Dla-czego cierpi człowiek?
Nie jesteśmy w stanie zrozumieć wszystkich tajemnic Boga; nie potrafimy odkryć pełnego sensu cierpienia człowieka. Chrystus i współczesny Hiob pozostają niewinni.
2018-08-31
Dlaczego musimy cierpieć? Dlaczego trzęsienia ziemi, zabójstwa, holokaust, nowotwory, wypadki, w których giną niewinni ludzie? „Dlaczego dobry i wszechmocny Bóg – jeśli faktycznie istnieje – stworzył taki właśnie świat, w którym jest morze cierpienia?” – pyta Jan Galarowicz w książce „Odnaleźć sens w cierpieniu”.
Cierpienie wychowuje
Chrześcijaństwo, które jest religią nadziei i miłości, poszukuje światła w każdej sytuacji życiowej człowieka, choćby tej najbardziej dramatycznej. Nie unika trudnych pytań, wierząc w słowa Zbawiciela, iż Duch doprowadza nas do pełnej prawdy (por. J 16, 13). Biblia nie pomija milczeniem kwestii cierpienia. Nie rozmiłowuje się w nim, nie eksponuje go, stwierdza tylko, że stanowi ono codzienną rzeczywistość, z jaką zmaga się każdy z nas. Pomaga odkryć jego sens…
Udręki i bóle rozumiane są czasem jako konsekwencja upadku i grzechu człowieka. „Za co Pan Bóg mnie tak skarał?” – słyszymy nieraz pytanie. Wielu sądzi, że cielesne lub duchowe doświadczenia służą Bogu jako forma restrykcji za popełnione zło. Czyżby tak było? Owszem, mechanizm wina-kara jest spójny logicznie, a więc łatwy do zrozumienia i zaakceptowania. Może się jednak odnosić co najwyżej do sytuacji cierpienia zawinionego. Choć i to nie zawsze. Postawmy wprost pytanie: „Czy Bóg naprawdę może karać, zsyłając cierpienie? Co to byłby za Bóg?” Cóż dopiero mówić, jeśli cierpienie dotyka niewinnego Hioba lub dzieci, które w niczym nie zawiniły wobec Boga?
Niektórzy wskazują na terapeutyczny wymiar cierpienia – właściwie przyjęte może prowadzić do duchowej przemiany człowieka. Pełnia sił niewłaściwie użyta, hołdowanie namiętnościom ciała – to postawy o wiele bardziej niebezpieczne, niż doznawanie bólu i cierpienia. Niewątpliwie choroba stanowi zło, lecz w sensie cielesnym o wiele gorsza jest choroba grzechu, która jest gangreną ducha, prowadzącą do śmierci wiecznej. Paradoksalnie to, co przyczynia się do osłabienia ciała, może stanowić lekarstwo dla duszy. Jak lek, który przyjmujemy nie dla jego gorzkiego smaku, lecz dla leczniczego działania.
Cierpienie może mieć także sens pedagogiczny. Uczy odróżniać rzeczy nieistotne od istotnych, pozór i fikcję od treści prawdziwych i rzetelnych. Zmusza człowieka do postawienia sobie kluczowych pytań o sens własnej egzystencji, o właściwy użytek czyniony z dóbr doczesnych, o przemijalność, o prawdziwe wartości, które wymykają się rzeczywistości tylko doczesnej. Uzmysławia, że czas naszego ziemskiego życia jest ograniczony i nic tutaj nie trwa wiecznie.
Cierpienie zbliża
Choroba może być też bezcennym środkiem do zwalczenia w człowieku zarozumiałości i pychy – owych odwiecznych przywar, stanowiących korzeń wszelkiego zła moralnego. Uczy pokory wobec innych i wobec samego siebie, co stwierdził już św. Paweł, gdy mówił o ościeniu, który został mu dany po to, „by nie unosił się pychą” (2 Kor 12, 7). Choroba pozbawia człowieka szaleńczej wiary we własne możliwości i pozwala krytycznie spojrzeć na rozpowszechniony dziś model „jak najwięcej mieć, jak najwięcej przeżyć, jak najwięcej doznać”. Unaocznia iluzję oczekiwań na życie bez trudów, demaskuje nadęte poczucie wartości, jakie towarzyszy niektórym celebrytom, biznesmenom, ludziom na wysokich stanowiskach. Sprowadza do parteru i przypomina o ograniczeniach, które określają naszą egzystencję. Przechodząc przez trudy i doświadczenia, stajemy się dojrzali duchowo. „Gdzie człowiek nie chce toczyć sporu z życiowymi przeciwnościami, gdzie próbuje – na ile się da – uciekać od wszelkich powodujących cierpienie sytuacji i chowa się do swego samodzielnie zbudowanego domku szczęśliwego świata, tam wciąż pozostaje infantylny, niedojrzały, bez charakteru” – pisze G. Greschake w książce „Dlaczego Bóg pozwala nam cierpieć?”.
Cierpienie budzi refleksję
Osoba nieuleczalnie chora może mieć wielce dobroczynny wpływ na społeczeństwo. Uwrażliwia na potrzebę szukania drugiego człowieka, odkrywa piękno i wagę związków międzyludzkich. Skupia wokół siebie członków rodziny przez sam fakt, iż wymaga troski i opieki. Jak mówi przysłowie: dzielona radość staje się podwójną radością, dzielone cierpienie maleje o połowę.
Człowiek cierpiący jest niemym przesłaniem, że wszystko (także zdrowie) otrzymaliśmy za darmo jako niezasłużony dar i winniśmy obrócić nasze życie w postawę służby, solidarności z ubogimi i odrzuconymi. Jak wyglądałby dzisiejszy świat, gdyby nie rozsiane po nim tysiące zbolałych dzieci, umierających dorosłych lub starców, którzy niczym głos wołającego na pustyni wzywają do ciągłej refleksji, do przełamywania egoistycznych zapędów, do organizowania pomocy, budowania szpitali, hospicjów, zakładów opiekuńczo-leczniczych?...
W perspektywie nadprzyrodzonej, cierpienie, zwłaszcza osoby niewinnej, odsyła w stronę Absolutu. Z jednej strony może prowadzić do negacji Boga, z drugiej zaś – jeśli jest przyjęte w duchu całkowitego zawierzenia – może do Niego prowadzić. Przemawia w porę i nie w porę (por. 2 Tm 4, 2), nie pozwalając pogrążyć się w duchowym marazmie. Człowiek musi stanąć przed dylematem: albo Bóg jest, albo Go nie ma. Wcześniej mógł uchylać się od odpowiedzi, oszukiwać siebie, wynajdywać rozmaite zajęcia zastępcze; teraz – przykuty do łóżka – nie może już więcej uciec od refleksji nad własną przemijalnością i kruchością; nad prawdą, że „nie mamy tutaj trwałego miasta, ale szukamy tego, które ma przyjść” (Hbr 13, 14). Choroba otwiera na dobra nadprzyrodzone, przypominając, iż codziennie zbliżamy się do dnia, kiedy będziemy musieli zdać sprawę z naszego życia wobec Tego, od którego je otrzymaliśmy.
Cierpienie uczy zawierzenia
Jeśli człowiek przyjmie istnienie Boga pomimo (a może właśnie z powodu) cierpienia, jego relacja do Niego ulega radykalnemu pogłębieniu. Oczywiście, nie zawsze się tak dzieje – wszystko zależy od tego, co człowiek uczyni ze swoim cierpieniem. Kiedy jednak zwróci się ku Bogu, zwykle jego wiara wznosi się na poziom totalnego zawierzenia. „Choćby mnie zabił Wszechmocny – ufam” (Hi 13, 15). Jeśli potrafisz powtórzyć te słowa, wiedz, że jesteś już bardzo blisko Boga. Nawet gdybyś drżał i lękał się. A może właśnie zwłaszcza wtedy…
Wszystko to pociąga za sobą zmianę jakości modlitwy, która staje się pogłębionym spotkaniem z Bogiem. Nawet wówczas, gdy przyjmuje postawę buntu. Walka bowiem i zmaganie nie przekreślają uznania Boga, lecz świadczą o tym, że traktujemy Go na serio. Czyż Jezus także nie walczył w Getsemani? Niestety, w naszych wspólnotach zbyt często „wymuszamy” na Bogu, by dał nam zdrowie, szczęście, powodzenie. Próbujemy nagiąć Go do naszych planów, a gdy tego nie czyni, chwiejemy się, wątpimy, odchodzimy. Czy Bóg jest bożkiem na naszych usługach? Czy Jezus obiecał, iż usunie każde cierpienie jakby za dotknięciem magicznej różdżki? Osoba naznaczona bliznami odkrywa z czasem, że nie chodzi o to, by Bóg usłyszał i spełnił jej życzenia, lecz by to ona umiała przyjąć Jego zamysły i zechciała je zrealizować.
Cierpienie wyraża miłość
W końcu cierpienie ma także wymiar zbawczy. Człowiek może zintegrować własne cierpienie z dziełem Chrystusa, co zaznacza św. Paweł w słynnym fragmencie Listu do Kolosan: „W swoim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1, 24). Chrystus dokonał dzieła zbawienia, przechodząc przez krzyż i umieranie do chwały zmartwychwstania. Dlatego każdy Jego uczeń podąża tą samą drogą. W ten sposób ma udział w zbawieniu świata, gdyż, jak pisał Apostoł Narodów: „Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie” (Rz 14, 7).
Nie można jednak stąd wyciągać wniosku, że cierpienie jest „ceną” za grzech. Nie! – ono jest wyrazem czegoś o wiele głębszego i bardziej fundamentalnego – miłości. Jezus niczego nie zatrzymał dla siebie, oddał nawet ostatnią kroplę krwi. Umierając w wielkich cierpieniach, nie płacił Ojcu jakiejś równowartości za zło świata, nie wynagradzał Mu czegokolwiek, ale złożył się w akcie całkowitego daru z siebie, ukazując tym samym, jaki jest prawdziwy charakter Boga – bycie dla drugiego, bezinteresowna służba, agape. Zbawienie świata dokonało się przez miłość, a nie przez cierpienie. Krzyż nie jest znakiem ekspiacji, lecz proklamacją, iż „nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15, 13).
Nie jesteśmy w stanie zrozumieć wszystkich tajemnic Boga; nie potrafimy odkryć pełnego sensu cierpienia człowieka. Chrystus i współczesny Hiob pozostają niewinni. Z drugiej strony stanowią wcielone i najbardziej przejmujące samoobjawienie Boga – kim jest w swej istocie (całkowitym darem z siebie), czym była ofiara Chrystusa (najbardziej radykalnym urzeczywistnieniem owego daru), oraz w jaki sposób winniśmy żyć (umierając dla swego ego i dając się innym). Ty i ja możemy układać w ten sposób swoje życie zarówno w chwilach radości jak i cierpienia.
Zobacz całą zawartość numeru ►