Patron „nieobecnych” - Święty Walenty
To jego wrażliwe i dobre serce miało mu wyjednać u Boga dar uzdrawiania z chorób, które i dziś uważane są za jedne z najcięższych.
2014-08-27
Papież Benedykt XVI jest autorem pięknych słów dotyczących jednej z wyznawanych przez nas prawd wiary: „Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki”. Bogactwo tego przesłania, którym obdarował nas w 2009 roku uświadomiłam sobie dwa lata później, podczas rekolekcji, które z powodu okoliczności rodzinnych, okazały się najkrótszymi rekolekcjami, jakie dane mi było przeżyć. Choć dla mnie trwały one zaledwie kilka godzin, to jednak na zawsze zapisały się w moim sercu.
Pierwszy rekolekcyjny dzień z powodów organizacyjnych przebiegał nieco innym, mniej formalnym rytmem. Po zakwaterowaniu się w przydzielonych pokojach czas oczekiwania na wspólne spotkanie przy stole wypełnialiśmy wzajemnym poznawaniem się w tzw. „kuluarach”, których rolę pełnił spacerowy deptak wokół domu rekolekcyjnego.
Niech oni pamiętają!
Siostrę Bernadettę przywiozła na rekolekcje opiekująca się nią zakonnica z tego samego zgromadzenia. Gdy w końcu udało mi się „gwiazdę” tego pogodnego popołudnia na chwilę zawłaszczyć tylko dla siebie, nie od razu zorientowałam się, że siostra Bernadetta jest… trochę inna. I to nie dlatego, że mnie, osobie stosunkowo niskiej, sięgała zaledwie do ramienia. Także nie dlatego, że było coś w jej promiennej twarzyczce, co nie pozwalało dostrzec śladów długiego, ponad osiemdziesięcioletniego życia. Siostra dzieliła się wspomnieniami ze swojej pracy katechetycznej wśród dzieci przygotowujących się do Pierwszej Komunii Świętej. Opowiadała pięknie i barwnie zarówno o dzieciach, jak i o ich rodzicach. Doskonale pamiętała imiona, a nawet twarze… Kiedyś musieli być całym jej światem, a słuchając jej opowieści byłam pewna, że i oni zachowali „swoją” siostrę we wdzięcznej pamięci. Siostra zresztą nie ukrywała miłości, jaką w przeszłości wszystkich tych ludzi – dziś już zapewne dorosłych – darzyła.
Słuchałam z prawdziwym zainteresowaniem, aż w pewnej chwili zrozumiałam, że dla siostry Bernadetty nie ma jakiegoś „kiedyś”, nie ma żadnej „przeszłości”. Dla niej czas się zatrzymał. Ciągle była tamtą młodą, pełną zapału i miłości zakonnicą, która chce przekonać swoich małych wychowanków, jak bardzo Pan Jezus ich kocha. Poczułam się nieswojo. Siostra Bernadetta cierpiała na demencję… Kiedy to zrozumiałam, postanowiłam skierować rozmowę na nieco bezpieczniejsze tory. W neutralną rozmowę na temat pogody siostra Bernadetta wprawdzie nie dała się wciągnąć, za to zainteresowało ją moje imię. Wyrażając żal z powodu tego, że nie mam swojej świętej patronki, z zapałem zaczęła przywoływać wątki z biografii św. Bernadetty. Byłam szczerze zdumiona, jak wiele ich zapamiętała. Ośmielona tym faktem zapytałam nieopatrznie o imię, które siostra Bernadetta otrzymała na chrzcie. Spojrzała na mnie z nagłym smutkiem i wyznała, że… nie pamięta. Ale już chwilę później, z właściwą sobie pogodą, zakończyła naszą pogawędkę: „Och, mam tylu różnych patronów, że kto by ich tam wszystkich spamiętał. Najważniejsze, że oni pamiętają o mnie”. Byłam pewna, że tak właśnie jest i że siostra Bernadetta kocha swoich patronów, choć ich imion nie pamięta.
Jednego z nich udało mi się niedawno odnaleźć w III wieku chrześcijaństwa, we włoskiej Umbrii, w miejscowości, która nosi dziś nazwę Terni i jest nietypowym dla tego malowniczego regionu, niezbyt urokliwym miastem. Niektóre źródła podają jednak, że z Terni nasz Święty nie miał nic wspólnego, lecz żył w oddalonym zaledwie 100 kilometrów od niego Rzymie. Jedni twierdzą, że był kapłanem, inni – że posiadał godność biskupią. Zresztą, jak się okazuje, świętych o tym imieniu jest aż ośmiu, zaś niektórzy badacze uważają, że przynajmniej dwóch spośród nich, to jedna i ta sama osoba.
Kije nie pomogły
Święty Walenty – bo o nim mowa – doczekał się dziesiątek wspaniałych, mniej lub bardziej wiarygodnych legend i jeszcze większej liczby świątyń na całym świecie, choć równocześnie niewiele jest źródeł historycznych, które by mogły potwierdzić z całą pewnością epizody z jego życia tak chętnie przywoływane w hagiografii. Usprawiedliwienia dla tych skąpych informacji przekazanych przez tradycję chrześcijańską na temat św. Walentego należy szukać w sposobie, w jaki potraktowano akta z procesów przeciw chrześcijanom. Procesy odbywały się publicznie, więc obecni na nich chrześcijanie sporządzali z nich zapiski. Korzystali również z oficjalnych stenogramów. Powstałe w ten sposób „Akta męczenników” odczytywali później na swoich nabożeństwach. Czerpali z nich siłę i umocnienie dla własnej wiary. Gdy władze zdały sobie z tego sprawę, zaczęto niszczyć zgromadzone zapiski. Kiedy prześladowania ustały, chrześcijanie byli więc zmuszeni do odtworzenia owych zapisków z pamięci, stąd dziś nie mamy pewności co do wielu faktów z życia niektórych męczenników, w tym i św. Walentego.
Jedno wszak nie ulega najmniejszej wątpliwości: św. Walenty jest postacią autentyczną, choć najstarsza wzmianka o nim pochodzi dopiero z VII wieku. Mówi ona, że jego wspomnienie obchodzono każdego 14 dnia lutego. Nieco późniejsze dwa wpisy pochodzą z Martyrologium Rzymskiego. Jeden z nich pod datą 14 lutego podaje: „W Rzymie na via Flaminia narodziny św. Walentego, kapłana i męczennika, który po wielu cudownych uzdrowieniach i dowodach mądrości, kijami był bity i za cesarza Klaudiusza został ścięty”. Sądzę, że słowa „narodziny świętego Walentego” należy raczej rozumieć, jako jego męczeńską śmierć, czyli narodziny dla Nieba. Stąd wywodzi się przekonanie, że poniósł on śmierć w okolicach bramy do miasta zwanej wówczas Porta Flaminiana, potem Bramą św. Walentego, a obecnie Porta de Poppolo, czyli Bramą Ludową. Drugi zapis wymienia św. Walentego jako biskupa Interamny (dziś noszącej nazwę Terni), którego sprowadzono do Rzymu i tam umęczono. Większość hagiografów jest zdania, że chodzi o jedną i tę samą osobę. Choć faktem historycznym jest męczeńska śmierć, jaką Walenty poniósł w obronie wiary, podania w rozmaity sposób opisują szczegóły z nią związane. Najbardziej prawdopodobne wydaje się to, które mówi, iż za czasów cesarza Klaudiusza II Gota św. Walenty wraz ze św. Mariuszem oraz krewnymi asystował męczennikom w czasie ich procesów i egzekucji. Wkrótce też sam został pojmany i doprowadzony do prefekta Rzymu. Zgodnie z ustnym przekazem – w więzieniu miał uzdrowić niewidomą córkę jednego ze strażników. W końcu przeprowadzono rutynowy proces polegający na wymuszaniu odstępstwa od wyznawanej wiary w Chrystusa. W przypadku św. Walentego użyto kijów, a ponieważ nie odniosło to skutku, którego oczekiwali oprawcy, prefekt kazał go ostatecznie ściąć. Prawdopodobnie miało to miejsce 14 lutego 269 lub 270 roku.
Żywy kult
Mimo wielu niedokładności i niespójności w przekazach, jedno nie ulega wątpliwości: św. Walenty musiał być człowiekiem naprawdę niezwykłym, skoro jego kult, zapoczątkowany już w IV wieku, oparty przecież w większości na ustnych przekazach, przetrwał wieki i rozszerzył się praktycznie na cały świat. Papież Juliusz I w miejscu śmierci Świętego nakazał wybudować kościół zaś relikwie Męczennika złożono nieco później w rzymskim kościele św. Praksedy. Bazylika odnowiona przez papieża Teodora I stała się jednym z pierwszych miejsc pielgrzymkowych chrześcijańskiego świata. Czaszka Świętego znalazła swoje miejsce w rzymskiej bazylice Santa Maria in Cosmedin, inne relikwie są też w kościele karmelitów w Dublinie, w katedrze św. Szczepana we Wiedniu i w oratorium w Birmingham.
Pozwolę sobie przytoczyć dwa spośród licznych podań, które uzasadniają szczególną cześć oddawaną św. Walentemu. Według jednego z owych podań, prześladujący chrześcijan cesarz Klaudiusz, który zapisał się w historii także jako ten, który wydał zakaz zawierania małżeństw, sądząc, że dzięki temu młodzi mężczyźni chętniej będą służyli w jego armii, kazał uwięzić św. Walentego, gdy ten – wbrew cesarskiemu zakazowi – potajemnie udzielał ślubów. Gniew cesarza był tym większy, że św. Walenty udzielił ślubu rzymskiemu legioniście Sabino z młodą chrześcijanką Serafią. Jedna z licznych hipotez twierdzi, że to właśnie owo podanie, przekazywane z ust do ust, najbardziej przyczyniło się do tego, iż św. Walenty uznany został patronem zakochanych i jako taki czczony jest do dziś niemal na całym świecie, szczególnie zaś w Anglii i Stanach Zjednoczonych. Chociaż już Martyrologium Rzymskie wymieniało św. Walentego jako wielkiego uzdrowiciela, dziś dużo rzadziej pamięta się, że jest on również patronem ludzi chorych na rozmaite ciężkie choroby, zwłaszcza te o podłożu neurologicznym, między innymi na padaczkę czyli epilepsję, demencję czy podobną do niej i nazwaną od imienia jej odkrywcy – chorobę Alzheimera.
Miłosierna wrażliwość
Kult św. Walentego jako uzdrowiciela już w średniowieczu objął całą niemal Europę, zwłaszcza zaś ziemie będące pod wpływem kultury niemieckiej. Tę religijną cześć potwierdzają liczne świadectwa uzdrowień za wstawiennictwem św. Walentego, a także rozsiane po całym świecie wizerunki, przedstawiające go jako kapłana lub biskupa uzdrawiającego chorego na epilepsję chłopca. W Polsce najbardziej znany jego wizerunek pochodzi z kościoła seminaryjnego w Gościkowie-Paradyżu. Wiele polskich świątyń cieszy się również posiadaniem relikwii św. Walentego.
Większość ustnych podań dotyczących św. Walentego jest zgodna, że odznaczał się on wielkim miłosierdziem wobec chorych i potrzebujących. To jego wrażliwe i dobre serce miało mu wyjednać u Boga dar uzdrawiania z chorób, które i dziś uważane są za jedne z najcięższych. Jak przed wiekami, także dzisiaj zwracają się do niego ludzie cierpiący na epilepsję, ale również ci z innymi zaburzeniami neurologicznymi oraz ich bliscy i opiekunowie. Proszą go o wstawiennictwo ludzie, którzy wprawdzie nie pamiętają swoich imion, własnych biografii ani nawet twarzy bliskich, za to zachowali w sercu słowa prostych modlitw wyuczonych w dzieciństwie. Myślę, że i siostra Bernadetta ucieszyłaby się, że do grona jej licznych „bezimiennych” orędowników należy św. Walenty – ten od neurologicznych schorzeń i braku pamięci i ten od zakochanych – w Bogu i w ludziach.
Na srebrnym relikwiarzu kryjącym szczątki św. Walentego w Terni znajduje się napis: „Święty Walenty, patron miłości”. Jeśli na swojej drodze spotkamy ludzi, których prawdziwe życie zostało przerwane przez różne formy demencji, prośmy św. Walentego, byśmy – zamiast podarunku w postaci gadżetu w formie serca – potrafili, jak on, patrzeć na tych naszych „nieobecnych” Bliskich i Przyjaciół z miłością i cierpliwością.
Zobacz całą zawartość numeru ►