Mam za co dziękować!
Nie mogłam uwierzyć, że rak, który dotąd był dla mnie chorobą, na którą chorowali inni, teraz dotyczy także mnie.
2019-03-05
Pierwsze objawy choroby pojawiły się nagle. Spadła mi odporność, byłam bardzo osłabiona. Lekarz przepisywał kolejne antybiotyki, mój stan zdrowia na chwilę się poprawiał, a potem znowu było gorzej. W nocy męczył mnie kaszel. Bardzo też schudłam – w ciągu zaledwie miesiąca straciłam 7 kilogramów. Myślałam, że to z powodu stresu i zmęczenia wynikającego z powrotu do pracy po urlopie macierzyńskim. Pewnego dnia zauważyłam, że po jednej stronie mam spuchniętą szyję. Poszłam do lekarza i szybko dostałam skierowanie do szpitala na specjalistyczne badania.
Nie da się opisać tego, co czułam, kiedy zdiagnozowano u mnie raka płuca. Miałam 29 lat i niespełna dwuletnie dziecko. Kiedy usłyszałam diagnozę, myślałam, że zemdleję. Mąż trzymał mnie za jedną rękę, a mama za drugą. Nie rozumiałam, dlaczego to mnie spotkało. Przecież dbałam o siebie, nigdy w życiu nie zapaliłam nawet jednego papierosa. Musiałam być obciążona genetycznie – mój dziadek zmarł na raka płuca. Okazało się, że guz jest duży, mierzy 6 cm i niestety jest nieoperacyjny. Do wyboru pozostawała chemioterapia lub radioterapia. Nie mogłam uwierzyć, że rak, który dotąd był dla mnie chorobą, na którą chorowali inni, teraz dotyczy także mnie.
Dzięki nowoczesnemu lekowi, który dostaję w postaci wlewu do żyły, mogę w miarę normalnie funkcjonować. Nie pracuję, bo muszę bardzo o siebie dbać, nie mogę złapać żadnej infekcji. Cieszę się jednak, że jestem w stanie zajmować się synkiem. Od dwóch lat mój stan jest stabilny. Ale z początku nie było tak optymistycznie. Leczenie zaczęłam w lutym 2015 roku od trzyskładnikowej chemioterapii. Bardzo źle zniosłam zwłaszcza pierwszą chemię. Wymiotowałam, schudłam, bolało mnie całe ciało, ze szpitala wyjechałam na wózku inwalidzkim, bo nie byłam w stanie wyjść o własnych siłach. Syn płakał, bo chciał, żebym go przytuliła, a ja nie mogłam nawet wyciągnąć do niego ręki. W październiku okazało się, że guz nie tylko zaczął rosnąć, ale pojawił się też drugi, nowy. Leczenie przestało działać. Zaczęłam immunoterapię. Niestety ten rodzaj leczenia nie jest refundowany. Finansuje je sponsor, który zwraca także koszty dojazdu do szpitala. Na szczęście zostałam zakwalifikowana do programu leczenia. Po 18 miesiącach immunoterapii odebrałam wyniki badań. Czytałam je idąc szpitalnym korytarzem i oczom nie mogłam uwierzyć! Mniejszy guz całkowicie zniknął, zaś drugi miał zaledwie 12 mm (i tak jest do dzisiaj). Byłam bardzo szczęśliwa.
Najtrudniejsze w chorobie są dla mnie bezradność i niemoc, to że nie mogę nic zrobić, by samodzielnie się jej pozbyć. Mam jeszcze zaawansowaną zakrzepicę, która zaatakowała szyję oraz górną część ciała. To dodatkowo pogarsza stan mojego zdrowia i utrudnia leczenie. Trudne jest dla mnie także to, że póki co, nie mogę wrócić do pracy, którą tak bardzo lubię. Na początku nie chciałam mówić o tym, że jestem chora. Nie chciałam litości innych ludzi. Zaczęło się to zmieniać, kiedy poprawiły się wyniki leczenia. Już pogodziłam się z tym, że choruję na nowotwór płuca i potrafię mówić o tym całkowicie otwarcie.
Najbardziej cieszę się z tego, że przeżyłam z rakiem już trzy lata. Nie poddaję się i walczę, bo mam dla kogo żyć. Moja rodzina, a szczególnie synek, dodaje mi sił do walki z chorobą.
W chorobie najbardziej pomaga mi wiara. To, że Pan Bóg jest przy mnie i zawsze mi pomaga. Za każdym razem, kiedy idę na tomografię, to modlę się o dobry wynik i mówię: „Panie Boże, daj mi jeszcze trochę pożyć”. Wiem, że, cała rodzina oraz przyjaciele też się za mnie modlą. Daje mi to ogromną siłę. Niezwykle wspiera mnie mój mąż. Dużo pracuje, ale stara się pomagać mi w domowych obowiązkach. Dwa razy w miesiącu wczesnym rankiem wiezie mnie do szpitala do Warszawy na podanie leku. Bardzo o mnie dba. Mówi, żebym się nie poddawała, zwłaszcza dla naszego synka, bo „dziecko zawsze będzie potrzebowało matki.”
Mam nadzieję, że wkrótce zostanie wynaleziony lek, dzięki któremu będę mogła wyzdrowieć. Chcę powiedzieć innym chorym, by nigdy się nie poddawali i zawsze mieli nadzieję. Ze mną było już bardzo źle, a dzisiaj w miarę normalnie funkcjonuję. Naprawdę mam za co dziękować! Wierzę, że dzięki optymistycznemu nastawieniu do świata i do samej choroby możliwe jest wyleczenie. Choć ciągle jestem osobą chorującą na nowotwór, staram się nie skupiać na swojej chorobie i dolegliwościach, ale cieszę się każdym kolejnym dniem życia. Chcę dobrze wykorzystać podarowany mi przez Boga czas.
Zobacz całą zawartość numeru ►