Słuszny wybór
Mimo, że brakuje mi czasami cierpliwości i empatii, dziękuję Bogu za to, że po tylu latach nie zwątpiłam i że mój wybór okazał się słuszny. Cieszę się, że jestem przy chorym człowieku i wierzę, że to Bóg mnie do niego posyła. Znalazłam swoją drogę, po której cierpliwie i w zaufaniu kroczę do przodu
2017-09-28
Pracuję 34 lata na oddziale neurologii. Od 17 lat jestem związana z hospicjum domowym. W każdym z tych miejsc pielęgniarka jest ważnym ogniwem zespołu sprawującego nad chorym kompleksową opiekę. W pełnym zespole współpracują ze sobą również fizjoterapeuci, psycholodzy, ratownicy, sanitariusze, dietetycy, analitycy i farmaceuci. Niestety często docenia się samych tylko lekarzy, a niesprawiedliwie umniejsza rolę innych zawodów medycznych w pracy z pacjentem. Tymczasem każda z wymienionych osób jest ważna i ma do spełnienia swoją rolę. Pamiętajmy również o kapelanii, która ma niebagatelne znaczenie w niesieniu pocieszenia osobom chorym czy zrozpaczonym w obliczu niepewnych rokowań i śmierci.
Zawód czy powołanie?
Zastanawiam się nieraz: pielęgniarstwo to zawód czy powołanie? Z pewnością nie ja pierwsza stawiam to pytanie. Pielęgniarstwo, jak każdy zawód, wymaga pewnych predyspozycji, profesjonalnego przygotowania i na pewno nie może go wykonywać osoba przypadkowa. Wymagania stawiane przed współczesną pielęgniarką są ogromne. Czasem mówi się żartobliwie, że pielęgniarka powinna mieć pamięć jak słoń, cierpliwość jak anioł, siłę jak Rambo, dużą pojemność pęcherza i oczy dookoła głowy. Myślę, że jest w tym wiele racji. Pytam samą siebie, co sprawiło, że zamiast pogłębiać wiedzę w kierunku mojej ukochanej muzyki czy geografii, wybrałam, ku zaskoczeniu moich pedagogów, pielęgniarstwo. W czasach gdy podejmowałam naukę w liceum medycznym, pielęgniarstwo było szanowanym zawodem choć bardzo kiepsko gratyfikowanym. Nikt jednak wtedy nie myślał o strajkach, demonstracjach czy pikietach. Z góry było wiadomo, że trzeba będzie ciężko pracować za bardzo małe pieniądze. Nie oczekiwano wdzięczności, zadośćuczynienia i pochwał. Sługa Boża Hanna Chrzanowska tak mówiła o pielęgniarstwie: „Moja praca, to nie tylko mój zawód, ale powołanie. Powołanie to zrozumiem, jeśli przeniknę i przyswoję sobie słowa Chrystusa: «nie przyszedłem, aby mi służono, ale abym służył» (Mt 20, 28)”. Te słowa odczytałam dopiero po 30 latach pracy, ale intuicyjnie zawsze postrzegałam swój zawód jako służbę. Współcześnie podkreśla się, że pielęgniarstwo to zawód jak każdy inny i że zwracanie się do pielęgniarki per „siostro”, jest obraźliwe i niegrzeczne. A przecież zwrot ten ma swój rodowód w czasach, gdy opiekę nad chorymi sprawowały głównie siostry zakonne, czyniąc to z wielką miłością i oddaniem. Owszem, można także użyć formy grzecznościowej „proszę pani”, ale czy zwrot „siostro” jest aż tak kłopotliwy dla pielęgniarek? Nie sądzę. Osobiście nie mam z tym problemu, zaś sam zwrot sugeruje pewną intymność i wnosi klimat rodzinnej relacji pomiędzy pacjentem i pielęgniarką. Z pewnością także w jasny sposób daje do zrozumienia, że praca pielęgniarki jest bardziej powołaniem i służbą, a nie tylko zawodem.
O relacjach pacjent-opiekun
Gdy wspominam pierwsze lata pracy zawodowej i porównuję je z obecnymi czasami, trudno mi dostrzec różnice w relacjach pacjent-opiekun. Dzisiaj pacjent nadal oczekuje od pielęgniarki przede wszystkim profesjonalizmu i ludzkiego podejścia. Pielęgniarka wciąż podnosi swoje kwalifikacje, ucząc się na kursach, kończąc studia, zdobywając specjalizacje i tytuły naukowe. Mnie również nie ominęło podnoszenie kwalifikacji na zawodowej ścieżce. Niestety przemęczenie i rozbudowana biurokracja często odbierają pielęgniarkom nie tylko radość z wykonywanej pracy, ale powodują, że tzw. zespół wypalenia zawodowego staje się poważnym problemem w codziennych obowiązkach. Jednocześnie obserwuje się odhumanizowanie tego pięknego zawodu, u podstaw którego zawsze leżała chęć niesienia pomocy drugiemu człowiekowi. Sprowadzanie człowieka jedynie do procedur, organów i przepracowanych godzin, sprawia, że łatwo zapomina się o tym, iż Bóg stworzył go jako integralną całość – z duszą i ciałem. Choroba zawsze ogranicza, nasila stres, rodzi ból i cierpienie. To wszystko powoduje, że cierpi również dusza chorego. Dodatkowe obciążenie dla jego psychiki stanowią niepomyślne rokowania albo oczekiwanie na diagnozę lub trudną operację. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy choroba niesie pogorszenie jakości życia, kalectwo, izolację i wymusza całkowitą zmianę warunków życia. To wszystko powoduje, że pacjent przestaje sobie radzić z akceptacją swojej sytuacji i samego siebie. Często szuka winnych, wypiera niepomyślne informacje, a swój stres odreagowuje, sprawiając przykrość najbliższym lub personelowi medycznemu. Próbuje w ten sposób odnaleźć się w nowej sytuacji. Wówczas nie wystarcza już sama farmakologia i diagnostyka. Wtedy niezwykle ważne jest stworzenie wokół chorego atmosfery ciepła, spokoju, zaufania i bezpieczeństwa. Istotną rolę odgrywa w tym procesie właśnie pielęgniarka. To ona spędza z pacjentem najwięcej czasu, pierwsza zauważa wahania jego nastroju, pogorszenie samopoczucia. To ona staje się łącznikiem między lekarzem a pacjentem i towarzyszy choremu w najbardziej intymnych czynnościach dnia codziennego. To z pielęgniarką chory rozmawia o swoich niepokojach, frustracjach, radościach. Sytuacja choroby odsłania w chorym wszystko, co być może w normalnych warunkach pragnąłby ukryć. Choroba sprawia, że pacjent staje się często bezradny jak dziecko, zależny od czyjejś empatii, delikatności, kultury, profesjonalizmu. I właśnie tutaj niejednokrotnie zaczynają się „schody”. Pielęgniarka jest dzisiaj nierzadko przemęczona, sfrustrowana, wypalona. Przytłoczona nakazami, zakazami, procedurami i ogromną ilością dokumentacji, która powoduje, że pozostaje już niewiele czasu na nawiązanie osobistej relacji z pacjentem. Do tego dochodzą braki kadrowe, rosnąca średnia wieku pracujących pielęgniarek, problemy zdrowotne i naciski zewnętrzne o zwiększenie efektywności pracy. Wiele pielęgniarek pracuje na kilku etatach, by dorobić. Jak więc w takich warunkach możliwe jest budowanie bliskich relacji między personelem medycznym i pacjentem? Pracuję już wystarczająco długo, by z pełnym przekonaniem stwierdzić, że do tego są potrzebne powołanie i poczucie misji. Bez nich nie jest możliwe wytrwanie w zawodzie, który dużo częściej niż satysfakcję przynosi stres, rozczarowanie i fizyczne wyczerpanie.
Wybrałam dobrze
Naprawdę mało kto widzi i docenia pracę pielęgniarki w gabinecie zabiegowym albo przy stosie medycznej dokumentacji. Pacjent ma swoje potrzeby, pielęgniarka obowiązki. Nigdy nie narzekałam na swoją pracę. Dzięki Bogu nie wypaliłam się, a praca przeważnie jest dla mnie satysfakcjonująca i przynosi radość. Być może jest tak dlatego, że pielęgniarstwo traktowałam zawsze jako służbę człowiekowi choremu, który został powierzony mojej opiece. Wiara i zakorzenienie w Bogu ułatwiają mi dostrzeżenie w pacjencie nie tylko kolejnego przypadku medycznego, ale przede wszystkim osoby – Chrystusa obecnego w bliźnim. Czasami trudno Go dojrzeć w kimś brudnym, zapchlonym pijanym i wulgarnym. Jeszcze trudniej dostrzec Go w chorym, który niesprawiedliwie ocenia i obwinia personel przed zwierzchnikiem. Na pewno też nikt przy zdrowych zmysłach nie czerpie radości z pracy przy wydalinach, w oparach chemicznych roztworów oraz dźwigając wielkie ciężary w pozycjach niszczących kręgosłup i stawy. Nikogo nie cieszą roszczenia ze strony rodzin pacjentów, narzekania zniecierpliwionych chorych, pretensje zwierzchników i współpracowników. Praca pod presją często niesie negatywne emocje i przemęczenie. Bywa naprawdę trudno, ale ta praca jest dla mnie lekcją pokory i próbą wiary. Mimo, że brakuje mi czasami cierpliwości i empatii, dziękuję Bogu za to, że po tylu latach nie zwątpiłam i że mój wybór okazał się słuszny. Cieszę się, że jestem przy chorym człowieku i wierzę, że to Bóg mnie do niego posyła. Znalazłam swoją drogę, po której cierpliwie i w zaufaniu kroczę do przodu.
Zazdrosna dziedzina
W pracy pielęgniarki nie zawsze jest różowo. Bywają dni, gdy człowiek jest tak zmęczony, że nie ma na nic siły. A przecież istnieje jeszcze dom, a w nim również oprócz przyjemności, przede wszystkim obowiązki. Czasami przychodzi refleksja: ileż to świąt i weekendów spędziło się w szpitalu, podczas gdy najbliżsi musieli sobie jakoś radzić... Medycyna to zazdrosna dziedzina. Zabiera czas na wypoczynek, rodzinę, hobby. Wchodzi brutalnie w najintymniejsze sfery życia. Noce, dni, tygodnie, lata. Każdy rok przynosi kolejne wspomnienia i doświadczenia. Nie uważam tego czasu za stracony i nudny. Pielęgniarstwo to mimo wszystko piękna praca i służba. Dzięki tej posłudze nauczyłam się szacunku do życia i do drugiego człowieka. Praca w hospicjum ukazała mi piękno tajemnicy odchodzenia i śmierci. Tajemnicy, która w codziennej gonitwie szpitalnej została jakby nieco zapomniana. Życie ludzkie to kwiat dany nam przez Boga, który umiejętnie pielęgnowany, cieszy i z czasem owocuje cudownymi doświadczeniami. Człowiek zaczyna intensywniej żyć i cieszyć się każdym dniem. Pielęgniarstwo jest dla mnie nie tylko zawodem. Pielęgniarstwo praktykowane z pomocą Ducha Świętego otwarło mi drzwi, których w innych okolicznościach pewnie nigdy bym nie otwarła z braku siły czy odwagi. Dawno temu moja mama w rozmowie o mojej przyszłości powiedziała mi: „Pamiętaj, życie możesz mieć różne. Ważne żebyś kochała to, co robisz, dlatego wybierz sobie zawód, który będziesz mogła wykonywać w każdym czasie i w każdym miejscu”. Mądrość matki, procentuje po tylu latach. Mam pracę, którą lubię. Ona wciąż przynosi mi satysfakcję, zadziwia mnie i uczy. Kiedyś żartobliwie w towarzystwie powiedziałam, że Pan Bóg jest tak miłosierny, że nawet nie każe mi się za bardzo wysilać, bo czynienie dobra jest niejako wpisane w zakres moich obowiązków. Wiele jest okazji, by realizować swoje powołanie względem potrzebujących. Z powodu różnych doświadczeń można by powiedzieć wiele gorzkich słów. Jednak nic nie zastąpi uczuć i emocji, jakie towarzyszą nam w codziennej pracy. Tylko pielęgniarki wiedzą, co się czuje po udanej reanimacji albo skomplikowanej operacji. Tylko one wiedzą, ile radości i wzruszeń wzbudza pierwszy krok chorego po udarze, pierwsze słowo po wybudzeniu się ze śpiączki. To im dane jest towarzyszenie choremu w jego najbardziej trudnym okresie życia, w intymnych momentach szpitalnej codzienności. To od ich postawy zależy nieraz czy chory pierwszy raz od kilku tygodni się uśmiechnie, będzie miał ochotę coś zjeść, wyjść z łóżka, poczytać książkę. Dla mnie największym skarbem są przyjaźnie z byłymi pacjentami. Niektóre z nich trwają do dzisiaj i stale się pogłębiają. Każdy dyżur, pacjentów i współpracowników powierzam Bogu. Proszę w modlitwie o siły oraz cierpliwość, a także o cierpliwość otoczenia wobec mnie. W wolnym czasie staram się dbać o rozwijanie swoich zainteresowań, uprawiam sport, mam kontakt ze sztuką. Dbam również o regularne kontakty z przyjaciółmi i rodziną. To wszystko, co robię poza pracą, odbudowuje mnie i pozwala mi czerpać radość z kontaktów z ludźmi, których Bóg w swej dobroci stawia na mojej drodze. „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?” (Rz 8, 31). Mając w sercu te słowa, realizuję swoje powołanie w pokorze i z radością. Pozostaje mi mieć nadzieję, że złe ustawy nie pogrzebią ostatecznie zawodu pielęgniarskiego oraz że Bóg powoła do niego kolejne pokolenia osób pragnących z miłością służyć chorym.
Zobacz całą zawartość numeru ►