Pamięć świadków

W swoim Miłosierdziu Bóg dał żonie prawie dwa lata, aby mogła być przy naszym dziecku, patrząc jak rośnie, jak zaczyna stawiać pierwsze kroki i mówić pierwsze słowa.

zdjęcie: WWW.CANSTOCKPHOTO.PL

2019-04-02

Czuję się zobowiązany głosić to świadectwo nie tylko ze względu na moją żonę i dlatego, że sama już nie może go powiedzieć, ale także dla głoszenia prawdy i dla dziękczynie­nia Bogu za Jego Miłość i Miłosierdzie okazane naszej rodzinie nie tylko w tym trudnym dla nas okresie, ale także za wszelkie łaski okazywane mnie i dzie­ciom do dnia dzisiejszego.

Najtrudniejsza decyzja

Moja żona, Grażyna Topolska uro­dziła się 14 lutego 1962 roku w Rudzie Śląskiej, na stałe osiedlona w Niemczech od dnia ślubu 9 stycznia 1993 roku. Po urodzeniu się naszej pierwszej córki (27.05.1994) żona nie brała pod uwagę powiększenia naszej rodziny w przyszło­ści. Ja osobiście byłem i nadal jestem zdania, że jednemu dziecku źle jest na świecie.

Kiedy pewnego dnia przyszedłem z pracy do domu, poznałem po oczach żony, że coś jest nie w porządku. Na py­tanie o to, co się stało, dostałem krót­ką odpowiedź, po której natychmiast chwyciłem za telefon i zgłosiłem wizytę u ginekologa, do którego żona zwykle chodziła na badania. Przypuszczenie, że chodzi o ciążę, szybko się potwierdzi­ło. Wiadomość ta uszczęśliwiła mnie. Oprócz tego jednak lekarz przekazał nam informację, która zmieniła resztę naszego życia. Badania wykazały raka piersi (ok. 5 cm średnicy) na tyle roz­winiętego, że operacja usunięcia guza była potrzebna natychmiast.

Ze skierowaniem do Kliniki Uniwer­syteckiej w Hamburgu/Saar, zgłosiliśmy się na oddział kobiecy. W załatwieniu formalności pomagała nam jedna z pielę­gniarek, która prowadziła moją żonę na miejsca badań. Kiedy przed zrobieniem zdjęcia rentgenowskiego powiedzieliśmy, że żona spodziewa się dziecka i jest w 11. tygodniu ciąży, zaskoczenie personelu było ogromne. Od tej chwili zajęli się nami lekarze. Jedną z pierwszych pro­pozycji jaką dostaliśmy, było usunięcie ciąży, ponieważ ciąża była poważną prze­szkodą w dalszym leczeniu żony. Sta­nowcza odmowa ze strony żony i moje całkowite poparcie tego stanowiska, kierowały nas w rozmowach na coraz wyższe stopnie hierarchii medycznej i w końcu po kilku godzinach trafili­śmy do dyrektora kliniki. Po osobistym zbadaniu żony potwierdził konieczność usunięcia ciąży, dodając, że nie widzi żadnych szans przeżycia dziecka i tyl­ko około 50% szans przejścia cało przez poród dla matki. Ponieważ w tym czasie lepiej znałem niemiecki, większość roz­mów było prowadzonych przeze mnie. Byłem tak przejęty grozą sytuacji, że nie mogłem wydobyć z siebie ani jednego słowa i nie dziwię się, że moja żona stojąc obok mnie, głośno płakała. Wiedziałem, że tylko Bóg może nam pomóc i pro­siłem Go o słowa, które pomogłyby mi przekonać lekarza, że nie ma racji. Ba­łem się jednocześnie, że każde słowo wypowiedziane będzie niewłaściwe. Czułem na sobie silny psychiczny nacisk ze strony tak wysoko wykształconych ludzi. Nie zapomniałem jednak, że to Bóg jest prawdziwą Mądrością i że On przyjdzie nam z pomocą.

Zapytałem więc lekarza czy może nas pisemnie zapewnić, że po usunięciu ciąży i odpowiednim leczeniu moja żona będzie zdrowa i już nigdy nie zachoruje na raka. Lekarz był trochę zaskoczony moim pytaniem, ale jego odpowiedź była oczywiście negatywna. Nikt na tym świecie nie może zapewnić mojej żonie zdrowia i życia w tej ciężkiej cho­robie i w tak zaawansowanym stanie. Dzięki Bogu już wiedziałem, co mam odpowiedzieć i moja reakcja była natych­miastowa: „to po co zabijać?”. Mówiłem dalej... „Jeżeli teraz zabijemy to dziec­ko, a później umrze moja żona, to będę miał dwa życia na sumieniu. Zostawiając dziecko przy życiu i oczekując na roz­wiązanie, zdaję się na Bożą wolę. Nawet jeżeli w późniejszym czasie odejdą oboje z tego świata, to będzie oznaczało, że Bóg tak chciał. Z czystym sumieniem będę mógł żyć i opiekować się starszą córką. Jeżeli umrze jedno z nich, to na pewno będzie to dla mnie bardzo bolesne, ale będę miał świadomość, że zrobiłem wszystko, co było w mojej mocy, żeby nie przeciwstawiać się Bożym przyka­zaniom i Jego woli”. Bardzo mi ulżyło, kiedy skończyłem mówić, czułem się jak nurek, który wypłynął na powierzchnię wody, żeby nabrać powietrza, a serce biło mi tak mocno, jakby chciało mi wy­skoczyć z piersi. W chwili milczenia, której potrzebował mój rozmówca na zastanowienie się, wyczuwało się napię­cie, ale odpowiedzią, którą usłyszałem, byłem bardzo zaskoczony. „Jako mąż nie ma pan nic do powiedzenia, pana żona musi to sama powiedzieć” – podsumo­wał lekarz. „Proszę bardzo, żona potrafi tyle powiedzieć po niemiecku” – padło z mojej strony. Lekarz zwracając się do mojej żony, zapytał: „co pani zdecydowa­ła?”. Znowu nastąpiła przerwa, w której czułem straszny ciężar obowiązku oso­by wierzącej i matki, połączony z we­wnętrzną walką, jaką żona przeżywała. Wiedziałem, co czuje, bo przecież nosiła to dziecko w swoim łonie i to ona miała teraz zdecydować o jego i swoim życiu. Nieprawdopodobny ciężar tej sytuacji objawił się w krótkim płaczu żony. Po chwili jakby się obudziła i otrząsnęła z czegoś, co ją przygniata, powiedziała mocnym i stanowczym, chociaż trochę drżącym głosem: „jestem osobą wie­rzącą, jak mam żyć w zgodzie z moim Bogiem i sumieniem, jeżeli zabiję wła­sne dziecko? Nie, nie mogę tego zrobić. Chcę moje dziecko urodzić bez względu na konsekwencje”. Ogólne zaskoczenie, jakie dało się odczuć ze strony lekarzy, przyjąłem z wielką ulgą i uczuciem ra­dości z podjętej decyzji. Lekarze re­spektując i szanując naszą wypowiedź i podejście do sprawy, uświadomili nas krótko, co czeka żonę w przyszłości w związku z operacją guza. Żona została umieszczona w osobnym pokoju, gdzie, jak mieliśmy nadzieję, odpocznie, nabie­rze sił fizycznych i duchowych przed czekającym ją trudnym okresem życia. Następnego dnia, gdy przyszedłem ją od­wiedzić, natychmiast zorientowałem się, że stało się coś niedobrego. Żona z pła­czem opowiedziała mi o psychicznym terrorze, jakiemu była poddana przez pielęgniarki i dyżurnego lekarza. Od samego rana namawiano ją do zmiany decyzji. Dopiero moja stanowcza inter­wencja zmieniła zachowanie personelu.

Boże zakończenie

Z Bożą pomocą żona przeszła przez ciężką operację. Szczególnie przez pozostały okres ciąży dało się odczuć ogromną pomoc i wstawiennictwo Matki Bożej, do której kierowaliśmy nasze modlitwy. Modlitwa różańco­wa, którą już wcześniej często odma­wialiśmy, teraz stała się nieodłącznym towarzyszem dnia codziennego naszej rodziny, a w szczególności żony. Dzię­ki wsparciu modlitewnemu przyjaciół, a także diakonii stałej Ruchu Światło­-Życie w Carlsbergu i księży tam działa­jących oraz Centrum Kultu Maryjnego w Schönstatt, Bóg okazał Miłosierdzie naszej rodzinie i sprawił, że stan poope­racyjny szybko się poprawił, a dziecko, którego się spodziewaliśmy, dobrze się rozwijało. 11 stycznia 1999 roku urodzi­ła się zdrowa dziewczynka, która była i jest do dzisiaj żywym zaprzeczeniem lekarskiej diagnozy i najpiękniejszym dowodem działalności Bożej w naszym życiu.

Po dwugodzinnym porodzie żona o własnych siłach poszła do swojego pokoju, patrząc z lekkim uśmiechem na nasze dziecko. Po długich dyskusjach nad imieniem dziecka, doszliśmy do wniosku, że za okazaną opiekę, po­moc i wstawiennictwo oraz z głębokiej wdzięczności dla Matki Bożej, damy naszej córce na imię Miriam.

Stan zdrowia żony zdawał się stabi­lizować do tego stopnia, że wybraliśmy się w maju 2000 roku do Medjugorie. Tam mieliśmy jeszcze raz okazję, za pośrednictwem Maryi, podziękować Bogu za otrzymane łaski. W później­szym czasie stan zdrowia żony zaczął się nagle pogarszać. Stosowane terapie miały znikomy skutek. 5 grudnia 2000 roku moja żona zmarła śmiercią nagłą i niespodziewaną dla nikogo. W swo­im Miłosierdziu Bóg dał żonie prawie dwa lata, aby mogła być przy naszym dziecku, patrząc jak rośnie, jak zaczyna stawiać pierwsze kroki i mówić pierw­sze słowa. Dla matki są to najpiękniej­sze chwile w życiu. Ale to nie jedyny dowód miłości Bożej, jaki mogę opisać. Przez cały okres choroby, z Bożej woli zostały cofnięte do minimum wszelkie bóle, które są przy tym rodzaju choro­by i przerzutach do kręgosłupa i płuc szczególnie silne. Wielki jest nasz Bóg w swojej wierności, jeżeli i my okażemy Mu wierność. Wierzę z całego serca, że teraz moja żona zaznaje radości życia wiecznego. Jezus sam przecież obiecał: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki” (J 11, 25-26). Dla tych, którzy mogliby mieć wątpliwości co do słuszności naszej decyzji, zacytu­ję jedno pytanie i proszę, niech każdy sam spróbuje na nie odpowiedzieć: „Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?” (Mt 16, 26).


Zobacz całą zawartość numeru

Autorzy tekstów, pozostali Autorzy, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2019nr03, Z cyklu:, Panorama wiary

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024