Święta Mama
Rozmowa z Pierluigim Mollą, najstarszym synem św. Joanny Beretty Molli.
2019-03-05
KRYSTYNA ZAJĄC: – Pierluigi, w Polsce ukazuje się miesięcznik „Apostolstwo Chorych”. Jak wskazuje sam tytuł, poświęcony jest cierpiącym, których Twoja święta Mama z tak wielkim oddaniem leczyła. Poproszono mnie, by zadać Ci kilka pytań, dzięki którym Twoja Mama będzie lepiej znana i do której ci chorzy będą mogli się zwracać o pomoc.
PIERLUIGI MOLLA: – Oczywiście uczynię to bardzo chętnie.
– Jak wspominasz Mamę?
– Moje wspomnienia o Mamie łączą się z pięcioma latami, które przeżyliśmy razem. Dotyczą zarówno wydarzeń podczas zabawy w naszym domu, jak i tych związanych z jej pracą. Wspólną cechą, która łączy wszystkie te wydarzenia i wspomnienia jest przeświadczenie o kobiecie, która nas kochała, uczyła i pragnęła przebywać z nami. Chciała przekazać nam swoją wiarę poprzez uczenie nas modlitwy oraz swoje pasje: muzykę i miłość do gór. Te wspomnienia łączą się z obrazem Mamy jako osoby o bardzo mocnym charakterze, o zdecydowanym głosie, gotowej zawsze wszystkim pomagać. Tutaj chciałbym wspomnieć te wydarzenia, które dla mnie są bardzo drogie. Pamiętam, jak uczyła mnie jeździć na nartach w Courmayer, na ogromnej łące pokrytej śniegiem. Zawsze mam w pamięci przechadzki w górach, z których jedna zakończyła się ucieczką przed rozpętaną burzą. Inne wspomnienia łączą się z jej pracą, kiedy zabierała mnie ze sobą Fiatem 500, gdy wyruszała odwiedzać pacjentów w miejscowościach w pobliżu Mesero, gdzie pracowała jako lekarz. Pamiętam także niektóre wydarzenia z domu: gdy wieczorem czekaliśmy na tatę, aby wspólnie zjeść kolację lub na naszą wspólną modlitwę przed pójściem spać. To takie proste wydarzenia z życia rodzinnego, które było bardzo pogodne i radosne.
– Co mówiło się o Mamie w domu?
– Mój tata po śmierci Mamy nawet przez jeden dzień nie przestawał czynić wszystkiego, aby ona była nam bliska. Zawsze o niej mówił z wielkim wzruszeniem i w każdą niedzielę chodziliśmy na cmentarz. Zrobił wszystko, co tylko mógł, aby wypełnić nam jej brak, aby była żywa wśród nas dzięki wspomnieniom. Długie lata procesu beatyfikacyjnego sprawiły, że wciąż ją wspominano, a nam dzieciom dawało to poczucie jej ciągłej bliskiej obecności. Z drugiej strony, w jakiś sposób odnowiło to w nas ból spowodowany jej brakiem.
– Nigdy nie czułeś smutku w sercu spowodowanego tym, że Mama mogła być ocalona, gdyby nie nosiła Joanny Emanueli pod swym sercem?
– Nie. To był heroiczny i świadomy wybór Mamy, który zawsze szanowałem. Zrozumiałem go jeszcze lepiej, kiedy sam zostałem tatą.
– Jak przeżyłeś beatyfikację i kanonizację Mamy?
– Po tym, jak ją straciłem i nie mogłem być z nią przez większą część mojego życia, te dwie chwile były dla mnie powodem ogromnej radości, za co będę zawsze wdzięczny św. Janowi Pawłowi II. Jest dla mnie ogromnym przywilejem, że mogę wspominać Mamę w dzień Wszystkich Świętych, a nie kolejnego dnia, w Dzień Zaduszny.
– Jak się czujesz, będąc synem Świętej?
– Jestem taką samą osobą, jak wszyscy: mam pracę, rodzinę. Mam swoje radości, trudności i bóle – podobnie, jak wszyscy. Być synem św. Joanny to dla mnie wielka odpowiedzialność, ale też wielki zaszczyt.
– Jak reagują ludzie, kiedy dowiadują się, że jesteś synem Świętej?
– Bardzo dobrze. Chcą poznać historię życia Mamy. Zarazem zdają sobie sprawę, że świętość jest dla wszystkich, także dla świeckich, którzy prowadzą normalne życie rodzinne. To, co im przekazuję, to moje przekonanie, że świętości się nie dziedziczy. Każdy z nas musi nad nią pracować.
– Dziękuję za rozmowę.
Zobacz całą zawartość numeru ►