Człowiek - moja pasja

O swojej pracy wśród osób chorych i starszych opowiada Agnieszka Kobusińska OV, dziewica konsekrowana, pedagog i terapeuta zajęciowy.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2014-10-02

KS. WOJCIECH BARTOSZEK: – Już prawie od trzech lat pracuje Pani w Ośrodku Opieki Długoterminowej „Asto” w Chorzowie; wcześniej pracowała Pani w Warsztatach Terapii Zajęciowej dla Osób Niepełnosprawnych w Stowarzyszeniu „Koło” w Bytomiu. Dlaczego podejmuje Pani tego rodzaju pracę?

AGNIESZKA KOBUSIŃSKA OV: – W Ośrodku Opieki Długoterminowej „Asto” w Chorzowie pracuję od grudnia 2011 roku. Praca tutaj była trochę przypadkiem, choć zgodna z moim wykształceniem. Jestem pedagogiem, terapeutą zajęciowym. W mojej pracy zawodowej towarzyszenie drugiej osobie było obecne od samego początku. Najpierw były to dzieci w różnym wieku, później młodzież i dorośli niepełnosprawni, a obecnie to osoby starsze i chore. Praca z drugim człowiekiem i dla niego to moja pasja i powołanie.

– Jest Pani także dziewicą konsekrowaną. Na czym polega to powołanie? Jest ono raczej rzadkością w Kościele…

– Powołanie dziewicy konsekrowanej jest indywidualną formą życia konsekrowanego w Kościele. To osoba poświęcona Bogu, zaślubiona Jezusowi ale żyjąca w świecie. Moją wspólnotą jest Kościół, diecezja, parafia.

– Takie powołanie chyba nie jest proste…

– Tak, to nie jest łatwe. Wymaga poczucia własnej tożsamości, świadomości tego, kim się jest i ugruntowania własnego powołania. Wymaga również mocnego osadzenia w Kościele, silnego poczucia jedności z Kościołem lokalnym, bo w nim jest moje miejsce i z nim związana jest moja codzienność.

– Czy to powołanie wpłynęło jakoś na Pani decyzję posługiwania osobom potrzebującym?

– Jak wspomniałam wcześniej, praca z człowiekiem to moja pasja. Odkrycie powołania pomogło mi sprecyzować cel pracy zawodowej. Być dla drugiego człowieka, rozwijać się twórczo, dzielić się darami. Praca z człowiekiem jest również dla mnie ubogaceniem, wzajemnym obdarowaniem.

– Na czym polega Pani praca wśród osób starszych?

– Najważniejsze – zwłaszcza na początku – jest to, aby po prostu być. Być, czyli budować empatię, przyjaźń z drugą osobą. Z zawodowego punktu widzenia do moich zadań należy aktywizacja ludzi starszych. Pracuję na stanowisku terapeuty zajęciowego i jestem odpowiedzialna za animację czasu wolnego i podtrzymywanie funkcji intelektualnych pacjentów. Moimi podopiecznymi są osoby starsze, które chorują na różne schorzenia takie jak np. choroba Alzheimera, choroba Parkinsona, otępienie starcze, stany poudarowe.

– Na czym polega ta aktywizacja?

– Aktywizacja pacjentów jest zorganizowana w sali terapii zajęciowej, gdzie odbywają się różnorodne spotkania w ramach terapii z wykorzystaniem różnych form. Należą do nich: arteterapia, filmoterapia, bibliot e rapia, ludoterpia, socjoterapia oraz elementy muzykoterapii biernej i czynnej.

– Czy osoby starsze chętnie podejmują proponowane aktywności?

– Bywa różnie. Moją rolą jest właśnie zachęcanie ich do aktywności, podtrzymanie zainteresowań, wzbudzanie na nowo pasji, hobby. Proponowane zajęcia są dostosowywane indywidualnie do pacjenta i jego potrzeb. Korzystanie z zajęć jest dobrowolne. Dużą popularnością cieszą się spotkania z filmem szczególnie przyrodniczym oraz dokumentalnym. Pacjenci lubią śpiewać przy akompaniamencie gitary oraz słuchać utworów różnych wykonawców. Integrują się również podczas takich gier jak „Bingo”, czy „Chińczyk” w ramach ludoterapii oraz wielu spotkań integracyjnych.

– Wszystkie te zajęcia mają czemuś służyć…

– Oczywiście. Spotkaniu osób. Chodzi o to, aby pacjenci spotkali się z innymi osobami i chcieli z nimi porozmawiać; aby budowali grupę osób, nie anonimowych, lecz znających się i budujących więzi między sobą.

– Czyli najważniejszym celem tych zajęć okazuje się budowanie relacji. Czy dzieje się tak, ponieważ w życiu tych osób zabrakło naturalnych więzi?

– Myślę, że przypadek każdej z tych osób jest indywidualny. Tu nie ma reguły.

– Jak długo trwa pobyt pacjentów w Ośrodku?

– Niektórzy przebywają tu tylko przez kilka dni, ale może to być także pobyt stały. Właśnie osoby, które są tu na stałe i traktują nasz Ośrodek jako dom, chętniej tworzą grupy i są ze sobą w bliższych relacjach. To oni siedzą razem na stołówce, chętniej biorą udział w spotkaniach różnych grup w sali rehabilitacyjnej czy terapeutycznej, a czasem nawet odwiedzają się wzajemnie w pokojach.

– Czy spotykają się także w kaplicy?

– Tak, najczęściej ma to miejsce przy okazji Mszy Świętych, ale także na modlitwie różańcowej czy podczas innych nabożeństw oraz na modlitwie indywidualnej.

– Kiedyś miałem to szczęście spotkać Panią na rekolekcjach „Lectio divina”. Domyślam się, że w tak absorbującej duchowo i psychicznie pracy czas wyciszenia jest bardzo potrzebny.

– Tak, to prawda. Odkrywam coraz bardziej, że potrzebuję więcej czasu na modlitwę, na osobiste przemyślenia, między innymi po to, żeby mieć siłę do pracy. Bo czas modlitwy nie jest „czasem straconym”. Niekiedy przychodzi pokusa, aby myśleć, że godzina modlitwy to jest zbyt dużo, że w tym czasie mogłabym zrobić wiele innych rzeczy… Ale to nieprawda. Coraz lepiej rozumiem, że modlitwa i codzienna Eucharystia to takie dwa fundamenty, które pozwalają mi lepiej funkcjonować, być twórczym. Praca z osobami starszymi wymaga ogromnej cierpliwości, nauki słuchania tych osób i bycia z nimi. Czasem moja praca polega tylko na tym by przy tej lub tamtej osobie po prostu być: przytulić, wysłuchać. Czasami muszę pomóc im zaakceptować to, że są w tym miejscu, pokonać ich uczucie odrzucenia, samotności, niezrozumienia.

– Niekiedy jest to czas zmagania się ze sobą…

– Dlatego właśnie jest mi potrzebny czas na modlitwę. Bez niej nie będzie ani cierpliwości, ani miłości, ani spoglądania na ludzi z Bożej perspektywy.

– Zdarza się, że niektórzy ludzie bardziej od innych, zapisują się w naszej pamięci serca. Czy coś takiego przytrafiło się i Pani?

– Jest kilku pacjentów, którzy szczególnie zapisali się w mojej pamięci. Pani Leokadia Zwijacz, pani Teresa, pan Aleksander to grupa osób, które niejako „tworzyły” to miejsce razem ze mną. Pani Teresa wyzwalała moją kreatywność, sprawiała, że musiałam wyjść poza ramy mojej pracy i dotychczasowych doświadczeń terapeutycznych, natomiast od strony duchowej najgłębiej zapadła mi w serce pani Leokadia. Miała charakterystyczny śmiech, słyszalny w całym Ośrodku. Mimo cierpienia była osobą bardzo pogodną i radosną. Zawsze można też było liczyć na jej modlitwę, a temat Boga czy wiary był dla niej chlebem powszednim. Pan Bóg w jej życiu był bardzo widoczny. Pomimo ciężkiej choroby nowotworowej i wielu trudnych doświadczeń do samego końca pozostała pogodna. Uczyła mnie swoim życiem, jak być wiernym w małych codziennych sprawach.

– Pani Agnieszko, wiem, że kilka osób dzięki Pani odnalazło drogę do Apostolstwa Chorych, za co bardzo dziękuję. Dlaczego Pani im to zaproponowała?

– Żeby ich cierpienie nabrało sensu, żeby zrozumieli, że może się im ono jeszcze „przydać”, że można je ofiarować. Żeby wiedzieli, że chorobę mogą przeżyć inaczej i zamiast koncentrować się na tym, co w niej jest trudne, ofiarować ją w konkretnym celu, czy za konkretną osobę…

– Tak, jak to było w przypadku pani Leokadii, która ofiarowała swoje cierpienia za księdza, który akurat otrzymał dekret do sąsiedniej parafii i towarzyszył jej w cierpieniu…

– Pani Leokadia znalazła się w pierwszej grupie, którą zaprosiłam do uczestnictwa w Apostolstwie Chorych. Nie podjęła decyzji od razu. Powiedziała, że musi się zastanowić, za to później bardzo mocno się w to apostolstwo zaangażowała i cieszyła się nim.

– Nie była to decyzja łatwa…

– Tak, zresztą cała, dość spora grupa osób, którym złożyłam tę samą propozycję, podobnie podeszła do sprawy. Z tej pierwszej grupy tylko pięć osób, ale za to z całą świadomością i odpowiedzialnością podjęło decyzję o przystąpieniu do Apostolstwa Chorych.

– Bo przecież nie chodzi tu o liczebne zasilanie szeregów jakiejś organizacji, wspólnoty czy stowarzyszenia, ale o odkrycie swej duchowej drogi, jaką jest powołanie do apostołowania poprzez ofiarowanie swoich cierpień.

– Czasem pacjenci obawiają się, że nie sprostają wymaganiom tego powołania, więc tłumaczę im, że chodzi o to, by to wszystko, co spotyka ich w życiu, zwłaszcza swoje cierpienia, ofiarować Bogu.

– Serdecznie dziękuję za rozmowę i Pani wielkie oddanie osobom chorym. Dziękuję także w imieniu tych, którzy zostali wzięci w duchową opiekę przez osoby z Ośrodka, które doprowadziła Pani do Apostolstwa Chorych. To jest wielki skarb w Niebie.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Z cyklu:, Miesięcznik, Numer archiwalny, W cztery oczy, Bartoszek Wojciech, 2014-nr-09, Autorzy tekstów

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 24.11.2024