Osiołek z betlyjki
Upływający czas nie osłabił mojej sympatii do poczciwego kłapoucha. To jego ciepłe spojrzenie, delikatne futerko i beztrosko wyszpicowane uszy były dla mnie symbolem pracowitości, łagodności i wierności. Zawsze twierdziłem, że w ośle jest coś szczerego!
2018-01-30
Ponad 40 lat temu mój nieodżałowany dziadek Jan wpadł na pomysł, aby przygotować dla mnie niebanalny prezent „na Dzieciątko”, czyli pod choinkę. Całe przedsięwzięcie objęte było ścisłą tajemnicą. Z późniejszych domowych opowieści dowiedziałem się, że jesienią dziadek chodził do parku i zbierał kawałki bukowych gałęzi, a także źdźbła słomy na pobliskim ściernisku. Wieczorami siadał przy żeleźnioku, przycinał gałęzie, słomę zaś wiązał dratwą w małe snopki. Tak oto powstawała betlyjka, czyli szopka na prezent dla siedmioletniego bajtla (malucha). Z drewienek dziadek zbudował ściany, ze słomianych snopków powstał dach, a całość została umocowana na specjalnej podstawie wymoszczonej pachnącym sianem. Potem do betlyjki trafiły kolorowe, gipsowe figurki i nastał czas odliczania do Wigilii.
Do dziś wspominam ów moment wręczenia prezentu i ciszę, jaka zaległa w gościnnym pokoju u dziadków. Wreszcie dziadek Jan przemówił: „No synku, powiedz, co ci się w tej betlyjce najbardziej podoba?”. Ja zaś, pozostając w niegasnącym zachwycie, wypaliłem: „Osiołek, dziadku… osiołek!”. Wtedy nie rozumiałem, dlaczego moja szczera odpowiedź aż tak bardzo rozbawiła wszystkich domowników. Wszak w stajence były wyfryzowane aniołki, wytworni mędrcy i uładzeni pastuszkowie… Ja zaś upatrzyłem sobie szarego osła.
Widać dziadkowi nie dawał spokoju mój wybór, bo często siadywał ze mną przy stajence i opowiadał „swoją” historię Bożego Narodzenia. Celowo koncentrował się na moim ukochanym osiołku i powtarzał: „Jacuś, pastuszkowie w swej prostocie byli mądrzy, bo czuwali przy Panu Jezusie, swoim Bogu. Monarchowie, szukając szczęścia na świecie, odnaleźli je w Dzieciątku. Osiołek zaś, był po prostu dobry. Dobroć zaś pochodzi od samego Pana Boga. Staraj się być dobrym człowiekiem, jak ten osiołek! Pan Bóg ceni dobroć, bo sam jej doświadczył w lodowatej stajence”.
Upływający czas nie osłabił mojej sympatii do poczciwego kłapoucha. To jego ciepłe spojrzenie, delikatne futerko i beztrosko wyszpicowane uszy były dla mnie symbolem pracowitości, łagodności i wierności. Zawsze twierdziłem, że w ośle jest coś szczerego! Zwolenników tego poglądu spotkałem niewielu. Uświadamiano mi na przykład złą reputację oślego rodu w odniesieniu do kwestii szkolnych. Wiadomo – „oślich uszu” w zeszytach nikt nie pochwali, a „oślej ławki” każdy boi się, jak diabeł święconej wody. Poza tym usłyszeć: „Ty ośle!” – a któż tego nie słyszał – to żadna przyjemność. Jeden z adwersarzy podsunął mi też pod nos lekturę obdarzonego poczuciem humoru Gilberta Chestertona. Wyczytałem tam o osiołku rzecz przerażającą. Został on mianowicie posądzony o monstrualny grzech pychy. Ponoć osioł, na którego grzbiecie Chrystus wjechał uroczyście do Jerozolimy, był przekonany, iż ludzie wiwatujący i wyśpiewujący „Hosanna”, czynili to nie dla Zbawiciela, tylko dla niego samego.
Chcąc walczyć o honor skromnego wielkanocnego osiołka, który bez wątpienia musiał być skoligacony z tym betlejemskim, poszukiwałem sprzymierzeńców „oślej natury”. Okazali się nimi malarze ilustrujący sceny biblijne z tematu: „Ucieczka Świętej Rodziny do Egiptu”. Na przykład we francuskiej Sabaudi, w maleńkim kościółku będącym sercem miasteczka Albigny-sur-Saône odnalazłem witraż nawiązujący do tego ewangelicznego wątku, będący kopią obrazu genialnego dominikanina, bł. Fra Angelica. Jego wyjątkowość polega na tym, że osiołek ze Świętym Ciężarem na grzbiecie, nie jest prowadzony za uzdę przez św. Józefa. Dziarsko i nie myląc drogi, maszeruje sam w znanym sobie kierunku. Czyżby miał jakiegoś niebiańskiego przewodnika? Bez wątpienia tak! Dobitnie przekonuje o tym olejny obraz niemieckiego romantyka Juliusa von Carolsfelda, na którym lejce osiołka podtrzymuje anioł – przewodnik, wspierający się na wędrownej lasce. Przybrany Ojciec małego Jezuska poklepuje zaś z czułością wierzchowca, zachęcając do jeszcze delikatniejszego stąpania po wyboistym trakcie. A wszystko po to, aby Matka Boska mogła się jeszcze troszkę zdrzemnąć podczas drogi.
W neogotyckim kościele w Pas-de-Calais inny XIX-wieczny witrażysta wzbogacił wyobrażenie Świętej Rodziny uchodzącej do państwa faraonów o postać anioła, który utrzymując się w locie, dokarmia osiołka wyczerpanego trudami podróży. Tak oto powszechnie pogardzany osioł stał się rumakiem Jednorodzonego, którego wiedzie i żywi sam Odwieczny Ojciec. Co więcej, wierzchowiec Dzieciątka godzien jest pełnego zaufania. Widać to najlepiej na barokowym obrazie Adama Elsheimera z 1609 roku. Dookoła panuje głęboka noc. Na granatowym nieboskłonie jaśnieje Droga Mleczna. Święty Józef trzymając latarnię, podąża przed osłem brzegiem jeziora, w którym „przeglądają” się gwiazdy i księżyc w pełni. Zziębnięta i na pewno przestraszona ciemnościami Maryja, tuli Synka. Tylko osiołek wydaje się być świadomy swoich kroków. Stawia odważnie nogi. To prawdziwy „pewniak” – właściwy osiołek na właściwym miejscu!
Najbardziej zaś cenię XVII-wieczną litografię francuskiego grafika Sebastiena Bourdona. Tym razem osiołek prowadzony jest za uzdę przez św. Józefa. Nie jest jednak godzien dźwigać na swoim grzbiecie Mesjasza. Obarczony jest jedynie bagażami Świętej Rodziny. Dzieciątko natomiast jest niesione na rękach przez Matkę Boską. Święty Józef trwożliwie odwraca głowę, by sprawdzić, czy z Maryją i Dzieciątkiem wszystko jest w porządku. To samo robi też osiołek! Nie patrzy pod nogi, nie dba o to, że być może za chwilę pokaleczy kolana o ciernie rosnące przy ścieżce. On z zatroskaniem, tęsknotą i miłością spogląda na Matkę i Syna. Spogląda na swojego Pana!
Moja domowa betlyjka bardzo się już postarzała. Drewienka rozeschnięte, słoma pokruszona, a kolorowe ongiś figurki, tak bardzo już zmatowiały. Wszystko wypalcowane przez dzieciaczki z pokrewieństwa. Jak co roku ustawię ją pod choinką i znowu będzie tam słynny szary osiołek. Znowu przywoła mnie do rachunku sumienia fragmentem z Księgi Izajasza: „Rozpoznaje wół swego właściciela, a osioł żłób swojego Pana. Izrael na niczym się nie zna, lud mój niczego nie rozumie” (Iz 1, 3).
Nadto, ten zwierzaczek– stajenkowy symbol dobroci – przypomni mi dziadka Jana, który dawno temu docenił moją sympatię do kłapouszka. Dzisiaj jestem mu wdzięczny za wezwanie: „Staraj się być dobrym człowiekiem, jak ten osiołek! Pan Bóg ceni dobroć, bo sam jej doświadczył w lodowatej stajence”. Oj tak… Mądry dziadek – to wielki skarb!
Zobacz całą zawartość numeru ►