Ja i moje SM
Ostatni odcinek opowieści o życiu i zmaganiu sie z ciężką chorobą.
2015-05-02
Ponieważ odnalazłam w sobie cechy osobowości pozwalające radzić sobie z przeciwnościami losu, wbudowałam chorobę w swoje życie i uwierzyłam, że SM jest czymś, z czym można sobie poradzić. Znalazłam sposób na nową sytuację i minimalizowałam skutki schorzenia. Byłam przecież tą samą osobą, lubiłam te same rzeczy, zapachy i kolory. Zostałam tylko oprawiona w inne ramy. Pogorszenia, które zdarzały się czasami, nie wpędzały mnie w panikę. Akceptuję je i traktuję jako stan przejściowy, zachowując czujność i nie dając im przejąć władzy nad sobą.
Czas spełnienia
Każdy mój dzień miał plan i był ułożony jak walizka do długiej podróży. Było w nim miejsce na pracę i obowiązki, gimnastykę, rozmowy telefoniczne, załatwianie bieżących spraw, odpoczynek i telewizję. Z przyjemnością wróciłam do malowania obrazów i zaczęłam pisać poezję. Dzięki temu moje życie stało się bardziej satysfakcjonujące i miało określony cel. Czułam się coraz lepiej, a moje siły pozwalały mi na robienie planów z coraz większym rozmachem. Postanowiłam nie bać się nowych sytuacji, zakładając z góry, że w każdej muszę dać sobie radę.
Zawsze lubiłam podróżować i zbierać nowe doświadczenia. Pierwszą moją podróżą po tym ostatnim, a zarazem jedynym poważnym załamaniu w chorobie, był w 1994 roku wyjazd na sześć tygodni do Hot Springs w stanie Arkansas (USA). Były to bajkowe wakacje pełne wrażeń i niespodzianek. Chociaż prawie codziennie w południe było 120 stopni Farenheita, czyli około 50 stopni Celsjusza, układałam dzień tak, aby nie przegrzewać się i w tym czasie przebywałam w klimatyzowanym domu, w sklepie lub samochodzie. Wszyscy byli przeciwni tej wyprawie i ostrzegali, że nie wytrzymam w nowych warunkach. Ja natomiast nabrałam ochoty do dalszych wyjazdów i rok później pojechałam autobusem z grupą obcych, ale przyjaznych osób do Lourdes. Przy okazji byłam w Pirenejach i nad Oceanem Atlantyckim, zwiedziłam Paryż, Brukselę i wiele innych ciekawych miejsc. Ostatnią moją wyprawę odbyłam w 1997 roku. Zaprowadziła mnie ona do Papieża. Pielgrzymkę zorganizował łódzki oddział Polskiego Towarzystwa Stwardnienia Rozsianego (PTSR). Warunki były doskonałe i całodzienne zwiedzanie kończyło się obiadokolacją z klasztornym winem. Miałam okazję być na prywatnej audiencji. Podarowałam Ojcu Świętemu mój obraz i tomik swojej poezji. Zamieniliśmy kilka zdań o tym, jak przyjemna jest zabawa słowem. Przy okazji zwiedziłam Florencję, Padwę, Wenecję, Monte Casino, a przede wszystkim Rzym i Watykan.
Uśmiecham się do życia
Staram się nie myśleć o chorobie. Zaakceptowałam ją i nauczyłam się z tym żyć. Niektórzy znajomi pewnie nie zauważają jej, bo czasami proponują mi rzeczy niemożliwe do wykonania. Zdaję sobie sprawę, że to ja ponoszę największą odpowiedzialność za siebie i za stan swojego zdrowia. Nigdy nie byłam niewolnikiem zakazów związanych z chorobą. Zawsze jednak mój realistyczny sposób patrzenia na siebie pozwalał mi na podejmowanie odpowiednich decyzji. Umiejętność unikania stresu jest dla mnie bardzo ważnym zadaniem. Zbyt duże obciążenie wynikające z nawarstwiających się nieprzyjemnych sytuacji, męczy mnie tak samo mocno jak lawina niepowodzeń. Uniknięcie tego czynnika jest niemożliwe, ponieważ stres towarzyszy nam w każdej sytuacji. Kiedyś byłam mało odporna i nie potrafiłam poradzić sobie z różnymi przeciwnościami. Po zmianie podejścia do kłopotów, często udaje mi się z nimi wygrać. Na pewno nie jest to zbieg okoliczności, że żyjąc bez stresu czuję się o wiele lepiej.
Uważam, że te wypróbowane przeze mnie sposoby, a mianowicie: pozytywne postrzeganie siebie, nabranie dystansu do choroby oraz stosowanie metod rehabilitacyjnych, są doskonałym sposobem na radzenie sobie z SM. Uważam również, że odpowiednia suplementacja witaminowa, olej z wiesiołka i aminokwasy poprawiają moją sprawność i odporność na infekcje. Moje metody osiągania poprawy, wypracowałam przez wiele lat. Były to obserwacje samej siebie, odpowiednia dieta, dyskusje z lekarzem neurologiem, psychiatrą i psychologiem. Rozmowy z rehabilitantami i stosowanie się do ich zaleceń rozwiązały wiele moich problemów i przyniosły długotrwały efekt. Jestem im za to wdzięczna.
Zobacz całą zawartość numeru ►