Tryb: góra-dół
2017-05-15
Pobraliśmy się z Olą 15 lat temu. Mamy dwóch nastoletnich synów. Jesteśmy zwyczajną, ale szczęśliwą rodziną. U mojej żony w 2010 roku zdiagnozowano chorobę afektywną dwubiegunową. Choroba ta miała i ma ogromny wpływ na nasze życie.
Krótko wspomnę, że choroba afektywna dwubiegunowa polega na popadaniu osoby chorej w dwa skrajne sposoby zachowania: z jednej strony są to ciężkie stany przygnębienia (biegun depresji), a z drugiej okresy niekontrolowanej euforii (biegun manii). Okresy każdego z dwóch skrajnych sposobów zachowania mogą trwać kilka tygodni, miesięcy, a nawet lat. U każdego chorego choroba ta z pewnością przebiega trochę inaczej, choć istnieją też elementy wspólne. Od czasu postawienia diagnozy (7 lat) moja żona miała kilka epizodów depresji występujących na przemian z epizodami manii. Każdy z nich trwał zwykle kilkanaście tygodni.
Pierwszym epizodem chorobowym u mojej żony była depresja. Wtedy myślałem, że to „zwykła” depresja – nie miałem pojęcia, że to początek choroby dwubiegunowej. Przekonaliśmy się o tym dopiero wówczas, gdy po depresji trwającej 3 miesiące, Ola zaledwie w przeciągu kilku dni ozdrowiała ze złego nastroju i zaczęła cieszyć się życiem jak nigdy przedtem. Wówczas zaniepokojony taką nagłą zmianą, postanowiłem pójść z nią do lekarza psychiatry. Do dzisiaj nie wiem jakim cudem udało mi się ją wtedy do tego przekonać. Lekarz wyjaśnił nam, że Ola prawdopodobnie cierpi na chorobę dwubiegunową, ale aby stwierdzić to na pewno, potrzebował czasu na obserwację jej stanu.
Opowiem o zachowaniu Oli w okresach depresji i manii oraz o tym, w jaki sposób udzielaliśmy jej wsparcia jako jej rodzina. Obydwa bieguny choroby afektywnej – depresja i mania – są bardzo niebezpieczne. Absolutnie nie można powiedzieć, że jeden jest lepszy, a drugi gorszy. Obydwa dokonują wielkiego spustoszenia w życiu osoby chorej i wśród jej najbliższych.
Kiedy Ola popadała w depresję, nie była zdolna do samodzielnego funkcjonowania. Z dnia na dzień coraz bardziej siebie zaniedbywała. Najpierw przestawała wychodzić z domu, potem także z łóżka. Całymi dniami leżała zwinięta w kłębek, płakała, nieobecnym wzrokiem patrzyła w jeden punkt, nie chciała jeść. Oczywiście nie było mowy o chodzeniu do pracy w tym stanie, więc żona była na długotrwałym L-4. Również ja musiałem pójść na urlop, a potem na zwolnienie, by móc opiekować się Olą. Nie wyobrażałem sobie, by mogło mnie przy niej nie być. Moi synowie nie rozumieli co dzieje się z ich mamą. Kiedy przychodzili, aby się do niej przytulić lub opowiedzieć jak poszło im w szkole, ona odtrącała ich i nie chciała słuchać. Chłopcy przybiegali wówczas z płaczem do mnie i pytali rozpaczliwie o to, czy mama ich jeszcze kocha. Z czasem udało mi się oczywiście wytłumaczyć im, że mama podczas choroby nie jest do końca sobą i że nie powinni brać sobie do serca jej słów. Zawsze zapewniałem ich o naszej rodzicielskiej miłości do nich, szczególnie w tych momentach, kiedy moja żona nie była zdolna do okazywania im matczynego ciepła.
Te epizody depresji były także trudnym czasem dla mnie. I nie chodzi tylko o to, że nie mogłem normalnie pracować i spotykać się z ludźmi, bo musiałem opiekować się żoną. Było mi trudn0, bo widziałem jak moja ukochana cierpi i męczy się. Nie potrafiła odwzajemnić ani moich ciepłych słów, ani ciepłych gestów. Można powiedzieć, że jej depresja również mnie popchnęła w otchłań samotności i bezradności. Ola siedziała tuż obok, a naprawdę była bardzo daleko. Bywały takie momenty, w których traciłem nadzieję, że kiedykolwiek do mnie wróci z tej „dalekiej podróży”. W tych potwornych dla nas tygodniach miałem pewność co do jednego: muszę i chcę wspierać moją żonę bez względu na wszystko. Prosiłem Boga o cierpliwość i jeszcze większą miłość do Oli, dzięki którym mógłbym przetrwać, a Bóg zawsze przychodził nam z pomocą. Kiedy Ola do nas „wracała”, naszemu szczęściu nie było końca. Przychodził dobry czas pomiędzy jednym a drugim epizodem choroby. Ola była wówczas całkowicie zdrowa. Na szczęście Ola zwykle zdrowiała na dłużej.
Drugą odsłoną choroby afektywnej dwubiegunowej jest mania. Kiedy u mojej żony wybuchał ten epizod choroby, było równie ciężko, jak w depresji. Ola tryskała energią, radością i chęcią do życia. Problem w tym, że było tego zbyt dużo i pojawiało się nieadekwatnie do sytuacji. Ola miała same „fantastyczne” pomysły i nie widziała żadnych przeszkód, by wszystkie je zrealizować. Nie liczyły się dla niej koszty i jakiekolwiek inne konsekwencje. Podejmowała nieodpowiedzialne decyzje bez konsultacji ze mną (np. wzięła spory kredyt na nowy samochód, a my jeszcze nie spłaciliśmy poprzedniego auta), wpędzając nas w rozmaite tarapaty (finansowe, towarzyskie, sąsiedzkie). Ola w okresach niekontrolowanej euforii miała nieustanną potrzebę robienia zakupów i spotykania się z ludźmi. Umawiała się na spotkania, decydując za siebie i za mnie. W towarzystwie nadużywała alkoholu i potem często wywoływała jakiś skandal. Liczyła się dla niej tylko chwila obecna. Nie przewidywała, co może być za tydzień lub miesiąc. Nie liczyła się z konsekwencjami swoich decyzji. Interesowało ją to, co jest, a nie to, co będzie. W takim stanie, podobnie jak w fazie depresji, nie można było jej zostawić samej. Byłem więc przy niej i okazywałem tyle miłości i cierpliwości ile tylko potrafiłem. Można powiedzieć, że Ola przez swoją chorobę funkcjonowała w trybie góra-dół: od euforii do depresji, niczym wędrówka po górach i dolinach życia.
Obecnie od 1,5 roku trwa czas remisji choroby, co oznacza zupełnie normalne funkcjonowanie mojej żony. Proszę Boga, by czas zdrowia trwał jak najdłużej, a jeśli choroba wróci, by dał mi siłę bycia przy Oli. Miłość rozumiem właśnie tak: to trwanie przy kimś niezależnie od sytuacji i dawanie siebie nawet za cenę wielkiego bólu.
Zobacz całą zawartość numeru ►