Dama miłosierdzia – suplement
W chwili, gdy publikujemy ten tekst, Hanna Chrzanowska jest jeszcze Sługą Bożą. Jednak już wkrótce – 28 kwietnia br. – podczas uroczystości w Krakowie-Łagiewnikach zostanie ogłoszona błogosławioną Kościoła.
2018-09-07
Blisko dwa lata temu, w numerze 5/2016 „Apostolstwa Chorych” został opublikowany artykuł zatytułowany „Dama miłosierdzia – Sługa Boża Hanna Chrzanowska”. Przedstawiono w nim życiorys tej krakowskiej pielęgniarki, a także historię posługi, którą z ofiarnością pełniła wśród osób chorych. Z okazji zbliżającej się beatyfikacji, pragniemy przypomnieć Czytelnikom kilka faktów z jej życia oraz przywołać fragmenty referatu, który wygłosiła w Warszawie, 2,5 miesiąca przed śmiercią. Referat ten, dotyczący roli apostolstwa świeckich w opiece nad chorymi, jest świadectwem wielkiej wrażliwości Hanny Chrzanowskiej na potrzeby i problemy chorych, a także dowodem jej niezwykłej intuicji i wyczucia w kwestii organizowania i sprawowania opieki względem cierpiących. Chyba spokojnie można zaryzykować stwierdzenie, że w dziedzinie pielęgnacji i duszpasterstwa chorych Hanna Chrzanowska okazała się wizjonerką, dając podwaliny nie tylko pod ideę hospicyjnej opieki domowej, ale również wyznaczając wysokie standardy duchowej troski o chorych pozostających w swoich domach.
Sylwetka
Hanna Chrzanowska urodziła się 7 października 1902 roku w Warszawie. Mając 8 lat, przeprowadziła się z rodzicami do Krakowa. Ponieważ jej ojciec, prof. Ignacy Chrzanowski, otrzymał pracę na Uniwersytecie Jagiellońskim, jej życie związało się z Krakowem, chociaż w Warszawie miała wielu znajomych i krewnych. W Krakowie ukończyła gimnazjum Sióstr Urszulanek. Powołanie życiowe odkryła, kończąc Szkołę Pielęgniarską w Warszawie w roku 1926. Odtąd pielęgniarstwo stało się całym jej życiem. W trosce o doskonalenie swego spojrzenia na pacjentów i możliwości niesienia im pomocy, uczyła się na kursach we Francji, Belgii i Stanach Zjednoczonych. Od roku 1926 pracowała jako instruktorka zawodu w Szkole Krakowskiej, a w latach 1929-1939 redagowała miesięcznik „Pielęgniarka Polska”.
W okresie okupacji Hanna Chrzanowska przeżyła śmierć ojca w obozie Sachsenhausen i śmierć brata, który zginął w Katyniu. Zaangażowana w pomoc w Komitecie Opiekuńczym, mężnie zniosła te dotkliwe straty. Lata okupacji w Krakowie to ogrom pracy nie tylko wobec osób chorych, ale także innych potrzebujących wsparcia. Przez Kraków przepływali wówczas liczni wysiedleńcy bez jedzenia i dachu nad głową. Hanna organizowała pomoc dla nich i docierała również do więźniów.
Po wojnie, od 1945 roku pracowała w Polskim Towarzystwie Pielęgniarskim, a w roku 1957 objęła stanowisko dyrektora Szkoły Pielęgniarstwa Psychiatrycznego w Kobierzynie.
Hanna Chrzanowska była otwarta na wszystko, co mogło pomóc ludziom cierpiącym. Była konsekwentna i wyjątkowo dobra jako organizator. Stale miała na uwadze działanie na rzecz chorych i niepełnosprawnych, a dzieła, które tworzyła i organizowała, zawsze były na pierwszym planie, ona zaś w cieniu. Dwa główne nurty jej pracy skupiały się wokół posługi pielęgniarskiej chorym w szpitalu oraz pozostającym w domach.
Ostatni okres jej życia był naznaczony cierpieniem. Po kilku latach zmagania się z chorobą nowotworową, Hanna Chrzanowska zmarła w 1973 roku.
Fragmenty referatu wygłoszonego przez Hannę Chrzanowską 14 lutego 1973 roku w Warszawie
To, co powiem, powiem w imieniu stałych parafialnych świeckich i zakonnych opiekunek chorych, na podstawie blisko już 16-letniego doświadczenia. U podstaw koncepcji naszej pracy od samego początku leżał motyw religijny – pomoc w niesieniu krzyża chorym, a w nich Chrystusowi. Od początku starałyśmy się opierać naszą pracę o karty Ewangelii, gdzie tyle jest mowy o stosunku Chrystusa do chorych. Przezwyciężając moc trudności, dopięłyśmy zorganizowania naszej pracy w większości parafii samego Krakowa i szeregu miejscowości w diecezji [...].
Obowiązuje nas regulamin stałych parafialnych opiekunek chorych. Wymienię tutaj pokrótce zasady naszej pracy. Opiekunka chorych, czyli pielęgniarka jest pracownicą parafialną, zaangażowaną i opłacaną przez księdza proboszcza. To opłacanie wynika z jej obowiązków, których wykonanie wymaga pełnego czasu zatrudnienia. Opiekunka obejmuje z ramienia księdza proboszcza chorych przewlekle, ludzi starszych i wszystkich chorych, którzy wymagają specjalnej opieki pielęgnacyjnej. Takich właśnie dotykała przecież dłoń Chrystusa. Pielęgniarstwo parafialne nie jest tylko pielęgniarstwem ubogich. Kryterium przyjmowania do opieki nie jest stan materialny, ale rzeczywista potrzeba pielęgnacji. Chory może mieć rodzinę nawet mieszkającą razem z nim, ale pracującą lub taką, która nie ma pojęcia o pielęgnacji. Opiekunki parafialne nie pełnią dyżurów 8-godzinnych, ani nocnych, tylko przebywają u chorego tak długo, jak tego wymaga wykonanie pielęgniarskich zabiegów. Chorzy są przyjmowani pod opiekę bez względu na ich przekonania polityczne i religijne i bez względu na stan moralny środowiska. Opiekunkami chorych są albo kwalifikowane pielęgniarki, albo też osoby przyuczone na kursach trwających 3 miesiące [...]. Nie chodzi nam o to, by zespół pielęgniarek parafialnych był jedynym zespołem zajmującym się chorymi. Wprost przeciwnie, ogniskujemy koło siebie cały szereg ugrupowań z laikatu, pomocniczych i o niesłychanie wartościowym apostolstwie. Poza tym mobilizujemy pomoc sąsiedzką i wolontariat. Pielęgnujemy chorych systematycznie, całymi latami. To pielęgnowanie z ramienia Kościoła nie może ograniczyć się do samych zabiegów pielęgniarskich, ale musi mieć także charakter apostolski. Staramy się posługę chorym postawić na jak najwyższym poziomie, ale równocześnie rozwijamy pracę w tym drugim, duchowym kierunku [...].
Aniśmy się spodziewały, że nasza praca mimo tego, że powstała z pobudek religijnych, będzie miała aż tak wielkie konsekwencje w dziedzinie tego, co jest istotą naszego apostolstwa świeckich wśród chorych, a więc nawracania niewierzących i pogłębiania wiary wierzących, doprowadzania do tego, aby człowiek w swojej chorobie powiedział Bogu „tak” [...]. Jednak w opiece nad chorymi wziąwszy pod uwagę ich psychikę, nie można się ograniczyć do tego, co się nazywa powszechnie miłosierdziem dla duszy i ciała, a więc w naszym przypadku do pielęgnowania ciała i poprzez tę pielęgnację zbliżanie chorych do Boga. Oprócz tego trzeba rozszerzać horyzonty chorego przez dostarczanie mu pewnych rozrywek, dobrej lektury o treści niekoniecznie religijnej, zapewnić towarzystwo spoza codziennego kręgu domowników. Ogromne rezultaty dają tutaj na przykład letnie wczasy chorych lub kilkudniowe rekolekcje zamknięte. Muszą one jednak być tak pomyślane, aby poza najważniejszym elementem religijnym dawały chorym także wytchnienie, pogodę ducha i towarzystwo dobrych ludzi. My, pielęgnujący chorych, jesteśmy w tym szczęśliwym położeniu, że sama istota naszej pracy, czyli systematyczna posługa ciału, toruje nam drogę do dusz [...].
Wiemy wszyscy, że celem apostolatu wśród chorych jest nawracanie i pogłębianie wiary. Otóż, z tym pogłębianiem my apostołowie świeccy czy siostry zakonne musimy być bardzo ostrożni, ażeby się nie stać „wilkami drapieżnymi, ani fałszywymi prorokami”. Musimy przede wszystkim być pokorni. Nie jesteśmy w stanie wczuć się całkowicie w chorego, w jego ból spowodowany długoletnim unieruchomieniem. Nie wiemy, co się dzieje w duszy chorego. Nie wolno nam górować, musimy tylko służyć. Inaczej nie szlibyśmy za przykładem Chrystusa. Nie możemy iść do chorych z takim nastawieniem, że my tych chorych dźwigniemy na jakieś wyżyny duchowe. Nie łudźmy się, że ich wszystkich pogłębimy. To oni nas jakże często pogłębiają i dźwigają. Na przykład młoda dziewczyna umierająca na raka w pełnej świadomości, ofiarowuje swe życie i cierpienie za wykolejoną młodzież. Albo młody chłopak, całkowicie unieruchomiony reumatyzmem, promieniuje swoim życiem wewnętrznym prawie o tym nie mówiąc. Jeszcze inny młody człowiek z zanikiem mięśni przeczytał w czasopiśmie, że ludzie wysyłają paczki na misje. On nie ma pieniędzy, ale prosi, aby dać misjonarzom znać, że się za nich i za całe misje modli. My wobec takich ludzi jesteśmy niczym „słudzy nieużyteczni” [...].
Centralnym problemem w naszym apostolacie jest sprawa cierpienia. Problem bardzo trudny, chyba coraz trudniejszy. Wobec postawy konsumpcyjnej coraz bardziej narastającej w naszym społeczeństwie duch ofiary jest niedoceniony, albo całkowicie niezrozumiały. Toteż współczesnemu człowiekowi bardzo często trudno zrozumieć sens cierpienia, który jest równoznaczny z ofiarą i wyrzeczeniem. Sprawą niezmiernie ważną jest modlitwa chorych, która poza wartością samą w sobie, może chorym sprawić tak olbrzymią ulgę w ich poczuciu bezużyteczności, kiedy zrozumieją jej zbawczą moc. I tutaj trzeba nam w naszym apostolacie niesłychanie uważać, potrzeba wyczucia. Nie wolno narzucać chorym własnych ulubionych form modlitwy. Kiedyś jedna z pracownic parafialnych ciężko chorej pani narzuciła odmawianie całego różańca. Rezultat był taki, że chora ta nie przyjęła już więcej nikogo z parafii. Nierzadko spotykamy też trudności jeśli chodzi o przyjmowanie namaszczenia chorych. I dużo jeszcze wody upłynie zanim ustąpią przesądy z tym związane, zanim ksiądz nie będzie zwiastunem śmierci. Posoborowe ujęcie tego sakramentu nie od razu zakiełkuje w duszach ogółu. Trzeba położyć wielki nacisk, żeby chory idąc do szpitala, przyjął go jeszcze w domu, bez odkładania [...].
Trudności w dziedzinie religijnej spotykamy niestety dość często wśród otoczenia chorego. Przecież idziemy do różnych środowisk. Wśród nich znajdują się nieraz chorzy wierzący, praktykujący, ale mający opory z lęku przed otoczeniem. Dla nas opory nie mogą istnieć. Musimy się w takich wypadkach starać o maksimum delikatności, tej chytrości, o której mówi Ewangelia. A przecież takich sytuacji, wobec dechrystianizacji naszego społeczeństwa bywa coraz więcej. My samą naszą postawą pełnimy czyn apostolski bez wielu słów. I tu znowu występuje wpływ tego, a nie innego rodzaju pracy na otoczenie chorych. Znamy wypadki, w których wobec uporczywej, systematycznej pracy pielęgniarskiej miękną serca nie tylko samych chorych, ale i ich otoczenia i przyjaciół. A jeśli nie miękną, to czyż wolno nam się zżymać i skarżyć? Na pewno nie. Jesteśmy po prostu świadkami Chrystusa [...].
W swojej pracy apostolskiej opiekunka chorych powinna ściśle współpracować z kapłanem. Niestety nie zawsze ta współpraca jest pełna. Ogranicza się czasem do wezwania księdza, aby przyszedł do chorego, by ustalić datę Komunii świętej. Ale radujemy się bardzo z tego, że jesteśmy tu ogniwem między chorym, a księdzem jeśli chodzi o sakramenty święte, bo to jest jedyna prawdziwa rzeczywistość do połączenia się z Bogiem. Ale nie wolno zapominać o tym, że istnieje jeszcze bardzo daleka droga wiodąca od przyjęcia sakramentów do chrześcijańskiego wypowiedzenia „tak” wobec choroby. Chorzy nie znoszą szablonu w postępowaniu i sposobie bycia. W księdzu chcą widzieć przyjaciela, któremu mogą się poskarżyć i pożalić, a równocześnie chcą być traktowani normalnie, jak ludzie zdrowi. Pamiętam, jak pewien młody reumatyk stojący u progu nawrócenia, zawieziony do kościoła na Mszę świętą dla ogółu wiernych powiedział: „Nareszcie nie słyszałem o chorobie i cierpieniu, ale zwyczajne kazanie o Panu Bogu”. Niektórzy chorzy nie chcą słuchać o cierpieniu, gdyż nie zawsze są dość przygotowani na przyjęcie jego najgłębszej treści [...].
Błagam o jedno, niech nam nikt nie okazuje współczucia z powodu naszej trudnej pracy. My jesteśmy szczęśliwe, że możemy czynić te posługi. Tak często zapomina się, że nowe przykazanie dał nam Chrystus, ilustrując je właśnie przykładem dobrego Samarytanina. Jeśli my idziemy za tym przykładem, to czy należy nam współczuć?
Zobacz także: Dama Miłosierdzia ►
Zobacz całą zawartość numeru ►