W jednym pantoflu w drodze do świętości
Świętość to nasze zaufanie Bogu i zanurzenie w Jego Miłosierdziu. A Ty? Qvo vadis człowiecze? Co z Twoją świętością? Wdziej buty i idź! Nawet jeden pantofel wystarczy, by podążyć drogą świętości.
2015-06-30
Grzesznik leży, pokutnik dźwiga się na nogi,
A święty stoi prosto, gotowy do drogi. (Adam Mickiewicz)
Co łączy świętość z pantoflem? Pozornie wydaje się, że nic, jednak nawet najbardziej nieprawdopodobne związki mają wspólną styczną, którą odnajdziemy poświęcając odrobinę czasu i zainteresowania. Współczesność wymusza na nas pośpiech. Tłumaczymy, że to brak czasu powoduje, iż odkładamy na później Boga, człowieka. Niecierpliwie odrywamy się od codzienności, by czym prędzej wracać do teraźniejszości pełnej pędu, hałasu. Nasz Papież, św. Jan Paweł II mówił, że każdy powołany jest do świętości. Santo subito! Natychmiast święty! Jego świętość nie dokonała się z dnia na dzień. Całe życie złożyło się na to, że uznano świętość tego wspaniałego człowieka. Świętość nie rodzi się święta. Świętość to codzienność, cierpienie, obowiązki, szarość dnia i słoneczne poranki. To nasze troski, zwątpienia, lęki. To ludzie, których spotykamy, nasze relacje z nimi, nasze marzenia, plany, radości. Świętość to nasze zawierzenie Bogu, który nam ofiaruje siebie, w tej codzienności. To nasze zaufanie Bogu i zanurzenie w Jego Miłosierdziu. A Ty? Qvo vadis człowiecze? Co z Twoją świętością? Wdziej buty i idź! Nawet jeden pantofel wystarczy, by podążyć drogą świętości.
Załóż choć jeden pantofel
Dr Bronisław Leszczyński, syn położnej Stanisławy Leszczyńskiej, wspomina matkę: Jak się człowiek przebudzi, to zwykle udaje mu się trafić nogą tylko do jednego pantofla". „Mamę, jak wzywano w nocy, to często właśnie w jednym pantoflu wybiegała. I tak się też modliła do Matki Bożej: «załóż, chociaż jeden pantofelek, ale przybądź z pomocą». Mama mówiła, że się nigdy nie zawiodła".
Życie Służebnicy Bożej Stanisławy Leszczyńskiej, zainspirowało mnie do głębszej analizy jej życia, postaw, działalności i wszystkich charyzmatów, jakimi została obdarzona. Pani Stanisława pisze w „Raporcie Położnej z Oświęcimia", dokumencie, powstałym w 1957 roku: „Lubiłam i ceniłam swój zawód, ponieważ bardzo kochałam małe dzieci. Może właśnie dlatego miałam tak wielką ilość pacjentek, że nieraz musiałam pracować po trzy doby bez snu. Pracowałam z modlitwą na ustach i właściwie przez cały okres mej zawodowej pracy nie miałam żadnego przykrego wypadku". Niezwykła kobieta, matka, żona, położna. W innym miejscu syn wspomina: „Pomimo mnogości codziennych zajęć Stanisława znajdowała czas, by podziwiać piękno przyrody i cieszyć się nią. Dużą wagę przywiązywała do codziennych wspólnych posiłków. Dawały one okazję do bycia razem, rozmów i dzielenia się przeżyciami”. Ta drobna kobieta potrafiła przeciwstawić się samemu dr Mendele, oprawcy z Obozu śmierci w Auschwitz-Birkenau. „Nie, nigdy. Nie wolno zabijać dzieci” Dr Mengele odwrócił twarz, nie potrafił spojrzeć w oczy tej odważnej kobiecie, więźniarce, Polce. „…Była małego wzrostu – wspomina pan Bronisław. – Jak się zastanawiała, to spuszczała oczy. Mengele podszedł do niej i zaczął mówić, że Oświęcim to nie pensjonat. Zagroził, że jak ujrzy pieluszkę, to ukarze śmiercią. Mama odpowiedziała, że nie wolno zabijać dzieci, że on to wie, bo jest lekarzem, składał przysięgę. Argumentowała, jak umiała. „Ona wiedziała, że trudno jest zniszczyć w kimś człowieczeństwo”. Współcześni jej świadczą i potwierdzają jej ogromne kompetencje zawodowe. Odczuwali emanujące z niej ogromne ciepło i życzliwość. Młodym matkom udzielała fachowych porad jak mają się opiekować maleństwem, interesując się sytuacją całej rodziny w każdym wymiarze, zarówno socjalnym jak i finansowym. Poprzez swoje zaangażowanie i matczyną opiekę nad swoimi podopiecznymi stawała się prawie członkiem rodziny. W razie komplikacji, Stanisława z wielką wiarą prosiła o natychmiastową pomoc Matkę Jezusa: „Matko Boża, przybądź choć w jednym pantofelku”. Każdy poród stawał się dla Stanisławy Bożym Narodzeniem, a narodzone maleństwo, nowonarodzonym Jezusem. To co podziwiam w Stanisławie Leszczyńskiej to siłę jej zawierzenia Bogu, jej wiary niezłomnej, pełnej ufności i siły. Pozwoliło jej to nie tylko przetrwać gehennę obozowego piekła, ale jeszcze służyć pokornie, codziennie, wytrwale ze świadomością, iż każdy poranek może być porankiem ostatnim, ofiarując siebie całkowicie i bezwarunkowo w służbie człowiekowi i Bogu. Niosąca pomoc, pocieszenie, umocnienie, pokój. Jednakowo życzliwa dla każdego spotkanego człowieka. Nieoceniająca, przebaczająca, odważna, cudowna Matka nie tylko dla swoich rodzonych dzieci, ale Mutti ukochana przez wszystkich. Szanowana nawet przez takiego oprawcę, jak dr Mengele. W swej dobroci potrafiła nawet wobec SS-manów wzbudzić w sobie przebaczenie. Inicjowała pośród więźniarek modlitwę Ojcze nasz, modląc się za dusze tych, którzy stali się panami życia i śmierci milionów ludzi.
Wspaniali dawcy miłości
Stanisława Leszczyńska urodziła się Łodzi 8 maja 1896 roku. Rodzice – Henryk i Stanisława Zambrzycka – pochowali w wieku niemowlęcym pięcioro jej rodzeństwa. Stanisława i jej młodsi bracia – Henryk i Jan – dorastali w ubóstwie. Kiedy Stasia miała 5 lat, jej ojca powołano do armii rosyjskiej, gdzie przez 5 lat pełnił służbę w Turkiestanie. Cały ciężar utrzymania rodziny spadł na matkę. Ciężko pracowała w fabryce po czternaście godzin dziennie. Na małą Stasię spadł obowiązek opieki nad braćmi, sprzątania, prania i gotowania. Mimo trudności finansowych, rodzice podjęli decyzję o umieszczeniu małej Stasi w szkole prywatnej, w której językiem wykładowym był język polski. Rodzice Stanisławy chcieli zaszczepić w córce miłość do Ojczyzny. W 1908 roku cała rodzina Zambrzyckich, szukając lepszych warunków bytowych, wyemigrowała do Brazylii. Zamieszkali w Rio de Janeiro. Stasia podjęła naukę w szkole. Nauka odbywała się języku portugalskim i niemieckim. Znajomość języka niemieckiego okazała się w czasie drugiej wojny światowej bardzo ważna. Po kilku latach rodzina Stanisławy wróciła do Polski. Zamieszkali ponownie w Łodzi, na Bułatach, w jednej z najbiedniejszych dzielnic miasta. Tam rodzice Stanisławy prowadzili niewielki sklep. Stasia do roku 1914 kontynuowała naukę w progimnazjum, jednocześnie pracowała w sklepie. Wybuch pierwszej wojny światowej zakłócił życie rodziny. Ojca powołano do wojska, a utrzymanie rodziny ponownie spadło na matkę i na Stanisławę. Dorastająca dziewczyna, mimo natłoku obowiązków, zawsze znalazła czas na działalność charytatywną. Nigdy nie brakowało też czasu na modlitwę; z niej czerpała siły. Stanisława wierzyła, że Bóg nad nią czuwa. Wiara umocniła w niej ufność w Opatrzność Bożą i nauczyła nie tracić tej ufności nawet w obliczu najtrudniejszych sytuacji i problemów. Wrodzony optymizm i radość życia niejednokrotnie chroniły ją przed załamaniem i zniechęceniem.
Nikt nie obiecywał, że będzie lekko
Mając dwadzieścia lat wyszła za mąż za Bronisława Leszczyńskiego. Wraz z mężem doczekali się czworga potomstwa: syna Bronisława, córkę Sylwię, i najmłodszych – Stanisława i Henryka. Żyli zgodnie w miłości i pokoju. Stanisława dbała o dom i rodzinę. Bronisław Leszczyński wspomina: „W domu [...] była piosenka, śpiew, dowcip, pocałunek, patrzenie w oczy, kwiaty. Małe niebo”. Stanisława stała się pierwszą katechetką dla swoich dzieci. W pamięci zachowali obraz mamy modlącej się na początku i na końcu posiłku, przed i po pracy. Wraz z założeniem rodziny podjęła decyzję o podjęciu nauki zawodu położnej. Syn Bronisław wspomina: „To nie była łatwa decyzja, by zacząć się uczyć tego zawodu. Miałem trzy lata, siostra, Sylwia, rok. Mama zostawiła nas pod okiem zapracowanego ojca, dziadków i wyjechała na dwa lata". W 1922 roku ukończyła z wyróżnieniem naukę w Państwowej Szkole Położniczej w Warszawie. Ukochała swój zawód traktując go jako powołanie i służbę, a nie tylko zawód. Zawsze w centrum jej działalności i uwagi był człowiek. Jako położna przepracowała trzydzieści osiem lat. W czasach współczesnych Stanisławie normalnym było, że porody odbywały się w domu. Docierała do kolejnych rodzących, pokonując pieszo niejednokrotnie duże odległości. Zawsze gotowa do służby bez względu na porę dnia czy nocy. O jej ogromnym zaangażowaniu w pracę i chęci niesienia pomocy świadczyła powszechna opinia, iż „do rodzącej pędziła kłusem”. Jeżeli sytuacja tego wymagała, pozostawała w domu położnicy tak długo, jak było to potrzebne. Wchodząc do domu nad rodzącą robiła znak krzyża, potem nad urodzonym dzieckiem.
Wojna - odmienne stany świadomości
Rok 1939 dla rodziny Leszczyńskich, podobnie jak dla innych polskich rodzin, stał się rokiem zmian. Czasem, który niejednej rodzinie na trwale zmienił świadomość i doświadczenie własnego człowieczeństwa. Druga wojna światowa stała się szkołą ludzkich postaw, poznawania siebie i swoich ograniczeń. Była czasem bezimiennych bohaterów, którzy ginęli za wolność ojczyzny i drugiego bezimiennego współtowarzysza. W takich warunkach dojrzewał i budził się do życia patriotyzm w rodzinie Leszczyńskich. Mąż i synowie brali udział w walkach obronnych tuż po wybuchu wojny. Bronisław i Stanisław pracowali w Łucku, jako sanitariusze w szpitalu wojskowym. Ojciec i syn Henryk, jako strażacy, gasili pożary bombardowanej Warszawy. Po klęsce wrześniowej wrócili do domu i zaangażowali się w pracę organizacji podziemnych. Stanisława nieprzerwanie kontynuowała pracę akuszerki. Uzyskała przepustkę umożliwiającą poruszanie się po całym mieście, bez względu na czas i miejsce. Nie rozróżniała narodowości. Przyjmowała na świat z jednakowym zaangażowaniem zarówno dzieci polskie jak i niemieckie. Jednocześnie wraz z mężem i dziećmi aktywnie uczestniczyła w działalności podziemnej. Organizowała i przekazywała żywność rodzinom żydowskim, mieszkającym w getcie. Mąż, zecer z zawodu, wraz synami produkowali dla Żydów i osób potrzebujących fałszywe dokumenty.
W lutym 1943 roku doszło do aresztowania rodziny i osadzenia w obozach. Henryka i Stanisława wywieziono do Gusen i Mathausen, do pracy w kamieniołomach. Mąż i starszy syn Bronisław zdołali uciec. Później Stanisława dowiedziała się, że mąż zginął w Powstaniu Warszawskim. Panią Stanisławę wraz z córką Sylwią odesłano do obozu w Oświęcimiu. W tym piekle stworzonym przez nazistowskie Niemcy, Stanisława niezmiennie, zgodnie ze swoim powołaniem przyjmowała na świat rodzące się dzieci żydowskie, polskie, rosyjskie… w tej służbie wspomagała ją córka i współwięźniarki, lekarki: Janina Węgierska i Irena Konieczna. Stanisława pisała: „Porody odbywały się na zbudowanym z cegieł piecu w kształcie kanału (...). Dzieci nie otrzymywały żadnych przydziałów żywnościowych ani nawet kropli mleka. Marły powolną śmiercią głodową. Towarzyszyła im wielka miłość i bezsilność matek (...) Spodziewająca się rozwiązania kobieta zmuszona była odmawiać sobie przez dłuższy czas przydzielonej racji chleba, za który mogłaby – jak to powszechnie mówiono – zorganizować sobie prześcieradło. Prześcieradło darła na strzępy, przygotowując pieluszki i koszulki dla dziecka, żadnej bowiem wyprawki dzieci nie otrzymywały”. W baraku nie było wody, nie wolno było z baraku wychodzić – fragment z Raportu p .Stanisławy: „Wyprane pieluszki położnice suszyły na własnych plecach lub udach, rozwieszanie ich bowiem w widocznych miejscach było zabronione i mogło być karane śmiercią".
Oświęcim to codzienna walka o przetrwanie. Brakowało wody, brud, robactwo, wszy, szczury i sąsiedztwo ciężko chorych na czerwonkę, dur brzuszny i plamisty, tyfus, złośliwą pęcherzycę. Na 1200 chorych dziennie kilka aspiryn. „Pewnego razu Mengele obserwował ją i gdy miała chwilę przerwy powiedział: Mutti (mateczko; wszyscy ją tak nazywali), widziałem, że się dużo napracowałaś, musiałaś więc sporo zarobić. Musisz postawić piwo. Mama znała się na żartach, powiedziała, że każe przynieść stół, nakryje go i pośle po piwo. Ten wielki bandyta był lisio przymilny, chociaż teoretycznie chciał się z nią napić piwa. Zastanawiałem się, dlaczego mamy nie zastrzelono, nie wysłano do komory gazowej ”- pisze w swoich wspomnieniach syn Bronisław. Henryk pisał: „Mama o nikim źle nie mówiła, nawet o nim”(chodzi o dr Mengele; przyp. autora ). Z obozu, wyszło i przeżyło tylko trzydzieścioro dzieci przyjętych na świat przez Stanisławę. Ukochana Mutti przed każdym porodem modliła się, po szczęśliwym rozwiązaniu dziękowała Bogu, potem chrzciła nowonarodzone dzieci.
Gdzie miłość wzajemna i dobroć
Świat tonął w okrucieństwie wojny, a obozowe piekło żyło swoim życiem. Święta Bożego Narodzenia. Stanisława dostała od rodziców na święta paczkę z chlebem. Podzieliła go i zaczęła częstować współwięźniarki w baraku. Tego nie wolno było robić. Wszedł Mengele. Więźniarki zamarły w bezruchu. „Matka szukała jego wzroku, on spuścił oczy i powiedział, że przez mały moment wydawało mu się, że jest człowiekiem" – wspomina syn Bronisław. „Po prostu śpiewałam, gdy już nic nie mogłam zrobić, by im pomóc” – cytuje w innym miejscu wspomnienia matki. Dr Bronisław Leszczyński po latach pisze: „Na świecie wypróbowuje się broń masowej zagłady w oparciu o intelekt, o doświadczenie, ale bez szacunku dla ludzkiego istnienia. A szacunek jest przecież formą miłości. Rozum oddzielony od miłości prowadzi do zbrodni”. Stanisława Leszczyńska z narażeniem życia wytrwała w swoim powołaniu do chwili wyzwolenia obozu 27 stycznia 1945 roku. Przetrwała kolejne ewakuacje uciekających przed nadciągającą Armią Radziecką i wojskiem polskim Niemców. Narażając życie ukrywała Żydówki pośród innych więźniarek. Do samego końca odbierała porody udzielając wszelakiej pomocy.
Nie słowa, lecz czyny
Maria Salomon, jedna z oświęcimskich więźniarek: „Wszystkie ją kochałyśmy. To święty człowiek. Porody odbywały się na przewodzie kominowym. Leżał na nim tylko czarny, cienki koc, aż drgający od wszy. (…) Ona cudów dokonywała, żeby w tym nieopisanym brudzie i smrodzie, gdzie roiło się od szczurów i robactwa, stworzyć nam ludzkie warunki. Pracowała przy nas dzień po dniu, noc po nocy. Czasem zdrzemnęła się na chwilę, ale zaraz zrywała się i biegła do którejś z jęczących. Co znaczyło móc liczyć na kogoś tam, w tym piekle, co znaczyło doznać czyjejś troski, opieki, serdecznej dobroci – wiedzą tylko ci, którzy tam byli. Ona ratowała nas i naszą wiarę. W Boga. W ludzi. I to było może ważniejsze niż chleb”.
„Przy niej człowiek był spokojny, nie czuł lęku” – mówi Henryk Leszczyński. Wszyscy wspominają Stanisławę Leszczyńską jako osobę pełną radości, życzliwości i serdeczności. Bronisław o mamie: „Była delikatna i mocna zarazem. Nigdy nie widziałem jej bezradnej. A co ona mogła mieć w Oświęcimiu: znalezione nożyczki, brud, szczury, czerwonkę, tyfus? Mama oddawała swój chleb i lekarstwa chorym. Prostymi słowami potrafiła dotrzeć do człowieka. Po jej śmierci jedna kobieta opowiedziała mi, że mama przez dwie noce i dwa dni pomagała jej rodzić. Ta kobieta wspominała, jak mama plotła jej warkocze, jak jej pomagała w bólu”. „Cieszyła się drugim człowiekiem”. Jej pacjentki, „oświęcimianki” twierdzą: „…była Aniołem”.
„Była w niej ogromna siła moralna” – wspominały dzieci. „Gdy szła ulicą, umiała z każdym rozmawiać”. Córka Sylwia wspomina swój pobyt w Oświęcimiu. Obraz codzienności obozowej pozwala jeszcze lepiej zrozumieć, z jakimi trudnościami borykała się codziennie Stanisława: „ Rano wytatuowano nam numery obozowe, następnie obcięto nam włosy nożyczkami aż do skóry. Zabrano odzież, obuwie, torebki. Mama wtedy wyjęła z torebki zaświadczenie uprawniające do wykonywania zawodu położnej i początkowo ukryła je jako zwitek w dłoni. Zaprowadzono nas na inny blok, gdzie rozebrano do naga. Stojąc długo, oczekiwałyśmy na bieliznę i pasiaki. Dano nam brudne pasiaki drelichowe i trepy. W pasiakach, szczególnie w szwach, zauważyłam z obrzydzeniem wszy i gnidy. Otrzymałam dwa lewe trepy, brudną koszulę, która w miejsce ramiączek miała sznurki… Przydzielono nas do koi, gdzie oprócz mnie i mamy było jeszcze sześć osób. Dno koi stanowiły deski, stare drzwi z nierównościami. Wszystkie spałyśmy pod jednym, brudnym, zawszawionym, bawełnianym kocem, wyglądającym jak szmata. Jeśli jedna chciała się przykryć, to z drugiej strony inne były odkrywane. W dużym oddaleniu od bloku stała taczka, do której nocą można było się załatwiać, ale po powrocie już trudno było wcisnąć się na swoje miejsce na koi. Było ciasno, jedna drugiej trzymała nogi na ramionach i piersiach. W czasie pobudki trzeba się było szybko ubrać i stanąć do apelu przed blokiem. Drżałyśmy z zimna. Ustawiałyśmy się w pięciu szeregach. Na każdą pięcioosobową grupę dostawałyśmy miseczkę gorzkiego wywaru z ziół”.
Przytoczone wspomnienia ukazuję jedynie mały fragment ogromu piekła, jakie stało się codziennością dla milionów nieszczęśników. Brakowało praktycznie wszystkiego: wody, naczyń, papieru. Jedną, przydziałową pajdę czarnego chleba przypominającego glinę dzielono, by starczyła na cały dzień. Sylwia pisze we wspomnieniach: „Mama starała się zająć miejsce za mną i pięścią biła mnie dla rozgrzewki po plecach oraz rozcierała ramiona. Zdobyła kawałek koca, którym mnie okręcała, krępując koc sznurkiem. Na to nakładałam drelichowy pasiak. W ten sposób mama chciała mnie uchronić od zimna. Na obiad była zupa z karpieli, tzn. ze spleśniałej, poszatkowanej brukwi o smaku gorzkawym, zaprawiana mączką „awa”. Nie pamiętam, żeby zdarzyły się kiedykolwiek ziemniaki, ale pamiętam, że pewnego wieczoru dwie więźniarki gotowały sobie kluski z kartofli. Z mamą czekałyśmy aż po ugotowaniu tych klusek będzie można poprosić o pozostałą po nich wodę. Smakowała nam wtedy jak najlepszy rosół na wolności”. Wszechobecne szczury koczowały pod kojami, atakowały wycieńczone więźniarki, które nie były wstanie się bronić. Jedna ze współwięźniarek pisze wiele lat później: „Do tego piekła spłynął na nas Anioł Dobroci”.
„Mama wyszła z Oświęcimia nie jako bohaterka” – pisze Bronisław. „Ona spełniła swój obowiązek. Była doradczynią, przywódczynią, słuchano jej. Ludzie się załamywali, a mama organizowała nabożeństwa. Także Żydówki przychodziły się modlić. Więźniarka Henia na znalezionym kartoniku narysowała Matkę Bożą Niepokalaną. I tak, w tajemnicy rozsiewano iskierki nadziei, otuchy. Matka Teresa z Kalkuty powiedziała, że świętość polega na wypełnianiu swoich obowiązków. Mama to czyniła. Jej życie dowodzi, że nie ma takich warunków, w których można zmusić kogoś do zabicia dziecka, nawet w obozie śmierci. Gdy mama spotkała się po latach w Warszawie z dziećmi, które przyjęła na świat w obozie, to powiedziała, że to był jeden z najszczęśliwszych dni w jej życiu. Jak mnie proszą, bym mówił o mamie, to traktuję jej postać, jako pretekst, by mówić o dramacie dziecka. Mama zawsze była przeciw aborcji. Broniła bezbronnych dzieci”.
„Raport położnej z Oświęcimia”
Stanisława Leszczyńska po latach milczenia, w roku 1957, spisała swoje przeżycia. „Raport położnej z Oświęcimia” to kilka stron, w którym opisała warunki panujące na sztubie położniczej w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau. Nie wspomina w nim o swojej roli, jaką tam wypełniała. Obawiała się niezrozumienia przez ludzi, którzy nigdy nie zaznali grozy obozowego piekła. Do końca życia modliła się za osoby, którym nie udało się jej pomóc, a także za ich oprawców. Po publikacji „Raportu” jeden z dziennikarzy powiedział, że bardzo jej współczuje. Odpowiedziała mu: „Proszę mi nie współczuć, bo ja codziennie Bogu dziękuję, że mogłam być w Oświęcimiu”. Swój „Raport” dedykowała nie tylko służbie zdrowia, ale przede wszystkim Bogu, który jej to zadanie powierzył, a wcześniej obdarował potrzebnymi charyzmatami. Na kanwie „Raportu położnej z Oświęcimia” w 1970 roku Teatr Wielki w Warszawie wystawił „Oratorium Oświęcimskie”, organizując jednocześnie spotkanie z „dziećmi”, które Stanisława ocaliła w obozie. „Raport położnej” kończy się takimi słowami: „Jeżeli w mej Ojczyźnie – mimo smutnego z czasów wojny doświadczenia – miałyby dojrzewać tendencje skierowane przeciw życiu, to wierzę w głos wszystkich położnych, wszystkich uczciwych matek i ojców, wszystkich uczciwych obywateli, w obronie życia i praw dziecka. W obozie koncentracyjnym wszystkie dzieci – wbrew wszelkim przewidywaniom – rodziły się żywe, śliczne i tłuściutkie. Natura przeciwstawiając się nienawiści, walczyła o swoje prawa uparcie, niezłomnymi rezerwami żywotności. Natura jest nauczycielką położnej. Razem z nią walczy o życie i razem z nią propaguje najpiękniejszą rzecz na świecie - uśmiech dziecka".
Opowieść niedokończona
Stanisława Leszczyńska pracowała czynnie jako położna do 1958 roku. Zmarła 11 marca 1974 roku na nowotwór jelit. Żegnały ją tysiące ludzi, wśród nich ocalone więźniarki i dzieci. Swoje cierpienia ofiarowała w intencji swoich oprawców, jak i tych, których nie udało się uratować z obozowego piekła. Do samego końca trwała w swej niezmiennej postawie powołania i służby drugiemu człowiekowi. Do samego końca wytrwała w miłości do drugiego człowieka w nim upatrując żywe wcielenie Chrystusa, oddając Mu cześć i chwałę poprzez swoją służbę pełną pokoju, pokory i miłosierdzia. Modlitwa i różaniec towarzyszyły Stanisławie Leszczyńskiej do samej śmierci, były źródłem niewyczerpanej siły do pełnienia codziennej służby bliźniemu. Ciężko pracując, wykształciła czwórkę dzieci. W dowód wdzięczności uwieczniono jej postać na Kielichu Życia i Przemiany, który złożono 2 maja 1982 roku, jako votum polskich kobiet, dziękując Matce Bożej za Jej sześćsetną obecność na Jasnej Górze. Stanisława w obozowym pasiaku trzyma na rękach niemowlę, obok św. Jadwiga i błogosławiona Maria Teresa Ledóchowska. Te trzy kobiety wybrano spośród zasłużonych kobiet naszej tysiącletniej historii i uznano jako symbol troski o dar życia, życia darowanego nam przez Boga. W 1992 roku trzeciego marca powstał Dekret Powołujący Trybunał do spraw Kanonizacji Służebnicy Bożej Stanisławy Leszczyńskiej. Stała się patronką dla położnych, a dzień narodzin Stanisławy Leszczyńskiej, 8 maja, świętuje się w Polsce jako Dzień Położnej. Chcąc upamiętnić postać tej niezwykłej kobiety i położnej, a zarazem oddać hołd, wybito medal z jej wizerunkiem. Na rewersie prócz daty urodzin i śmierci uwieczniono słowa OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA. Pomysł wybicia pamiątkowego medalu narodził się w Sekcji Położnych, działających w strukturach Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego. Zarząd Krajowy, na czele z ówczesną Przewodniczącą Zofią Szyszkowską–Furtak, podjął uchwałę o przyznaniu i udekorowaniu 20 położnych w całym kraju. Medal przyznaje się w dowód uznania zasług wniesionych w rozwój położnictwa oraz opieki nad matką i dzieckiem .
Proces kanonizacyjny trwa, a my już teraz czerpmy z bogactwa tej postaci. W skromności i pokorze uczmy się przebaczać, napełniać serca radością kolejnego, przeżytego dnia. Uczmy się ofiarować siebie, dzielić dobrocią, miłością i bezinteresownością. Uczmy się ciągle na nowo powstawać, bądźmy ostoją dla potrzebujących, źródłem pociechy dla zrozpaczonych, wyciszeniem dla wzburzonych. Pijmy z niewyczerpanego źródła Bożego Miłosierdzia i biegnijmy, nawet w jednym pantoflu, do zagubionych, cierpiących, osamotnionych. Wierzmy, jak Stanisława, w moc orędownictwa Matki Bożej, w moc modlitwy i różańca. Nieśmy światło w ciemności grzechu i pokój w świat niespokojny. Sięgajmy po to, co w Niebie, a nie na ziemi.
Dzieckiem w kolebce
kto łeb urwał Hydrze
Ten młody zdusi Centaury,
Piekłu ofiarę wydrze,
Do nieba pójdzie po laury.
Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga;
Łam, czego rozum nie złamie:
Adam Mickiewicz
W pracy korzystano z informacji zawartych w prezentacji „Stanisława Leszczyńska ,więźniarka Oświęcimia (Auschwitz Birkenau) przedstawionej na Jasnej Górze
w dniu 23 maja 2015 roku . Autor prezentacji: Zofia Szyszkowska – Furtak
Katolickie Stowarzyszenie Pielęgniarek i Położnych Polskich w Lublinie.