O mocy przebaczenia
Tak naprawdę wchodzę na drogę przebaczenia nie dla kogoś, ale dla siebie. Najlepiej, jak robię to jak najszybciej i jak najczęściej.
2020-03-03
Rozważanie do fragmentu Ewangelii Mt 6, 7-15
okres Wielkiego Postu
Parę razy dziennie odmawiam modlitwę „Ojcze nasz”. Parę razy dziennie proszę Boga, aby przebaczył mi moje winy, tak jak ja przebaczam innym. Często słyszę; „przebaczenie jakie to trudne”, albo „są winy, których nie da się przebaczyć”.
Winy nieprzebaczone są jak ciężkie kamienie, które dźwigam na swoich plecach. Muszę iść wolniej niż mogłabym, czasami muszę się zatrzymywać w drodze. Może idę pochylona, bo ciężar przygniata do ziemi. Nie mogę się wyprostować i zobaczyć, jak piękne jest to, co mijam po drodze. Ale najgorsze jest to, że taki balast skupia na sobie, często nie pozwala mi myśleć o czymś innym. Jezus mówi mi dzisiaj, że niepotrzebnie dźwigam ten ciężar, że przebaczenie win jest jak wyrzucanie kamieni z plecaka. Oczywiście są takie, których sama nie potrafię wyrzucić. Wtedy potrzebuję wiary, że Bóg w moim życiu może robić rzeczy niemożliwe. Ważna jest moja decyzja: nie wiem jak, ale chcę to zrobić. Rozpoczyna się proces, krok po kroku przebaczam wszystko, co przychodzi mi do głowy. Czasami, choć nie zawsze mogę to zrobić bezpośrednio, porozmawiać. Mogę się spotkać z różną reakcją, ale to nie ma znaczenia. Tak naprawdę wchodzę na drogę przebaczenia nie dla kogoś, ale dla siebie. Najlepiej, jak robię to jak najszybciej i jak najczęściej. Robię to, bo Jezus tak powiedział, a On wie, co dla mnie jest najważniejsze. Także dlatego, że od tego zależy przebaczenie moich win. A ulga i uczucie uwolnienia są efektem ubocznym, ale bardzo potrzebnym, aby się wyprostować, zdystansować i odczuć radość życia. I może się okazać, że sprawy trudne się uproszczą, jak w wierszu ks. Jana Twardowskiego:
Jakie to dziwne:
tak bolało
nie chciało się żyć,
a teraz takie nieważne
niemądre jak nic.