Być przy nadziei
Pan Bóg, dając mi tak wyjątkowy dar, bardzo mi zaufał. Teraz moja kolej, aby w obecnym położeniu zaufać Jego Mądrości i Miłosierdziu, które przewyższają ludzkie myślenie.
2019-03-05
Pewną noc sylwestrową obecnego stulecia spędziłam w szpitalu jako mama opiekująca się dwuletnią córeczką – pacjentką oddziału. Mała trafiła tu niespodziewanie z drgawkami gorączkowymi i ostrą niewydolnością nerek w przebiegu ciężkiego zatrucia. Te pierwotne problemy rozwinęły się ostatecznie w ciężkie zapalenie płuc z dusznością. Było gorzej/lepiej, na zmianę. Konsultacje, badania, kroplówki, antybiotyki, sterydy, inhalacje itp. – bez zdecydowanej poprawy.
Siedziałam z nią w klinice już trzeci tydzień, będąc w trzecim miesiącu ciąży z kolejnym naszym dzieckiem. Miałam przerastającą mnie świadomość, że za cztery dni powracam do zawodu lekarza na ½ etatu w przychodni. Wydawało mi się to abstrakcyjne. Córka często drzemała osłabiona, kiedy się budziła, musiałam pilnować, aby nie wyskoczyła z wysokiego łóżeczka ze szczeblami i zajmować ją czymś ciekawym.
Na święta i Sylwestra zostawali tylko rodzice dzieci, które były tak chore, że nie mogły zostać wypisane nawet czasowo. W tę noc sylwestrową siedzieliśmy razem na karimacie w półmroku szpitalnego korytarza. Cieszyliśmy się, że dzieci usnęły wykąpane i nie jest dziś – czyli 31 grudnia – gorzej z ich zdrowiem.
Znaliśmy się już wszyscy. Mama małego Marcysia z wrodzoną złożoną chorobą, będąca z nim tu kolejny raz z powodu pogorszenia; mama i tatuś trzymiesięcznego Jasia, ważącego tylko około 3 kilogramy z powodu wrodzonej choroby (czekała go jeszcze dokładna diagnostyka w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie) i ja. Taka właśnie uformowała się grupa wsparcia rodziców małych pacjentów. Atmosfera naszego spotkania była bardzo serdeczna. Ja i rodzice Jasia głównie siedzieliśmy, mama Marcysia wstawała co chwilę, zaglądała przez szklaną ściankę i sprawdzała, czy synek się aby nie obudził.
Najpierw śmialiśmy się z drobiazgów, aby odreagować codzienne stresy, a potem modliliśmy się razem, zwłaszcza o zdrowie naszych dzieci i za cały świat. „Jedna noga Twojej córki waży tyle, co cały mój syn, a Ty się o nią tak martwisz?” – usłyszałam w rozmowie. Był to dziwny tekst, ale niezwykle mnie pocieszył i pamiętam go do dziś, tak jak cały klimat tej niezwykłej nocy. Kochana mamo Jasia, umiałaś zrobić ze swego zatroskania niską wagą synka pocieszankę dla mnie! „Tylko miłość płynąca z Krzyża uzdrawia” – jak powiedziała mi kiedyś moja przyjaciółka z drogi neokatechumenalnej, mama dziewięciorga dzieci, opiekująca się ciężko chorą teściową.
Około północy przyszły do nas dyżurna pani doktor i pani pielęgniarka. Złożyły nam życzenia W pierwszej godzinie nowego roku, bardzo już śpiąca pożegnałam moje doborowe towarzystwo, aby udać się do izolatki, gdzie miałam swoją kozetkę przy łóżku córki. Dziecko spało niespokojnie. Rozejrzałam się wokół i oniemiałam. Z zachwytu. Z wysokości szóstego piętra, w wielkim szpitalnym oknie bez zasłon, zobaczyłam cudowną panoramę południowych Katowic z górującą wieżą panewnickiej bazyliki. Nocne niebo rozjaśniały serie różnokolorowych i sztucznych ogni, słychać było odległe detonacje. Wyglądało to tak, jakby wiele osób pocieszało mnie i dodawało otuchy. Poczułam się jak rozpieszczone dziecko, któremu ojciec funduje pełnoekranowy pokaz piękna. Popatrz, jestem z tobą...
„Trwaj chwilo, jesteś piękna” – pomyślałam. Nagle od tych fajerwerków rozjaśniło mi się w zmęczonej głowie. Olśniła mnie świadomość, jak bardzo jestem szczęśliwa: na niebie bajeczne sztuczne ognie; w domu mąż dzielnie troszczy się o dwoje bardzo żywotnych dzieci; moja mama jako babcia gorliwie zasiądzie przy córeczce w czasie, gdy będę w pracy.
Jak bardzo jestem szczęśliwa, czyli błogosławiona. Jestem w stanie błogosławionym. Mój brzuszek jeszcze nie zwraca niczyjej uwagi, ale różne objawy ciążowe odczuwam każdego dnia. W ten sposób towarzyszy mi Ktoś. Na razie jest maleńką tajemniczą istotą, która dla mnie, mamy, jest całym światem. I ja dla niej. To znak od Pana, że wejrzał na mnie łaskawie. Kto to będzie? Nie wiem jeszcze dokładnie, ale już przeczuwam, że to ktoś wyjątkowy, tak jak każde z naszych starszych dzieci – inny od wszystkich na świecie, odrębny.
Dla tej nadziei muszę dbać o siebie bardziej. Nie przejmować się tak wszystkim, pozwolić sobie na odpoczynek w ciągu dnia, odżywiać się zdrowo i regularnie, chodzić na spacery, prosić o pomoc. Pan Bóg, dając mi tak wyjątkowy dar, bardzo mi zaufał. Teraz moja kolej, aby w obecnym położeniu zaufać Jego Mądrości i Miłosierdziu, które przewyższają ludzkie myślenie. „Kto kocha – jak napisał Norwid – małe temu ogromnieje, i lada promyk zolbrzymia nadzieję”.
Zobacz całą zawartość numeru ►