Życie, które jest miłością

Im bardziej poświęcał się służbie ubogim i bezdomnym, tym rzadziej malował, aż w końcu prawie całkowicie zaniechał ukochanego malarstwa i swoich kontaktów ze sztuką. Zajął się za to „malowaniem” innego arcydzieła.

zdjęcie: WWW.FREECHRISTIMAGES.ORG

2016-12-02

 

Już od pewnego czasu wiadomo, że nadchodzący rok 2017 Kościół w Polsce będzie obchodził jako Rok św. Brata Alberta. Zadecydowali o tym księża biskupi uczestniczący w 373 zebraniu plenarnym Konferencji Episkopatu Polski. Przychylili się w ten sposób do prośby przełożonej generalnej Zgromadzenia Sióstr Albertynek – s. Krzysztofy Marii Babraj oraz Wojciecha Bystrego – przewodniczącego Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta. Również polski Sejm, na podstawie uchwały Komisji Kultury i Środków Przekazu z maja tego roku, ustanowił rok 2017 Rokiem Adama Chmielowskiego – św. Brata Alberta. Tą datą szczególnie raduje się Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta. Ta pierwsza w Polsce organizacja pozarządowa wspierająca bezdomnych, zajmująca się prowadzeniem schronisk i noclegowni, prowadząca kuchnie i łaźnie oraz organizująca szkolenia dla pracowników i wolontariuszy, w 2017 roku świętuje bowiem jubileusz 35-lecia swego istnienia.

Matka Boża w prezencie

Inaugurację Roku św. Brata Alberta zaplanowano na pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia. Tego dnia – 25 grudnia 2016 roku – obchodzimy bowiem 100. rocznicę śmierci świętego, o którym mówiono – parafrazując jedno z jego ulubionych zdań – że jest „dobry jak chleb”.

Adam Chmielowski, późniejszy Brat Albert przyszedł na świat 20 sierpnia 1845 roku w podkrakowskiej Igołomii, jako najstarszy z czwórki dzieci Wojciecha i Józefy. W 9. roku życia stracił ojca, zaś jako czternastolatek – matkę. Osieroconym rodzeństwem zajęła się siostra ojca, Petronela Chmielowska, obdarzając dzieci miłością, jakiej zostały pozbawione po stracie rodziców. Umierając, pani Chmielowska podarowała Adamowi obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej, który stale nosił przy sobie. Być może to ten fakt zachęcił go do wielkiej czci, jaką zawsze obdarzał Maryję.

Wrażliwy artysta

Na długo przed tym, nim dał się poznać jako ten, który „jest dobry jak chleb”, Adam Chmielowski zyskał sławę polskiego patrioty i malarza. Miał zaledwie 18 lat, kiedy jako student Szkoły Rolniczo-Leśnej w Puławach postanowił wstąpić domłodzieżowego oddziału „Puławiaków” i wziąć udział w powstaniu styczniowym, podczas którego został poważnie ranny w nogę. Ostatecznie nogę amputowano, zaś on sam dostał się do niewoli. Na szczęście udało mu się zbiec do Paryża, skąd, korzystając z ogłoszonej amnestii, powrócił w 1865 roku. Wykorzystując swój talent malarski, wbrew opinii rodziny, która nie pochwalała jego artystycznych pasji i uważała to za nierozważny i nie zapewniający bezpieczeństwa materialnego kaprys, postanowił na poważnie zająć się sztuką. Rozpoczął więc studia malarskie w Warszawie, a kontynuował je w Monachium. W tych latach miał okazję poznać wielu sławnych polskich malarzy tamtego okresu: Gierymskiego i Chełmońskiego, a po studiach także Witkiewicza. Z niektórymi się zaprzyjaźnił. Choć nie odnosił początkowo większych sukcesów, chwalono go za sposób posługiwania się barwą i światłem.

Adam Chmielowski powrócił do kraju w 1874 roku. Bywał na wtorkowych spotkaniach u Heleny Modrzejewskiej. Z czasów tych spotkań zachowała się o nim opinia, że „był on chodzącym wzorem wszystkich cnót chrześcijańskich i głębokiego patriotyzmu – prawie bezcielesny, oddychający poezją, sztuką, miłością bliźniego, natura czysta i nieznająca egoizmu, której dewizą powinno być: szczęście dla wszystkich, Bogu chwała i sztuce”. Sztukę Adam Chmielowski zawsze łączył z głębokim życiem wewnętrznym. Według niego każdy człowiek mógł być artystą, byleby miał bogatą duszę. On sam z czasem coraz częściej podejmował w swej twórczości tematykę religijną. Jednym z najbardziej znanych, mocno oddziałujących na wyobraźnię odbiorcy, jest niedokończone dzieło powstałe w latach osiemdziesiątych XIX wieku – Ecce Homo, przedstawiające umęczonego Chrystusa przed sądem Piłata. Ten, jak i inne obrazy Adama Chmielowskiego z tego okresu, wyraźnie wskazywały na duchowe przemiany zachodzące w duszy artysty.

Obraz Ecce Homo stał się milczącym świadkiem jego rozmów z Chrystusem, utwierdzania się w powołaniu, które już od dawna w nim kiełkowało i wreszcie ostatecznej decyzji pełnego oddania się Bogu. Podjąwszy takie postanowienie, szukał tylko odpowiedniej dla siebie drogi.

Wśród „najmniejszych”

Jesienią 1879 roku Adam Chmielowski odprawił rekolekcje w konwikcie ojców jezuitów w Tarnopolu. Po rekolekcjach jeszcze bardziej utwierdził się w decyzji o wstąpieniu do klasztoru, ale też wzrastał jego twórczy zapał. Czuł jednak, że Bóg przeznaczył mu inną drogę, niż droga artysty. Trzeba było ją tylko odnaleźć. Niełatwe doświadczenia czekały go wśród tych poszukiwań. I tak, po półrocznym pobycie w nowicjacie musiał opuścić zakon jezuitów, by we Lwowie, w szpitalu psychiatrycznym leczyć się z depresji. Stamtąd udał się do swego brata Stanisława. Pobyt na Podolu, gdzie ostatecznie wrócił do zdrowia, zaowocował również silnymi związkami z Trzecim Zakonem św. Franciszka oraz pracą apostolską wśród mieszkańców wsi. Ukształtowany i zahartowany tymi wydarzeniami, w 1884 roku powrócił do Krakowa. Jego malarska pracownia wkrótce stała się przytułkiem dla krakowskich nędzarzy. Chętnie bywał też w zakładzie ks. Siemaszki prowadzącego dzieło miłosierdzia dla młodocianych włóczęgów i w ogrzewalni na Kazimierzu. Pod wpływem kontaktów z o. Rafałem Kalinowskim wielką czcią obdarzał św. Jana od Krzyża. Wiedział już wówczas, że swoje życie poświęci Bogu, służąc Mu w Jego „najmniejszych braciach” – ludziach bezdomnych i opuszczonych. Aby ratować ludzką godność w najuboższych z ubogich i dać im szansę na życie w godziwych warunkach, marzył, by otwierać dla nich, zwłaszcza w dużych miastach, przytuliska. Pragnął w ten praktyczny sposób skierować ich spojrzenie na Boga bogatego w Miłosierdzie.

Nowe „arcydzieło”

Po trzech latach takiej działalności, w 1887 roku przywdział habit, a rok później na ręce kardynała Albina Dunajewskiego złożył swoje śluby zakonne. Z tego okresu pochodzą słowa, jakie wówczas napisał do rodziny: „Umarł Adam Chmielowski, narodził się brat Albert”. Dał początek nowym zgromadzeniom zakonnym: Braci Albertynów w 1888 roku oraz w 1891 roku – Sióstr Albertynek. Zainspirowany swoim związkiem z Trzecim Zakonem św. Franciszka z Asyżu, regułę nowych zgromadzeń oparł na pierwotnej regule swego ulubionego świętego. Nie narzucił im tradycyjnego życia zakonnego, dając swobodę działania na polu nędzy społecznej takimi metodami, jakie uznają za najlepsze, pod jednym warunkiem: że będą one oparte na Ewangelii.

Ogrzewalnie miejskie, w których dotąd służył, stopniowo zamieniał w przytuliska. Do pobytu w przytulisku miał prawo każdy ubogi. Brat Albert pragnął, by przytuliska były czymś w rodzaju samowystarczalnych kolonii, w których wszyscy, a więc bezdomni wraz z członkami zgromadzeń zakonnych, będą wspólnymi siłami i wspólnymi narzędziami, pracowali na swoje utrzymanie. Na cel przytulisk przeznaczał środki, jakie udało mu się uzyskać ze sprzedaży swoich obrazów. Ponieważ wiedział, że jest to tylko mała kropla w morzu potrzeb, w duchu pokory chętnie podejmował się kwestowania na rzecz ubogich. Ale wszystko miało swą cenę. Im bardziej poświęcał się służbie ubogim i bezdomnym, tym rzadziej malował, aż w końcu prawie całkowicie zaniechał ukochanego malarstwa i swoich kontaktów ze sztuką. Zajął się za to „malowaniem” innego arcydzieła. Arcydzieła na miarę Bożą, jakim jest każdy człowiek niezależnie od sytuacji, w jakiej się znalazł, niezależnie od tego jak często i jak nisko upadał i jak bardzo ubrudzona jest jego dusza.

Pracował dla takich osób i żył z nimi. Byli to niekiedy ludzie nie tylko ubodzy czy bezdomni, ale żyjący poza społeczeństwem i poza prawem. To im – ludziom z marginesu – zapragnął teraz Brat Albert, jak swoim obrazom, przywracać barwy i światło. To, co robił nie było filantropią. Zależało mu, by przebudować świat w imię Chrystusa.

Dobry Brat

Miał rzadki charyzmat rozpoznawania ludzkich potrzeb. Gdy tylko zachodziła taka konieczność, poza przytuliskami dla bezdomnych i ubogich, zakładał również domy dla sierot, dla niepełnosprawnych, dla starców czy osób nieuleczalnie chorych. Czasem, oprócz „ryby”, podawał ludziom także przysłowiową „wędkę”, na przykład pomagając bezrobotnym znaleźć pracę. Swoją służbę traktował jako jedną z form kultu Męki Pańskiej. W twarzach swoich podopiecznych rozpoznawał bowiem umęczone oblicze Chrystusa stojącego przed sądem Piłata. Jego ewangeliczny radykalizm kazał mu zawsze szukać woli Bożej i wypełniać ją. Zapewne tym, co najbardziej mu w tym pomagało, było głębokie życie modlitewne. Kiedy jednak potrzebował go ktoś z najuboższych, to niezależnie od tego, jak bardzo zatopiony był w modlitwie, nie wahał się – jak sam mawiał – „porzucić Chrystusa dla Chrystusa”, stając się przy tym apostołem Jego Miłosierdzia. Brat Albert zdawał sobie sprawę, że aby podołać swoim obowiązkom, bracia i siostry z jego zgromadzeń muszą mieć odpowiednią formację. Dokonywała się ona pod jego kierunkiem w tak zwanych domach pustelniczych, z których najsławniejszy powstał na zakopiańskich Kalatówkach.

Trudną, często niewdzięczną służbę, jakiej się podjął, Bratu Albertowi ułatwiała jego wrodzona dobroć serca. Czy w swej prostocie i pokorze mógł przypuszczać, że jego maksyma: „Powinno się być dobrym jak chleb; powinno się być jak chleb, który dla wszystkich leży na stole, z którego każdy może kęs dla siebie ukroić i nakarmić się, jeśli jest głodny”, nie tylko rozpali serca innych ludzi i skłoni ich do podobnej formy służby Chrystusowi, ale na zawsze i nieodłącznie przylgnie do niego, stając się niemal jego drugim imieniem...

Ufając Bożej Opatrzności

Służąc ubogim, Brat Albert dzielił z nimi ich los. Uważał, że aby pomóc im wydźwignąć się z nędzy duchowej czy materialnej, musi być z nimi, żyć ich życiem – jak „brat wśród braci”. Praktykował więc radykalne ubóstwo, całkowicie polegając na Bożej Opatrzności i to samo zalecał członkom założonych przez siebie zgromadzeń. Nic dziwnego, że zgromadzenie albertyńskie postrzegane było jako „ubodzy, posługujący ubogim, cisi, pobożni i pracowici ludzie, których życie jest czymś więcej niż pracą – jest miłością”. Brat Albert zmarł w opinii świętości 25 grudnia 1916 roku w Krakowie. Pochowano go na Cmentarzu Rakowickim. W 1938 roku prezydent Polski Ignacy Mościcki nadał mu pośmiertnie Wielką Wstęgę Orderu Polonia Restituta za wybitne zasługi w działalności niepodległościowej i na polu pracy społecznej. Po procesie beatyfikacyjnym i kanonizacyjnym jego doczesne szczątki złożono pod ołtarzem w Sanktuarium Ecce Homo św. Brata Alberta na Prądniku Czerwonym w Krakowie. Papież Jan Paweł II, w Liście do rodziny albertyńskiej opublikowanym z okazji 150. rocznicy urodzin św. Brata Alberta, tak o nim napisał: „Jest to świętyo duchowości urzekającej zarówno swym bogactwem, jak i swą prostotą. Pan Bóg prowadził go drogą niezwykłą: uczestnik powstania styczniowego, utalentowany student, artysta-malarz, który staje się naszym polskim Biedaczyną (jak św. Franciszek z Asyżu) szarym bratem, pokornym jałmużnikiem i heroicznym apostołem Miłosierdzia”.

Oprócz słów, także czyny

W kontekście tych słów św. Jana Pawła II należałoby pragnąć, aby Rok św. Brata Alberta, który zakończy się w Boże Narodzenie 2017 roku okazał się wspaniałą kontynuacją Roku Miłosierdzia i obchodzonego w Kościele w Polsce Jubileuszu 1050-lecia Chrztu Polski. Ważne, by nie był jedynie okazją do organizowania spotkań, konferencji, paneli dyskusyjnych czy wystaw poświęconych życiu i działalności Adama Chmielowskiego, ale przede wszystkim zmobilizował nas, do wielkodusznego świadczenia miłosierdzia wyrażonego konkretnymi uczynkami miłości wobec wszystkich naszych „braci najmniejszych”. Niech też stanie się okazją do modlitwy w intencji dzieł miłosierdzia i osób, które praktykują je na co dzień oraz tych, którzy są ich adresatami. W ciągu roku będzie ku temu sposobność wiele razy, jak chociażby podczas majowego, nocnego czuwania wspólnot albertyńskich na Jasnej Górze, czy podczas czerwcowej Mszy świętej z udziałem Episkopatu Polski, w Sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie.

Zobacz całą zawartość numeru

Z cyklu:, Miesięcznik, 2016-nr-12, Numer archiwalny, Dajmund Danuta, Nasi Orędownicy, Autorzy tekstów

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 24.11.2024