwiający się stres i wszystko wymknęło się spod kontroli. Osłabienie zaczęło się od góry. Drętwienie lewej części twarzy, ucha, wargi i opadający kącik ust wskazywały na zator. Otrzymałam leki na poprawę krążenia. Słabość lewej strony rozprzestrzeniała się coraz niżej, powodując znaczący niedowład i brak czucia głębokiego lewej ręki i nogi. Byłam skazana na całkowitą pomoc, nawet w najprostszych czynnościach. Nie mogłam sama jeść, ani siedzieć. Przejście kilku kroków trwało tak długo, że zanim doszłam do połowy, wracałam nie osiągnąwszy celu. To przejście, a raczej pełznięcie, wymagało tak dużego wysiłku, że trzeba było odpoczywać bez końca. Lewa ręka i noga były zupełnie obce, jakby doklejone do słabowitej całości. Kiedy patrzyłam w lewą stronę, lewym okiem widziałam podwójnie. Język uciekał w niewiadomym kierunku i przygryzany nie nadawał się do niczego.
Po nadzieję do Ciechocinka
Mówienie było czymś okropnym, a na dodatek nikt i tak nie rozumiał, o co mi chodzi. Wszystko skończyło się szpitalem i kuracją hormonalną. Otrzymałam 10 kroplówek solumedrolu. Pod koniec ważyłam 10 kilogramów więcej. Miałam jeszcze większe kłopoty z udźwignięciem swojego ciężaru. Ustąpiły natomiast kłopoty z widzeniem, a lewa dłoń rozpoznawała kształt i temperaturę przedmiotu, który się w niej znajdował. Z ogromnym trudem poruszałam się na wózku. Zdecydowanie najbezpieczniej było leżeć, a zatem słabnąć jeszcze bardziej. Po wyjściu ze szpitala i kilku dniach spędzonych w domu, pojechałam do Ciechocinka na rehabilitację. Byłam sama. Uzdrowiskowy oddział szpitalny gwarantował mi opiekę, ale też zmuszał do samodzielności. Lekarka, która opiekowała się moim oddziałem, namówiła mnie z dobrym skutkiem, do robienia rzeczy, które lubię, a które dotąd wydawały się niemożliwe. Malowałam więc paznokcie i zmywałam lakier. Na początku precyzja, zwłaszcza lewej ręki, była nie do przyjęcia. Po trzech tygodniach zmagania się z paznokciami można było uznać, że są zrobione całkiem poprawnie. Rehabilitacja moich dłoni odbyła się w sposób bezbolesny, mało stresujący i przyjemny.
CDN.
Zobacz całą zawartość numeru ►