Boże Narodzenie jest piękne!
O Bożym Narodzeniu widzianym przez pryzmat pewnej ikony.
2017-12-01
Byłem wtedy w szóstej klasie szkoły podstawowej. Krótko po Bożym Narodzeniu mój tata zaproponował ekscytującą wyprawę. Jej celem miał być królewski gród Kraka, zaś podstawową intencją – zwiedzenie jak największej ilości krakowskich świątyń w celu obejrzenia kościelnych stajenek i szopek. Korzystając z usług PKP ruszyliśmy przed siebie. Kraków przywitał nas mroźnym rankiem. Do obiadu mieliśmy „zaliczone” Stare Miasto; potem jeszcze Kazimierz i tęskne spojrzenie w stronę Tyńca, na który nie wystarczyło już czasu. Tradycyjna fotografia nie była jeszcze popularnym hobby, a pojęcie „cyfrówka” nawet nie istniało. Archiwum obrazów powstawało w pamięci. Była więc pełna pokory Matka Boska z nieco przygarbionym Świętym Ojczulkiem. Było Dzieciąteczko ogrzewane przez rudego wołka i długouchego osła. Pastuszkowie bili pokłony albo przygrywali na skrzypeczkach lub dudach, zaś trzej monarchowie byli niezmiennie dostojni. Zdarzały się też niespodzianki: u dominikanów – pojawił się wielki szary słoń, na którym przywędrował Baltazar; w kościele Bożego Ciała – stajenka obstawiona była wielkimi żywymi palmami (kencjami); u franciszkanów – podświetlany wiatrak mielił ziarno na kołacze dla Świętej Rodziny; wreszcie na Wawelu pojawiły się postaci polskich władców, kroczących w orszaku w stronę żłóbka. Wtedy nie miałem wątpliwości: Boże Narodzenie to ciepło i radość; zapach gorącego maku, jodły, cygara „kopconego” przez dziadka albo mirry rzucanej na kuchenny „żeleźniok”. To czas aniołów, kolęd, serdeczności, odwiedzin, prezentów. Po prostu – idylla i szczęście.
Wreszcie przyszła pora, by wracać do domu. Po drodze weszliśmy jeszcze do „Veritasu” na Małym Rynku. To tam mój tato zakupił pamiątkę z wyprawy. Była nią skromna kopia ikony „Bożego Narodzenia” (teraz wiem, że wzorowana na szkole Andrieja Rublova) – taki prezent w nastroju i klimacie dla mojej mamy. Już w domu przyglądałem się temu dziwnemu – prawdziwie pustynnemu Betlejem – płaskiemu, statycznemu, ubogiemu w kolory; bez sianka, wiwatów i euforii. Nie dziwota, że ikonograficzny zapis tajemnicy Wcielenia na długie lata przepadł gdzieś w domowych zakamarkach.
Pamiątkowa ikona dopiero niedawno zyskała drugie życie. Ujrzałem ją w oryginale na wystawie w krakowskim Pałacu biskupa Erazma Ciołka przy ulicy Kanoniczej. Jej głęboką treść pomógł mi zrozumieć zaprzyjaźniony dominikanin, ojciec Paweł – pasjonat życia zakonnego i znawca sztuki sakralnej. Oto, co opowiedział:
– Ojcze Pawle, w moim Radzionkowie, Dzieciątko leży w przytulnym, pachnącym siankiem żłóbeczku, a Jego promienna buźka sprawia, że chce się człowiekowi żyć. Nie rozumiem dlaczego na tej ikonie Nowonarodzony leży w… grobie!?
– Zapewniam – nie tylko w Radzionkowie jest tak sielsko! Jeśli zaś chodzi o ten szokujący żłóbek, istotnie w miejscu wyznaczonym przez złoty podział ikony (czyli geometryczne miejsce przecięcia się ramion krzyża na ikonie) odnajdujemy żłóbek w porażającym wyobraźnię kształcie grobu. W nim zaś Dzieciąteczko otulone w bandaże przeznaczone do owijania zmarłych. Cała ta scena dokonuje się w grocie wypełnionej czernią. Nie jest to jednak jakieś niezrozumiałe artystyczne nadużycie! Przecież to Chrystus narodził się jako Światło w ciemnościach. Czerń groty to otchłań, rozpacz osamotnienia i piekło. Syn Boży rodzi się w tym miejscu, aby je rozświetlić. Zaskakujący kształt żłóbka i owinięcie Maleństwa w bandaże oznacza Jego przepowiedzianą przez proroków śmierć i złożenie do skalnej pieczary. A co było potem? Chrystus zmartwychwstał, czyli powrócił do życia! To przepiękny symbol wieczności, którą zyskujemy w obiecanym Mesjaszu.
– Widzę, że przynajmniej wołek i osiołek pozostają w zgodzie z moimi dziecięcymi wyobrażeniami o żłóbku, gdyż ogrzewają swoimi oddechami Maleństwo.
– Rzeczywiście są na miejscu. Trzeba jednak pamiętać, że wół i osioł to zwierzęta od wieków utożsamiane z zapewnieniem człowiekowi kwestii najbardziej podstawowej – pożywienia. Wskazują tym samym na ludzką naturę, którą przyjął sam Syn Boży. On jako dziecko był całkowicie bezbronny i zdany na ludzką pomoc. Przyjął więc w pełni naszą naturę jako dowód miłości Stwórcy do swojego stworzenia, przyjął wszelkie ludzkie rozterki. Chrystus stał się do nas tak podobny, że nie obce były mu sprawy absolutnie codzienne, z kąpielą włącznie. To także ukazuje ta ikona.
– Na ikonie nie brakuje aniołów. Trzeba przyznać, że są postaciami stosunkowo dynamicznymi, jak na kanon ikonograficzny?
– Ci ubrani w lśniące szaty to aniołowie zwróceni do Źródła Światła w geście uwielbienia. Kontemplują oni Tajemnicę Wcielenia. Niektórzy aniołowie są pochyleni. To ci, którzy są sługami ludzkości (stróżowie); oni przekazują pasterzom radosną wiadomość o narodzeniu Pana. Ich pochylenie wyraża zaś nieustanną troskę o ludzi, chęć wspomagania ich w ludzkiej biedzie. Trzeba dodać, że postaci samych ludzi (pasterzy) są bardzo słabo wyeksponowane. Widoczne jest natomiast zróżnicowanie w ich ubiorze, co ma wskazywać na wielką różnorodność pokoleń ludzkich oczekujących Zbawcy oraz nieograniczoną jakość ludzkich problemów.
– Przedziwna jest pozycja Matki Boskiej. Brakuje mi tej typowej matczynej bliskości. Dlaczego Maryja jest jakby osamotniona i leży odwrócona plecami do Pana Jezusa?
– Boża Rodzicielka spoczywa na łożu, którego czerwony kolor podkreśla miłość do Syna, ale przypomina także o przepowiedzianym cierpieniu Matki w drodze na Golgotę. Szata Maryi jest w kolorze purpury – to znak godności Cesarzowej Świata. Istotnie, jest jakby odwrócona od Jezusa, bo wie, że On nie należy wyłącznie do Niej. Jest ofiarowany na zbawienie świata. Maryja jest troszkę osamotniona w tej pozie, ale to zabieg celowy. Jej twarz jest zwrócona na zewnątrz ikony, zaś dłonie skierowane są służebnie w stronę człowieka – to symbol wielkiej roli Bożej Rodzicielki, jaką jest wstawiennictwo. Spogląda Ona na modlącego się przed ikoną człowieka w geście zrozumienia i współczucia. Ona przejmuje ludzkie osamotnienie, brak zrozumienia i odrzucenie przez świat. Dzięki Matce Boskiej, która porodziła Jezusa znika z ludzkich serc poczucie osamotnienia. Od tej chwili żaden człowiek nie jest już sam. Choćby w sensie czysto ludzkim był sierotą i nie miał nikogo bliskiego, to dzięki cudowi betlejemskiej nocy jest przygarnięty do Serca Boga.
– Ojcze Pawle jeszcze mam pewien problem ze św. Józefem. Dlaczego jest tak daleko od żłóbka, aż w prawym, dolnym rogu ikony? On też jest osamotniony?
– W sztuce ikonograficznej jest zazwyczaj przedstawiany jako siedzący na kamieniu starzec. Jest umieszczany z dala od głównej sceny, co świadczy o tym, że nie jest ojcem Dzieciątka. Ma zmartwioną minę i ręką podpiera głowę. Wyraża sobą zatroskanie, głęboki niepokój. Na twarzy maluje się przygnębienie, bo rzeczywiście jest jakby odrzucony i samotny. Obok Józefa stoi siwobrody, zgarbiony, odziany w skóry, bosy starzec. To „duch zwątpienia” – kusiciel, który w przebraniu pasterza, próbuje zasiać w sercu Józefa wątpliwości. Oczywiście św. Józef odrzuci od siebie wszelkie wątpliwości i uwierzy, że Nowonarodzony jest obiecanym Mesjaszem, ale teraz cierpi. Ostatecznie z tego pozornego odosobnienia uleczy go miłość Pana Jezusa.
– Woli Ojciec stanąć przed tradycyjną stajenką w kościele Mariackim, czy raczej kontemplować Tajemnicę Wcielenia, wpatrując się w ikonę?
– To przekorne pytanie, więc powiem tak: najbardziej lubię kontemplować Tajemnicę Wcielenia w kaplicy, na klęczkach, podczas adoracji Najświętszego Sakramentu! Trzeba pamiętać o jednym: stajenka, choinki, figury, mrugające lampki, kolędy, pachnące sianko w naszych kościołach to przepyszny dodatek do czasu, w którym powinniśmy szaleć ze szczęścia, że Chrystus stał się człowiekiem, by przywrócić nas do życia. Najlepiej jest to czynić wspólnotowo, przygarniając do tego szczęścia tych, którzy cierpią wszelkie życiowe niedostatki. Wszak Boże Narodzenie w sensie duchowym i czysto ludzkim powinno być zaprzeczeniem sieroctwa. Nie można jednak zapomnieć, że fakt narodzenia Zbawiciela jest dopiero wstępem do spełnienia obietnicy Odkupienia. I to właśnie, zdecydowanie intensywniej, akcentuje sztuka ikonograficzna nastawiona na odkrywanie przed odbiorcą odwiecznego zamysłu Boga.
Dzisiaj, patrzę sobie na tego zasmuconego i zafrasowanego św. Józefa, w prawym rogu ikony. Jakże jest podobny do tych, którzy przeżywają smutne święta. Bo kogoś dusi samotność; bo zmarł ktoś bliski z rodziny; komuś sypie się małżeństwo albo choroba wypędziła kogoś do szpitala; a może jeszcze nie ma kogoś, kto za chlebem wyleciał z domowego gniazda; albo po ludzku za kratami pokutuje w odosobnieniu za życiowe błędy… Setki smutków! A jednak Boże Narodzenie jest piękne! Bo Bóg się rodzi! I moc truchleje.
Zobacz całą zawartość numeru ►