W obronie życia
Zacząłem coraz częściej wypowiadać się publicznie, broniąc świętości życia. Spowodowało to ataki ze strony przeważnie liberalnie zorientowanego środowiska profesorskiego oraz pewnych środowisk.
2020-03-27
Lekarzem jestem od dawna. Ponad 50 lat upłynęło od otrzymania dyplomu lekarskiego w Akademii Medycznej w Warszawie. Skąd medycyna? Zapał do nauki wykazywałem od wczesnego dzieciństwa, gdyż do szkoły podstawowej poszedłem, nie mając ukończonych sześciu lat. Spowodowało to, że maturę zdałem, mając lat 16. Brat mojego Taty był lekarzem, imponowało mi to, co robił. Za pierwszym razem nie dostałem się na studia, rok przepracowałem jako sanitariusz w oddziale chirurgii Szpitala Miejskiego w Białej Podlaskiej.
Nauka i zdobywanie doświadczeń
Dlaczego wybrałem położnictwo i ginekologię? Kiedy studiowałem medycynę zajęcia w klinice położniczo-ginekologicznej polegały na siedmiodniowym dyżurze non stop, także w nocy. Pozwalało to poznać atmosferę sali porodowej, istotę tej specjalności, pracę położnych i lekarzy. Ostatecznie specjalność wybrałem, będąc na stażu podyplomowym w szpitalu w Skierniewicach. Tam wszedłem w ostre dyżury, sam odpowiadałem za cały oddział położniczo-ginekologiczny. Porodów było do 10 na dobę, cięcia cesarskie w znieczuleniu eterem kapanym na maskę wykonywało się w towarzystwie kolegi z oddziału chirurgicznego. Była to dobra szkoła położnictwa, szybko zdobywało się doświadczenie. Do dzisiaj pamiętam poród przedwczesny, który odbierałem, będąc na dyżurze w Pogotowiu Ratunkowym, w domu matki, w Wilczych Piętkach. Wcześniaka dowiozłem do szpitala w swoim służbowym kożuchu. Ginekologii uczyłem się później w Szpitalu Wolskim w Warszawie. Codziennie wykonywano tam kilka aborcji, lekarze byli wyznaczani kolejno do tych czynności. Nie stawiałem oporu, kiedy na mnie przyszła kolej.
Coraz bardziej jednak nie odpowiadał mi ten zakres obowiązków, przeniosłem się więc do pracy obok, w KlinicePołożnictwa i Perinatologii Instytutu Matki i Dziecka. Byłem wdzięczny śp. profesorowi Michałowi Troszyńskiemu, że mnie tam przyjął. Przeszedłem pod jego kierunkiem wszystkie szczeble naukowo-zawodowej kariery od stanowiska asystenta do funkcji kierownika kliniki, którą objąłem po przejściu profesora Troszyńskiego na emeryturę. Wykonywaniem aborcji przestałem się zajmować. Nie była to decyzja podjęta z dnia na dzień pod wpływem jakiegoś impulsu. Dojrzewałem stopniowo do poglądu, że aborcja to morderstwo na dziecku. Był to wpływ mojej śp. Mamy, przykład profesora Troszyńskiego. Rozwój ultrasonografii z obrazem dziecka na ekranie też miał swoje znaczenie. Był to czas pontyfikatu Św. Jana Pawła II. Jego homilie w Polsce, nauczanie na temat świętości ludzkiego życia, „Evangelium Vitae” wywarły duży wpływ na zmianę moich poglądów i podjęcie decyzji o zwrócenie się do Boga o łaskę miłosierdzia.
Konsultant krajowy
Minister Zdrowia mianował mnie konsultantem krajowym. W Instytucie Matki i Dziecka zacząłem wykonywać funkcję zastępcy dyrektora. W Europie matki zaczęły protestować przeciwko nadmiernej medykalizacji porodu. Także w Polsce pojawiły się podobne żądania. Zorganizowałem międzynarodową konferencję: „Jakość Narodzin, Jakość Życia”, podczas której przedstawionopo raz pierwszy w Polsce zasady humanizacji porodu. Ówczesny konsultant wojewódzki w Warszawie wezwał mnie po konferencji do siebie i wyraził swoją dezaprobatę wobec treści, które zostały przedstawione. Pomimo tego, konsekwentnie wprowadzałem w klinice nowe zasady opieki okołoporodowej uwzględniające nie tylko medyczne, ale również psychologiczne potrzeby rodziny. Urządzona została sala porodów rodzinnych. W tym czasie była to absolutna nowość. Mężowie zostali wpuszczeni na salę porodową. Ograniczono częstość niepotrzebnych procedur medycznych, jak nacięcie krocza, a matki były zachęcane do naturalnego karmienia. Kilka lat później prowadzona przeze mnie klinika zdobyła trzecie miejsce w ogólnokrajowej akcji: „Rodzić po Ludzku”. Warszawianki też doceniły korzystne dla nich zmiany stylu pracy w klinice na Kasprzaka i liczba porodów zaczęła systematycznie wzrastać.
Zacząłem coraz częściej wypowiadać się publicznie, broniąc świętości życia. Spowodowało to ataki ze strony przeważnie liberalnie zorientowanego środowiska profesorskiego oraz pewnych środowisk. Kiedy wypowiedziałem się publicznie na temat zespołu Downa, przedstawiając pogląd, że zgodnie z obowiązującym prawem choroba ta nie może być powodem aborcji eugenicznej, ponieważ nie zagraża ona życiu dziecka, Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny złożyła zawiadomienie do prokuratury. Zarzucano mi, że jako konsultant krajowy nie dbam o prawa reprodukcyjne polskich kobiet. Po drobiazgowym śledztwie dochodzenie zostało umorzone. Stało się jasne, że zostałem zidentyfikowany jako cel walki pewnych środowisk z cywilizacją życia.
Zmieniły się rządy w Polsce i nowy minister zdrowia zdjął mnie natychmiast ze stanowiska konsultanta. Zostałem także zawieszony na rok w sprawowaniu funkcji kierownika kliniki. Zarzucono mi między innymi, że postąpiłem niewłaściwie, godząc się na prośbę pacjentki na wykonanie u niej cięcia cesarskiego. U jej dziecka podejrzewano wrodzony brak nerek. Prośba matki motywowana była pragnieniem urodzenia żywego dziecka, pożegnania się z nim i ochrzczenia.
Komisja powołana na moją prośbę przez Radę Naukową Instytutu, oczyściła mnie z zarzutów. Ale nie miało to wpływu na decyzje moich przełożonych. Po upływie roku, na kilka dni przed zakończeniem okresu zawieszenia, zwolniono mnie z funkcji kierownika kliniki pomimo protestów ze strony lekarzy asystentów, organizacji społecznych, pacjentek kliniki.
W Szpitalu Św. Rodziny
Zacząłem się rozglądać za nową pracą. Pojawiła się propozycja objęcia funkcji dyrektora Szpitala Położniczo-Ginekologicznego Św. Rodziny przy ul. Madalińskiego w Warszawie. W 2004 roku podjąłem nową pracę. Szpital nie cieszył się najlepszą opinią wśród mieszkanek Warszawy. Część pomieszczeń szpitala była pusta, panował patriarchalny styl relacji z pacjentkami. Z pomocą lekarzy i położnych, którzy przyszli ze mną z Instytutu Matki i Dziecka oraz pracowników szpitala, rozumiejącychpotrzebę zmian, rozpocząłem przekształcanie szpitala w nowoczesne Centrum Zdrowia Rodziny. Opracowałem plan rozbudowy szpitala, który został zaakceptowany przez Organ Założycielski. Urząd Miasta Stołecznego Warszawy sfinansował powiększenie szpitala, przebudowę pomieszczeń, utworzenie nowych oddziałów: pediatrycznego i chirurgii onkologicznej. Powiększona została także przychodnia. Środki pozyskane z Unii Europejskiej pozwoliły na zakup nowoczesnego sprzętu. Przede wszystkim jednak udało się zmienić podejście personelu, zbudować nowy typ relacji, zbudować wzajemne zaufanie. Powstało nowoczesne Centrum Zdrowia Rodziny ukierunkowane nie tylko na leczenie, ale również na profilaktykę i rehabilitację.
Mieszkanki Warszawy doceniły te zmiany. Roczna liczba porodów zwiększyła się z 1700 do 4700. Nie było ani jednego przypadku zgonu matki podczas ciąży i porodu. Nawiązaliśmy współpracę międzynarodową. Personel szpitala brał udział w niesieniu pomocy podczas trzęsienia ziemi na Haiti. Nasza praca została doceniona. Otrzymałem wiele wyróżnień i państwowych odznaczeń. W szpitalu nie wykonywano aborcji, ani inwazyjnych metod diagnostyki prenatalnej. Nasze pacjentki to akceptowały, jednak nie wszystkim to się podobało. Wielokrotnie publicznie zabierałem głos w obronie godności ludzkiego życia od momentu poczęcia do naturalnej śmierci. W 2006 roku współorganizowałem międzynarodowy kongres w Warszawie: „Aborcja – przyczyny, następstwa, terapia”.
W kwietniu 2014 r. zgłosiła się do szpitala pacjentka w ciąży z podejrzeniem wad rozwojowych u dziecka. Została przez nas skierowana do ośrodka referencyjnego – Instytutu Matki i Dziecka w celu sprecyzowania rodzaju wad u dziecka. Pobrano krew z pępowiny na badanie cytogenetyczne i zaproszono na ponowną konsultację, kiedy będzie dostępny wynik. To postępowanie, zlecone przez ośrodek referencyjny, zostało potem zinterpretowane jako celowe działanie, by przedłużyć proces diagnostyczny. Od profesora w dziedzinie chirurgii noworodka otrzymaliśmy zapewnienie o gotowości podjęcia się operacji dziecka po jego urodzeniu. Jednak rodzice zwrócili się do szpitala z prośbą o dokonanie aborcji ze względu na podejrzenie istnienia wad rozwojowych u dziecka. Odbyłem z nimi rozmowę. Zaproponowałem opiekę podczas ciąży i porodu w Szpitalu Św. Rodziny. Załatwiłem konsultacje i opiekę psychologiczną w Hospicjum Perinatalnym. Jednak matka nie chciała skorzystać z tych propozycji i trwała przy żądaniu aborcji i to koniecznie w Szpitalu Św. Rodziny. Ponieważ odmówiłem, motywując to klauzulą sumienia, została złożona na mnie skarga do organu założycielskiego – Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy, Prokuratury, Rzecznika Praw Dziecka, Narodowego Funduszu Zdrowia i Ministerstwa Zdrowia. Rozpoczął się trudny dla mnie czas dochodzeń prowadzonych w jednym czasie przez przedstawicieli tych pięciu instytucji, śledztw, pytań dziennikarzy. Na moje pismo do Pani Prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz z prośbą o spotkanie i rozmowę nieotrzymałem odpowiedzi. Otrzymałem natomiast zwolnienie z funkcji dyrektora i w ogóle ze szpitala. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, jak bardzo ta decyzja zmieni moje zawodowe życie. Poród odbył się przez cięcie cesarskie w innym szpitalu, dziecko po dwóch tygodniach zmarło w oddziale intensywnej terapii. Nigdzie w przepisach prawa nie jest napisane, że odmowa wykonania aborcji musi pociągać za sobą wyrzucenie dyrektora z pracy. Trudno więc logicznie wytłumaczyć skorzystanie z najwyższego wymiaru kary nieproporcjonalnego do winy, jeżeli w ogóle można tu mówić o winie. Te decyzje znacząco wpłynęły na popieranie przemysłu aborcyjnego, którego efektem było poczucie zagrożenia personelu medycznego broniącego życia, nie chcącego uczestniczyć w zabijaniu ludzi w szpitalach warszawskich, zastraszanie go. Napotkałem opinie, że zwolnienie mnie z pracy i styl w jakim to się dokonało, miało znamiona prowokacji społecznej, zwłaszcza w roku kanonizacji św. Jana Pawła II. Kara jaką mi wymierzono spowodowała żywe dyskusje na forum publicznym, w mediach.
Budzenie sumień
„Przypadek Chazana” był określany jako tzw. papierek lakmusowy dzisiejszej demokracji, skłaniający do postawienia pytań, na ile jeszcze mamy społeczeństwo obywatelskie, na ile zagwarantowana jest wolność sumienia. Był przedmiotem artykułów naukowych i prac doktorskich. Sprawa spowodowała powszechne zainteresowanie problemem sumienia lekarskiego, aborcją, wywołała skierowane w moją stronę emocje zarówno życzliwe, jak i wrogie. Prokuratura nie dopatrzyła się, by moje postępowanie spowodowało zagrożenie dla matki lub dziecka. Władze Narodowego Funduszu Zdrowia obciążyły szpital karą finansową za „winy dyrektora” polegające przede wszystkim na odmowie zabicia chorego dziecka. Kiedy zastanawiałem się później nad tą sprawą, doszedłem do wniosku, że faktycznie przeciwstawiłem się prawu stanowionemu, ale tym samym przeciwstawiłem się prawu nieprawidłowo skonstruowanemu, którego nie można zrealizować. Przeciwstawiłem się nieprawemu prawu. Był to akt obywatelskiego nieposłuszeństwa, wynikający ze sprzeciwu sumienia, z afirmacji obiektywnie istniejącego porządku. Broniłem młodych lekarzy przed sankcjami, dziecko przed śmiercią, matkę przed cierpieniami. Oczywiście broniłem też swoje sumienie. Zdarza się w medycynie, że etyka i moralność, zasady Dekalogu i prawo naturalne oraz stanowione prawo nie idą w tym samym kierunku. Jednak prawo pozytywne nie może znosić zasad prawa naturalnego.
Ataki wobec lekarzy, którzy podpisali Deklarację Wiary skupiały się na mnie, może dlatego, że moje poglądy na temat konieczności obrony życia i zawodowego powołania lekarzy ginekologów były powszechnie znane. Sądzę, że skierowanie właśnie do mnie matki z żądaniem aborcji nie było przypadkowe. Chodziło o wyeliminowanie mnie z ważnej funkcji w Warszawie, skutecznie. Jak potem sięokazało chodziło także o wyrzucenie mnie z warszawskiego położnictwa. O pokazanie na moim przykładzie innym lekarzom, pielęgniarkom i położnym, czym grozi stosowanie zasad prawa naturalnego w drażliwej i ważnej społecznie sprawie zabijania dzieci przed ich narodzeniem. Skoro tak łatwo można wyrzucić znanego profesora, to cóż stanie na przeszkodzie, by to samo zrobić z innym niepokornym lekarzem, czy położną?
Pocieszające i dodające otuchy było to, że intensywny atak wobec mnie obudził sumienia i uśpione emocje. Skala tej reakcji była zaskakująca. Rozumiałem to jako rezultat wskazania mnie przez pracowników niektórych mediów jako celu zorganizowanego ataku na przedstawiciela lekarzy, którzy podpisali Deklarację Wiary. Po odmowie aborcji stałem się niechcący jakimś symbolem, rodzajem świadectwa godności i wartości każdego ludzkiego życia. Jednak pozytywne reakcje wielu ludzi również skoncentrowały się na mnie. Ludzie zrozumieli, jak ważne jest dostosowanie prawa stanowionego do prawa naturalnego, zwłaszcza w sprawach dotyczących aborcji, że wolność sumienia jest prawem człowieka, klauzula sumienia nie może w sposób nieuzasadniony tego prawo ograniczać.
Wiele osób wyrażało swoje poparcie dla mojej decyzji o odmowie aborcji, współczucie dla mojej sytuacji po zwolnieniu z pracy. Otrzymałem kilkadziesiąt tysięcy listów i kart pocztowych. Prawie 200 tysięcy głosów poparcia doszło z kraju i z zagranicy za pośrednictwem Citizen Go. Pisano, że choroba, cierpienie, słabość fizyczna nie mogą odbierać wartości ludzkiemu życiu. Życie ludzkie szanuje się takie jakie jest. Jego wartości nie stopniuje się według jego subiektywnie ocenianej jakości. Wyrażano też przekonanie, że w takich sytuacjach matki po pewnym czasie są zwykle szczęśliwe, że nie doszło do zabicia dziecka, że pozwoliły dziecku spokojnie umrzeć pod troskliwą opieką personelu medycznego oddziału intensywnej terapii noworodków. Najwięcej sił w tym bardzo trudnym dla mnie czasie, obok wsparcia najbliższych, dała mi telefoniczna rozmowa z kardynałem Franciszkiem Macharskim, który pewnego dnia zatelefonował do mnie i w serdecznych słowach uświadomił głęboki sens walki o godność ludzkiego życia. Arcybiskup Henryk Hoser określił karę, jaka mnie spotkała, jako wątpliwą prawnie, niesprawiedliwą, absurdalną, nieuzasadnioną, nieproporcjonalną, etycznie nie do podjęcia. Przebywający w tym czasie w Polsce Prefekt Kongregacji Doktryny Wiary Stolicy Apostolskiej, kardynał Gerhard Ludwig Müller wypowiedział się w sposób zdecydowany na temat zwolnienia mnie z pracy za odmowę aborcji. Stwierdził, że prawo sprzeczne z etyką i sumieniem, w sposób oczywisty i bezdyskusyjny nie ma mocy wiążącej.
Niektórzy z grupy szczerze broniących życia przestrzegali przed wywoływaniem wojny religijnej. Nie było żadnych jej znamion. Odbyły się co prawda demonstracje przed ambasadami polskimi w Londynie i Budapeszcie, ale pokojowe. Zaczęto organizować w kraju liczne konferencje na tematy bioetyczne, klauzuli sumienia, aborcji, eutanazji, godności życia, na które byłem zapraszany. Odbyło się ich do tejpory ponad 180. Zaproszenia, również na konferencje odbywające się za granicą, w: Manili, Waszyngtonie, Budapeszcie, Rydze, Rzymie, Londynie, Berdyczowie, a także w Szwajcarii, przyjmowałem nie w przekonaniu o jakichś swoich zasługach, ale o konieczności dania w tej sytuacji świadectwa, wzmocnienia tych, którzy tego wzmocnienia potrzebowali.
Obok wsparcia, słów solidarności i pociechy, jakie otrzymywałem od wielu ludzi zdarzały się też niestety ataki słowne, napisy w miejscach publicznych, demonstracje podczas konferencji w Toruniu, Poznaniu, Gnieźnie, czy przed kościołem w Warszawie. Były też próby fizycznej agresji, na przykład przed pokazem filmu „Nieplanowane” w Łodzi. Sprawa wniesiona przeze mnie do Sądu Pracy toczy się już od sześciu prawie lat.
Przed ludzkimi trybunałami
Po prawie pięciu latach śledztwa w organach Naczelnej Izby Lekarskiej w Warszawie, wielu zeznaniach, posiedzeniach sądów po raz pierwszy postawiono mi formalnie zarzuty. Uczynił to Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej Okręgowej Izby Lekarskiej w Łodzi. Dlaczego tak się stało? Co się od tego czasu zmieniło? Nic, żadne nowe fakty nie zostały ujawnione. Rzecznik zarzucił mi, że jego zdaniem, odmawiając aborcji, sprzeniewierzyłem się art. 6 zd.1 i 7 Kodeksu Etyki Lekarskiej. Dlaczego w Łodzi? Tam nie mieszka żadna ze stron, tam nie pracowałem. To dziwna i nie mająca precedensu w historii orzecznictwa Naczelnego Sądu Lekarskiego sytuacja, kiedy sprawę z poziomu krajowego przeniesiono do poziomu regionalnego, uznanego jako referencyjny, ważniejszy niż poziom Naczelnej Izby Lekarskiej. Teraz będą kolejne zeznania w obecności adwokata i obrońcy-lekarza. Miała odbyć się rozprawa przed sądem lekarskim w Łodzi. Groziło mi upomnienie, nagana lub odebranie prawa wykonywania zawodu. Po ponad 50 latach od otrzymania tego prawa. Niespodziewanie kilka miesięcy temu otrzymałem z Łodzi zawiadomienie o umorzeniu tam postępowania ze względu na to, że upłynęło pięć lat od wydarzeń w Szpitalu Św. Rodziny. Akta sprawy zostały przekazane do Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie w celu dalszego jej prowadzenia. Kiedy to się zakończy, nie wiem.
To wszystko było i jest bardzo przykre. Trudno pogodzić się z tym, że po wielu latach pracy dla polskich kobiet i dzieci, otrzymaniu wielu odznaczeń państwowych i wyróżnień od rodziców dzieci okazało się, że odmowa zabicia chorego dziecka to wystarczający powód, by stawiać przed sądem lekarskim lekarza, byłego dyrektora szpitala. To wyraźna nauka dla innych lekarzy − dyrektorów szpitali, czy ordynatorów, by odkładali swoje sumienia na bok przed wejściem do szpitala. Wydawałoby się, że w obecnych czasach takie sytuacje nie powinny się w Polsce zdarzać. Jednak nadal, tak jak przedtem sumienia lekarskie i sumienia pacjentów są zagrożone. A przede wszystkim zagrożone jest ludzkie życie. Jestem już na emeryturze. Myślę, że mogę się przydać tu i ówdzie, że moją wiedzę i doświadczenie trzeba wykorzystać. Kilka lat pracowałem na Uniwersytecie Jana Kochanowskiego w Kielcach. Mojebyłe pacjentki ciągle pytają, czy mógłbym kontynuować względem nich opiekę medyczną. Pracuję w Instytucie Rodziny w Warszawie oraz w Centrum Zdrowia Rodziny w Przemyślu. Próba podjęcia pracy w miejskiej poradni dla kobiet w Warszawie nie powiodła się, odmówiono mi. Takich lekarzy nie potrzebują. Wspomagam organizacje broniące życie. W ubiegłym roku zorganizowałem w Rzeszowie międzynarodowy kongres „Nauka w Służbie Życia”. W najbliższym czasie jadę do Ugandy i Rwandy, gdzie w ramach organizacji lekarzy katolickich Mater Care International będziemy usprawniać opiekę położniczą. Chciałbym być – i wydaje mi się, że jestem – użyteczny. Mam dług wobec matek i dzieci. A czasu jest mało. Kilka lat temu w kościele prowadzonym przez Ojców Zmartwychwstańców w Złocieńcu na Pomorzu przeczytałem na ścianie napis: „Jeżeli wracam na drogę prawdy to przez nieskończone miłosierdzie Boga a nie moją zasługę”– Bogdan Jański. To też i mój przypadek. Mija żal po utracie tego, co kochałem – pracy w szpitalu, obecności w momencie, kiedy matka pierwszy raz widzi swoje dziecko, poczucie krzywdy. Jestem teraz przekonany, że to wszystko było potrzebne. Bóg w swojej dobroci i mądrości tak zdecydował. Jemu chwała na wieki.
Zobacz całą zawartość numeru ►