Sen świętego Augustyna
Gdy próbujemy zrozumieć logikę Boskich poczynań wobec nas, gdy posługujemy się tylko rozumem i tylko jemu zawierzamy, to dzieje się tak, że im więcej pytań, tym więcej rodzi się wątpliwości, a mniej wiary.
2015-08-28
Podobno pewnego razu, gdy ten wielki Ojciec Kościoła szedł wybrzeżem zakłopotany i poruszony, ponieważ nie potrafił zrozumieć tylu spraw związanych z Bogiem, zobaczył małe dziecko, które bawiło się samotnie na plaży. Wykopało w piasku niewielki dołek i napełniało go wodą przynoszoną z morza w muszelce. Biskup zatrzymał się i przez chwilę obserwował chłopca, po czym zapytał:
– Cóż ty czynisz, dziecko?
– Chcę przelać całe morze do tego dołka – odparł chłopiec, cały czas biegając tam i z powrotem po wodę.
– Ale to przecież niemożliwe – stwierdził biskup.
– Równie niemożliwe, jak by twój ludzki umysł pojął zamysły Boga – odparł chłopiec, patrząc na niego poważnie pięknymi oczami.
Nim biskup zdołał odpowiedzieć, dziecko zniknęło, a wówczas Święty zrozumiał, że to sam Bóg udzielił mu nagany za jego zakłopotane myśli i za to, że próbuje zrozumieć sprawy, które zna tylko Bóg. (Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman „W Ogrodzie Boga”).
Gdy próbujemy zrozumieć logikę Boskich poczynań wobec nas, gdy posługujemy się tylko rozumem i tylko jemu zawierzamy, to dzieje się tak, że im więcej pytań, tym więcej wątpliwości, a mniej wiary. Sam rozum już wielu sprowadził na manowce. Czynił to i wobec naukowców i wobec osób, którym obce są kanony metodologii naukowej. Na przestrzeni wieków giganci intelektualni próbowali rozumowo określić Boga i jego przymioty. Ponieśli porażkę. Najwięcej prawdy o bezmiarze boskiej miłości przekazali nam nie uczeni profesorowie i teolodzy, nie księża w powszechnej posłudze, a święci.
Dlatego, gdy życie rzuci nas na kolana, gdy ciężar zdaje się być ponad siły, gdy złożeni chorobą lub niepełnosprawnością narzekamy i gniewamy się na Boga, to warto swoje cierpienie powierzyć Bogu, gdyż jest ono po coś nam dane. I choć celowości naszego cierpienia nie pojmujemy, to oddając się woli Boga, umniejszamy ból i jego dolegliwość.
Znam osoby, których choroba uszlachetniła, zawróciła z drogi samozagłady, wyprostowała drogi i była okazją do duchowych i intelektualnych przewartościowań. Znam też takie, które z pozycji łóżka szpitalnego i z poziomu wózka inwalidzkiego rozumiały i lepiej odczuwały głębię ludzkiego przeżywania, z której to mogli wyjść z empatią ku innym. Znam też takich, którzy związani ze swoją niepełnosprawnością przez lata, znajdują się dzisiaj na wyższym poziomie duchowości, refleksyjności i empatii. Są i tacy ludzie, którzy zostali uleczeni nie tylko w ciele. W uzdrowieniu niejednokrotnie pomocne były: dobre słowo, czyjeś gesty zatroskania, przyjazny dotyk, a nawet sama milcząca obecność lub rozmowa telefoniczna z oddalenia. Widziałem w szpitalnych realiach chorych poszukujących nadziei na korytarzach. Widziałem ich pytające oczy, ich dociekliwe pytania, ich próby porównywania swojej diagnozy z innymi. Obserwowałem i tych, którzy w szpitalnej kaplicy prowadzili w ciszy błagalne dialogi. Miałem też możność obserwowania wzrastania nadziei dzięki życzliwemu słowu odwiedzających, dzięki pamięci i troskliwości najbliższych oraz dzięki ich ofiarności.
Choroba niszczy człowiekowi ciało i ducha. Najwięcej sukcesów w leczeniu odnosimy na poziomie ciała. Z chorobami duszy jest już trudniej. Pełne praktycznej miłości pomocne ręce opiekuna są tutaj jakby dotykiem Boga samego i przemawiają do niego w mieniu samego Wszechmogącego. Przekonują go o tym, że jeśli jest możliwe uzyskać ratunek poprzez przywrócenie na czas jakiś zdrowia ciała, to tak samo można liczyć na ratunek dla swego ducha. Z ciężkiej choroby każdy ma szansę wyjść w większym lub mniejszym stopniu „bardziej człowiekiem”; z reguły zbliżając się jednocześnie do Boga.
Dla chorych podczas odwiedzin nie są najważniejsze prezenty, smakołyki i kwiaty, ale sama obecność, dobre słowo, prawdziwe zatroskanie. Postawa odwiedzającego może być wsparciem wiary w dramacie doznawanego cierpienia lub nawet w sytuacji zbliżającej się śmierci.
Zdrowie i sprawność ciała są wielkim dobrem, które należy strzec i pielęgnować. Jednak, nie w błogostanie i dobrobycie ciała zawarta jest tajemnica szczęścia człowieczego. Poczucie naszego szczęścia zależy przede wszystkim od stanu naszego ducha.