Zatrzymani w kadrze
2017-05-15
Czas, o którym pragnę krótko opowiedzieć, dotyczy lat 2008-2010. Chorowałam wówczas na nerwicę lękową, a w konsekwencji również na ciężką depresję. Z tego czasu pamiętam tylko dwie rzeczy: smutek i lęk.
Trudno opisać stan, w którym nie ma się żadnego powodu do radości. To tak, jakby znaleźć się na pustyni i nie czuć nic prócz gryzącego w gardle piachu. Ja czułam, że zapadam się w ten piach coraz głębiej, i głębiej. Najgorsze było to, że w moim przekonaniu nikt nie mógł mi pomóc. Odczuwałam potworną samotność, pustkę i strach. Dzisiaj wiem, że gdyby wówczas nie było obok mnie mojej przyjaciółki Doroty, z dużym prawdopodobieństwem już bym nie żyła.
Z powodu choroby prześladowały mnie myśli samobójcze, które doprowadziły mnie do dwóch prób odebrania sobie życia. Za pierwszym razem połknęłam tabletki, a za drugim nawdychałam się jakichś chemikaliów. W obu przypadkach odratowała mnie przyjaciółka: znalazła i zawiozła do szpitala. Dorota jest najbardziej niezwykłą osobą, jaką znam. Ma bardzo silny charakter, który pozwala jej radzić sobie nie tylko z własnymi problemami, ale także wspierać innych. Proszę każdego, kto będzie czytać te słowa, by właśnie w tej chwili zadał sobie proste pytanie: czy mam w życiu kogoś, kogo mogę nazwać prawdziwym i niezawodnym przyjacielem? Jeżeli odpowiedź jest twierdząca, to warto od razu podziękować – najpierw Bogu, a później tej osobie.
Moja choroba przebiegała bardzo ciężko, a Dorota była ze mną cały czas. Ona nigdy nie przestała o mnie walczyć i mnie wspierać. Kiedy inni, łącznie z moimi rodzicami i rodzeństwem, odsunęli się ode mnie, Dorota była blisko. Wciąż wysłuchiwała moich utyskiwań na cały świat, na ludzi, na Boga. Była na każde moje wezwanie, nigdy nie oczekując niczego w zamian. Potrafiła z jednej strony godzinami siedzieć obok mnie, głaskając po głowie, a z drugiej strony również trzeźwo i odpowiedzialnie zadziałać: posprzątać mieszkanie, zmusić mnie do kąpieli, nakarmić czy wreszcie załatwić dobrego psychiatrę. Przez chorobę nie byłam do niczego zdolna. Czułam się tak, jakby ktoś nagle zatrzymał film mojego życia w najbardziej beznadziejnym i dramatycznym kadrze. Lęk całkowicie mnie obezwładniał, a ja nie miałam na to żadnego wpływu.
Dzięki Dorocie i pomocy lekarza zaczęłam się leczyć. To był czas budowania wszystkiego od nowa, mozolnie każdego dnia. Przede wszystkim przyjmowałam regularnie lekarstwa i wypełniałam inne zalecenia lekarza. Pilnowała mnie oczywiście moja przyjaciółka. Ona również w tym najgorszym czasie modliła się za mnie. Dowiedziałam się o tym dopiero po czasie. Oczywiście jestem osobą wierzącą, ale w chorobie oddaliłam się od Boga. Kiedy sama nie byłam zdolna do modlitwy, Dorota modliła się za mnie bardzo wiernie i wytrwale. Nic nie było w stanie jej zniechęcić. Ona wierzyła i ufała Panu Bogu za nas dwie. Nigdy jej tego nie zapomnę.
Obecnie jestem osobą zdrową, ale wciąż na własną prośbę pozostaję pod opieką lekarza psychiatry. Odzyskałam nadzieję i chęć do życia. Wierzę, że dzięki Dorocie, jej sile i determinacji udało mi się wyjść z depresji. Jestem też wdzięczna Bogu, który w osobie Doroty mnie nie zostawił. Wiem, że posłał ją do mnie i przez to ocalił.
Zobacz całą zawartość numeru ►