Krajobraz z Miłosiernym Samarytaninem
Inaczej o dziele Rembrandta.
2017-02-09
Z Tomaszem znamy się jak „łyse konie”, od prawie 30 lat „rentgenowskiej przygody”. Spotykamy się, gaworzymy, czasem swarzymy się nieco i łączy nas jeszcze kolekcjonerska specjalność. Tomasz mieszka z matką – Panią Barbarą, emerytowaną lekarką, która pół życia darowała polskiej onkologii. Bywam w ich mieszkaniu kilka razy w roku. Jak sięgam pamięcią, zasiadając w pokoju gościnnym, zawsze miałem przed oczami pewien „ponury obraz”, będący reprodukcją „jakiegoś” dzieła. Wyglądał, jak przedstawienie burzy: wielkie drzewo smagane wiatrem w centrum kompozycji, plamy ciemnych kolorów, niezrozumiałe przejaśnienia w tle, do tego drobne, zagubione postaci ludzkie. Zawieszony na beżowej ścianie był po prostu smutny i „ciężki”.
Jestem przekonany, że obrazy muszą niekiedy poczekać, by dopuścić nas do swojej głębi. Wtedy dopiero fascynują, wzruszają i czynią w nas dobro. To prawdziwa moc arcydzieł. Doświadczyłem jej w tym roku, gdy latem odwiedziliśmy rodzinnie Kraków. Wybraliśmy się na wystawę do Arsenału Muzeum Książąt Czartoryskich. Tam też „spotkałem się” z obrazem, z pokoju gościnnego pani doktor Barbary. Był to oryginalny „Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem”, mistrza Rembrandta van Rijna – jedno z najcenniejszych dzieł sztuki europejskiej w polskich zbiorach.
Obraz powstał w 1638 roku, gdy artysta był u szczytu sławy. Rembrandt nawiązał do Chrystusowej przypowieści opisanej w Ewangelii św. Łukasza. Potężne dęby tworzą głęboką aleję, a pod drzewami myśliwy z chłopcem polują na ptaki. Po prawej stronie alei, na drodze biegnącej skrajem lasu, można dostrzec Samarytanina z rannym, półnagim człowiekiem na koniu. Obserwują ich kobieta i mężczyzna, przestraszeni, prawdopodobnie świadkowie napadu. Z lewej strony rozciąga się krajobraz z dalekimi wzgórzami, karocą wzbijająca tuman kurzu, wiatrakami i miastem u podnóża skał oświetlonych zachodzącym słońcem. Znad horyzontu nadciąga nawałnica. To dramatyczny pojedynek sił przyrody dominujący nad problemami ludzkiego żywota.
Głównym tematem obrazu nie jest jednak krajobraz, a raczej miłość bliźniego i miłosierdzie. Rembrandt nie tylko ukazał epizod biblijny na tle pejzażu, ale bardzo ściśle go z nim powiązał, a zmiany zachodzące w naturze odzwierciedlają to, co dzieje się w świecie ludzkim. Wiatr przepędza ciemne burzowe chmury, odsłaniając niebieskie niebo. Burza i ciemność, będące symbolami zła, przemijają, a na równinę padają pierwsze promienie słońca, które symbolizują dobro. Podobnie dzieje się w świecie ludzkim: obojętność i brak zainteresowania drugim człowiekiem zostają przełamane przez miłosierny czyn dobrego Samarytanina. Wspaniała metaforyka!
Parę dni po powrocie z Krakowa odwiedziłem Tomasza i Panią doktor Barbarę. Opowiedziałem o spotkaniu z Rembrandtem i jego Samarytaninem. Pani Barbara, nieco zaskoczona moim „malarskim problemem”, skomentowała: „Reprodukcja Krajobrazu z Samarytaninem, który u nas oglądasz, wisiała od zawsze w moim gabinecie lekarskim. Ludzie nie zwracali na ten obraz uwagi, bo jest „zwykły”. Dla mnie zaś był on niezwykły! Był moim zawodowym natchnieniem”. Pani Barbara rozczuliła się nieco i kontynuowała: „Popatrz: dopiero, kiedy dobrze się przyjrzymy obrazowi, dostrzegamy w prawym dolnym rogu rannego człowieka na grzbiecie samarytańskiego osiołka. Malarz chciał przez to powiedzieć, że akty miłosierdzia są w istocie często nierozpoznane, ciche i bynajmniej nie spektakularne. Miłosierny Samarytanin u Rembrandta jest dyskretny, wręcz anonimowy dla świata. Jego miłosierdzie jest absolutnie bezinteresownym darem dla tego pobitego biedaka, zaś przed Bogiem jest spełnieniem Przykazania Miłości. To miłość rozświetla życie i świat. Jest tak na obrazie Rembrandta. Taka postawa to ideał mojej pracy zawodowej… przez tak wiele lat”.
Opowiadam tę historię w kontekście 25. Światowego Dnia Chorego, przypadającego 11 lutego, w liturgiczne wspomnienie Najświętszej Maryi Panny z Lourdes. O znaczeniu tego Dnia przypomina papież Franciszek w specjalnym orędziu, nawiązując do objawień Matki Boskiej, jakie w tej francuskiej miejscowości miała ponad półtora wieku temu św. Bernadetta. Papież proponuje refleksję nad hasłem przewodnim: „Zdumienie tym, czego dokonuje Bóg: «wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny» (Łk 1, 49)”. Jestem przekonany, że każdy lekarz, pielęgniarka oraz technik medyczny – miłosierni Samarytanie współczesności, doświadczają namacalnie owych „wielkich rzeczy”, które chorzy otrzymują dzięki nieskończonej miłości Wszechmocnego. Są nimi: ozdrowienie, ulga w cierpieniu, odzyskanie sprawności, cud narodzin nowego życia, pomyślne terapie farmakologiczne, udane interwencje chirurgiczne. Z drugiej zaś strony: zgoda na wolę Boga, cierpliwość i męstwo w chorobie, umiejętność ofiarowania cierpienia za bliźnich, sakramentalne pojednanie z Bogiem. Doświadczenie owych „wielkich rzeczy” winno być ożywczą motywacją do realizacji swojego posłannictwa w duchu pokory. Wszak wszelkie medyczne zwycięstwa znajdują swoje źródło w woli Odwiecznego Lekarza duszy i ciała. Posiadać świadomość bliskości „wielkich rzeczy” Boga, to wyzwanie do tego, by być coraz dalej od wielkości własnego „ja”. To zgoda na uczynienie z siebie jedynie miłosiernego narzędzia w ręku Uzdrowiciela.
Kolejny Światowy Dzień Chorego to także sposobność, by każdy chory ożywił w sobie obraz św. Bernadety, która po pobycie i modlitwie w Cudownej Grocie Objawień przekształciła swoją dziewczęcą delikatność w potężne wsparcie bliźnich – grzeszników, których serca wymagały uleczenia oraz chorych, oczekujących na ulgę w udręce. Wiem z doświadczenia, że przebogata skarbnica modlitwy wstawienniczej oraz cierpień łączonych z ofiarą Ukrzyżowanego i ofiarowanych za drugiego człowieka – jest ciągle pełna za sprawą chorych, którzy w ten sposób realizują Przykazanie Miłości. Przedziwne, jaką moc może zyskać kruchość i ułomność ludzkiego ciała dedykowana woli i rozporządzeniu Bożego Miłosierdzia.
Ludzie mówią, że jest wielkim szczęściem, pracować w zawodzie, który nie jest tylko profesją, ale także życiową pasją. Jeszcze większym szczęściem jest, jeśli czas zawodowych wyzwań dzieli się z kimś, kto pojmuje świat w tej samej skali wartości i zasad moralnych. Spotykając chorych z Różańcem w dłoni, z otwartym brewiarzem lub modlitewnikiem, słuchając wyznań i życiowych świadectw ludzi wiary doświadczonych kalectwem, czuję się szczęściarzem. Spoglądając w oczy człowieka sponiewieranego przez ból, w których wypisane jest: „Jezu, ufam Tobie!”, doświadczam zastrzyku nadziei na życie. Przypatrując się cichej posłudze pielęgniarki na ciężkim oddziale, rozumiem, co to ofiara z siebie dla drugiego człowieka. Słysząc z ust chorego: „dzisiaj w nocy modliłem się za pana”, aż chce mi się żyć… Aż chce mi się znaleźć swoje miejsce w „Krajobrazie z Miłosiernym Samarytaninem”
Zobacz całą zawartość numeru ►