Wielka tajemnica wiary cz. 1
O tym, jak dobrze świętować każdą Eucharystię.
2020-04-09
Pasterze Kościoła w Polsce zachęcają nas, byśmy na nowo popatrzeli na Eucharystię, pogłębili naszą duchowość eucharystyczną. Są do tego wezwani zarówno ci, którzy mogą codziennie uczestniczyć we Mszy świętej czy Adoracji Najświętszego Sakramentu, ale również ci, którym zdrowie czy wiek na to nie pozwalają i tęsknią za tą wielką tajemnicą wiary.
Najważniejsze jest to, czego nie widać
Eucharystia to tajemnica, oczywiście nie w tym sensie, by o niej nie mówić, lecz w znaczeniu rzeczywistości zakrytej, trudnej do poznania czy zrozumienia. Kluczem, który pozwala dotknąć i doświadczyć tej tajemnicy jest wiara oparta na doświadczeniu Bożego działania w życiu, wiara oparta na umiejętności odczytywania znaków. Bo Eucharystia to jeden z sakramentów, a sakramenty to według św. Augustyna widzialne znaki niewidzialnej łaski Bożej. A więc widzimy coś innego, a wiemy coś innego. Sakramenty przez podobieństwo znaków widzialnych i rozpoznawalnych wskazują na niewidzialne, ale doświadczalne działanie Pana Boga. I tutaj dotykamy chyba największej trudności w zetknięciu z Eucharystią czy innymi sakramentami – znaki, które widzimy, gesty, które wykonujemy, słowa, które słyszymy czy wypowiadamy, nie są zrozumiałe same przez się. Nawet jeśli widzimy, co dzieje się na ołtarzu i rozumiemy słowa wypowiadane w naszym języku ojczystym. Podobnie jest przecież w życiu. Kiedy zimową porą popatrzymy dookoła, zobaczymy np. dom, z którego komina unosi się dym. I widzimy tylko tyle, ale wiemy, że prawdopodobnie w tym domu przebywają ludzie, jest piec w którym pali się ogień i dzięki temu jest w tym domu ciepło. Widzimy coś innego – dym, a wiemy coś innego – że są ludzie, że jest ogień i jest ciepło. W dodatku to drugie jest istotniejsze od pierwszego. Podobnie jest i z Eucharystią – patrząc na zewnętrzne znaki, musimy przejść do Bożej łaski, która kryje się za tymi znakami.
Kiedy Pan Jezus ustanowił Eucharystię?
Najczęściej mówi się, że w czasie Ostatniej Wieczerzy i jest to prawda, a mówiąc dokładniej część prawdy. Pan Jezus świętując z Apostołami Paschę – pamiątkę wyzwolenia z niewoli egipskiej.– uczynił coś zupełnie nowego. Wziął chleb i powiedział: „Bierzcie i jedzcie, to jest ciało moje. Potem wziął kielich z winem i powiedział: Bierzcie i pijcie, to jest moja krew”. Z całą pewnością apostołowie tego nie zrozumieli. Mimo, że rozumieli słowa, nie rozumieli jeszcze ich znaczenia. W Wieczerniku Pan Jezus zapowiedział wydanie swojego ciała i wylanie swojej krwi dla naszego zbawienia, a wypełnił tę zapowiedź na krzyżu, na Golgocie. Tam Jezus wydał swoje ciało w ręce ludzi i pozwolił, by z jego boku wypłynęły krew i woda. Wieczernik i Golgota to jakby dwie strony tej samej monety, które wyglądają inaczej, a jednak tworzą nierozdzielną całość. Dobitnie przeżywamy to w pierwszy dzień Triduum Paschalnego, kiedy na początku tego dnia (w Wielki Czwartek wieczorem) przeżywamy Mszę święta Wieczerzy Pańskiej – uobecniamy Ostatnią Wieczerzę, a na końcu tego pierwszego dnia (w Wielki Piątek po południu) przeżywamy Liturgię Męki
Pańskiej – uobecniamy śmierć Pana Jezusa na krzyżu. Do tego trzeba jeszcze dołożyć Zmartwychwstanie Pana Jezusa, by zobaczyć w pełni „moment” ustanowienia Eucharystii: to całe misterium męki, śmierci i zmartwychwstania Pana Jezusa. Dlatego Kościół w modlitwie eucharystycznej, w centralnym momencie Mszy świętej, niejako jednym tchem wypowiada najpierw słowa Chrystusa z Wieczernika: „Bierzcie i jedzcie, bierzcie i pijcie”, a zaraz potem: „Wspominając śmierć i zmartwychwstanie Twojego Syna..”. (II Modlitwa eucharystyczna). Od samego początku Kościół wyznawał, że Eucharystia to zarówno uczta jak i ofiara. I tu pierwsza praktyczna konsekwencja takiego spojrzenia na Eucharystię: skoro w ustanowienie i istotę Eucharystii wpisana jest męka i śmierć Pana Jezusa, to i nasze cierpienie, nasza choroba, nasza zgoda na umieranie z Jezusem są wpisane w istotę Eucharystii. I my stajemy się Eucharystią, gdy świadomie włączamy – ofiarujemy – nasze cierpienie w cierpienie, umieranie i ofiarę Jezusa Chrystusa.
Kto sprawuje Eucharystię?
Najczęściej sądzimy, że to biskupi, księża, czy wszyscy wierni sprawujemy liturgię, a więc czynimy coś dla Pana Boga i dla bliźnich. Znów jest to prawdą, ale tylko po części. Pierwszym liturgiem – pierwszym działającym – jest zawsze Pan Bóg. To najpierw On zsyła łaski, ubogaca swoją miłością, a my jesteśmy przyjmującymi, obdarowanymi. Kiedy świętuję liturgię, przypominam sobie słowa Boga wypowiedziane przez proroka Izajasza: „Podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne" (Iz 55, 10-1). Zatem nie moje działanie, ale przede wszystkim moja otwartość na Boga, przyjęcie postawy ziemi, która oczekuje deszczu, jest najważniejsze. Liczy się nie miejsce zajmowane w czasie liturgii – przy ołtarzu, w pierwszym rzędzie ławek, czy w łóżku (np. słuchając transmisji Mszy świętej w radiu czy telewizji), ale postawa otwarcia na łaskę Bożą. W Eucharystii, czy też ogólniej w liturgii, podmiotem działania Pana Boga jest wspólnota. To znaczy, że dopiero wtedy, gdy wspólnota jest razem, gromadzi się, odpowiadając na Boże zwołanie (bo to oznacza słowo Kościół), Pan Bóg sprawuje liturgię. Do tej wspólnoty wchodzę razem z moimi radościami, ale i troskami, chorobami, a one stają się niejako własnością całej wspólnoty. Nie jestem sam, nie niosę swojego krzyża sam. Jeśli staję z boku, jeśli nie chcę w Eucharystię Kościoła wnieść mojego bólu i cierpienia, jeśli sam chcę nieść moje cierpienie i krzyż, wtedy zubażam Kościół, pozbawiam go życiowej mocy. To jak próba odarcia Eucharystii z męki i śmierci Jezusa Chrystusa. I dopiero wówczas we wspólnocie wiary, we wspólnocie darów, talentów, cierpień i trosk, bogato obdarowani przez Boga, możemy cokolwiek sensownego zrobić – oddać Panu Bogu owoce tego, co On w nas zasiał i nawodnił, zgodnie z poszczególnymi charyzmatami. Możemy sprawować naszą część liturgii – oddawać cześć Bogu: jeden jako biskup czy prezbiter, inny jako lektor czy kantor, a inny jako cierpiąca, na duszy czy ciele osoba, bardzo istotna cząstka Kościoła.
Jak świętować Mszę?
Świadomie używam słowa „świętować”, a nie uczestniczyć, czy celebrować itp., bo liturgia jest zawsze świętem – uprzywilejowanym czasem i miejscem spotkania z Bogiem. Dlatego najlepiej świętować Mszę świętą, przyjmując ją jako dar: dar Bożej obecności, dar Bożej łaski, jako Jego pochylenie się nade mną. Owocniej będziemy przeżywali Mszę świętą, mając świadomość tego, że to Bóg mnie zaprasza i chce mi służyć, niż wówczas, gdy założymy, że to my robimy Bogu łaskę. Nie szkodzi, że nie zawsze czujemy pragnienie, by wejść w Eucharystię, nie zawsze czujemy radość, a jedynie obowiązek. Nie na uczuciach i emocjach budujemy nasze życie i relacje z Bogiem i ludźmi, ale na decyzji woli: chcę być blisko źródła Życia. Ważne jest, by przed Mszą świętą wyciszyć się na tyle, na ile to tylko możliwe, by zostawić całą krzątaninę, troskę o życie i zdrowie. Bóg jest najważniejszy. Ważne jest, by dać sobie czas przed świętowaniem, by moje serce zaczęło bić rytmem serca Bożego, by nastroiło się do symfonii Bożej chwały. Wchodząc do kościoła warto zachować piękny, chrześcijański zwyczaj i zanurzyć swoją dłoń w wodzie święconej, czyniąc na sobie znak krzyża. W ten sposób wracamy do źródła, do momentu chrztu świętego, przypominamy sobie kim jesteśmy – umiłowanymi dziećmi Bożymi. Uświadamiamy sobie na nowo, że mamy udział w misji Chrystusa: kapłańskiej, prorockiej i królewskiej, że jesteśmy ważni w oczach Bożych, a On zna nas po imieniu. Także i wtedy, kiedy nie jesteśmy w stanie pójść do kościoła i świętujemy Eucharystię za pomocą przekazu radiowego czy telewizyjnego, możemy wchodzić w jej świętowanie. Wystarczy odrobina wody święconej...
Obrzędy wstępne
Dotąd każdy z nas przygotowywał się do Eucharystii, przeżywał swoją relację z Bogiem prywatnie, choć czasem wśród innych: w kościele, w kaplicy, gdzie zgromadziła się większa ilość osób. Wszystko zmienia się w czasie śpiewu na wejście i procesji wejścia. Odtąd zgromadzenie wielu osób na jednym miejscu zmienia się we wspólnotę. Odtąd przeżywamy już nie „każdy po swojemu”, ale razem – dlatego śpiew na wejście jest ważny, jednoczący. Nawet gdy nie potrafię śpiewać – śpiewam w moim sercu, nawet jeśli nie mam ochoty śpiewać – postaram się włączyć na ile mogę mój głos w głos wspólnoty. Jeśli jestem sam przed odbiornikiem radiowym czy telewizyjnym, staram się włączyć w ten śpiew, bo inaczej mogę zostać widzem, a nie uczestnikiem świętowania. Przez włączenie naszego głosu w pieśń na wejście, dajemy dowód naszej miłości do Boga i Kościoła. To bardzo ważny moment wejścia w świętowanie obecności Boga we wspólnocie wierzących, a każdy uczestnik jest jej ważną cząstką.
Znak krzyża na początku Mszy świętej przypomina nam o naszym Zbawicielu i Jego śmierci z miłości za nas. To znak miłości Boga do nas, kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami. To, co uczyniliśmy wchodząc w świętowanie sami, czynimy teraz razem we wspólnocie. Nie jesteśmy sami, ale z innymi, którzy podobnie wierzą i ufają Bogu.
Następnie celebrans pozdrawia wspólnotę słowami Pisma świętego. Biskup słowami Chrystusa Zmartwychwstałego „Pokój wam!”, a prezbiter słowami pochodzącymi najczęściej z listów św. Pawła. Te słowa przekazują zawsze przesłanie pokoju pochodzącego od Boga. Właśnie od życzenia pokoju rozpoczynamy świętowanie Eucharystii. Dlaczego? Bo i my jesteśmy często podobni do apostołów zamkniętych z obawy w Wieczerniku, do których przyszedł Zmartwychwstały Pan. My możemy być zamknięci wieloma lękami: lękiem przed naszymi grzechami, lękiem przed nadchodzącymi wydarzeniami, lękiem przed chorobą czy pogłębieniem choroby, lękiem przed przyszłością naszą i bliskich nam osób. Przyjmijmy więc na początku świętowania Eucharystii te życzenia pokoju i zaakceptujmy pokój pochodzący od Boga w naszym sercu i życiu.
Mszę świętą kontynuujemy aktem pokuty. Oto stajemy wobec wielkiej tajemnicy wiary, to, czego będziemy uczestnikami, przekracza nasze zmysły czy sposób naszego pojmowania, dlatego uświadamiamy sobie na początku kim jesteśmy i jakie mamy ograniczenia. Uznanie, że jesteśmy grzeszni jest istotne, bo dopiero wtedy uznajemy, że potrzebujemy Boga i Jego zbawienia. Jeśli nie uznamy naszych grzechów, damy wyraz temu, że nie potrzebujemy Boga i będziemy mu dalej „robili łaskę”. Po wezwaniu do aktu pokuty następuje milczenie – konieczna chwila ciszy, by stanąć przed Panem Bogiem. W tym momencie nie tyle mam robić rachunek sumienia, ile stanąć w pokorze przed Panem Bogiem, który zna mój grzech i mimo to mnie kocha. Stanąć, by powiedzieć: „w Twoje, Ojcze, ręce składam moją słabość, grzech, upadek”. I potem razem, choć każdy w swoim imieniu, wyznajemy naszą grzeszność: „Spowiadam się...”. Niewiele jest takich momentów we Mszy świętej, kiedy mówimy w liczbie pojedynczej, najczęściej czynimy to w liczbie mnogiej – jako wspólnota. Otwieramy nasze serca przed Bogiem, ale i prosimy wspólnotę Kościoła o modlitwę za nas, o wsparcie. W mojej słabości potrzebuję Boga-Zbawiciela, ale również wspólnoty: świętych oraz braci i sióstr w pielgrzymce wiary, która pomoże mi wstać i trwać w wierności i miłości. Bardzo ciekawym gestem jest bicie się w piersi przy słowach „moja wina”. Jest to nawiązanie do sceny spod krzyża, kiedy po śmierci Jezusa ludzie wracali do swych domów „bijąc się w piersi” (Łk 23, 48). Nasze grzechy są wyrokiem śmierci, który przyjął na siebie Jezus Chrystus. Bijemy się w piersi jak celnik, który „stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi, mówiąc: «Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!»” (Łk 18, 13). Kiedy z powodu choroby nie mogę uderzyć się w piersi, warto wykonać jakiś swój gest (np. zamknięcie oczu), który będzie wyrażał powierzenie się Bogu i Jego miłosierdziu. Oczywiście celebrans może użyć innej formy aktu pokutnego, ale sens zawsze pozostaje ten sam.
Potem celebrans prosi o odpuszczenie grzechów w modlitwie, którą warto przyjąć jako lekarstwo na pęknięcia między stworzeniem a Bogiem, a które zostały odkupione przez zbawczą śmierć Jezusa na krzyżu. Na zakończenie aktu pokuty śpiewamy lub odmawiamy wezwanie Kyrie eleison. Jest to z jednej strony wołanie o miłosierdzie Boga nad nami – dopełnienie aktu pokuty – a z drugiej strony już hymn uwielbienia Boga, wyznanie, że Jezus jest Panem, jedynym władcą naszego życia. To podniesienie wzroku z siebie i skierowanie go ku Bogu: owszem, ja jestem grzeszny i słaby, ale Bóg jest święty i mocny i on jest moim Panem – Kyriosem.
Gloria czyli chwała
Pełni ufności, że Bóg wybaczy nam grzechy, możemy pełnymi ustami wyśpiewać Bogu chwałę na wzór aniołów w Niebie. Msza święta jest udziałem w niebieskiej liturgii, która nigdy się nie kończy. I w tym momencie, w kościele, w kaplicy szpitalnej, czy na moim łożu choroby uczestniczę w uwielbieniu Boga słowami, których aniołowie użyli, gdy Niebo się otwarło i Bóg stał się człowiekiem. To uwielbienie Boga za wcielenie Jego Syna, to uwielbienie Boga także za nasze ciało, to wyznanie, że Bóg nie pomylił się, dając nam to narzędzie, którym jest nasze śmiertelne człowieczeństwo.
W drugiej części hymnu Gloria sławimy Boga przez przypominanie Jego przymiotów, a w trzeciej części modlimy się do Jezusa, prosząc, aby wybawił nas od grzechów. Można powiedzieć, że hymn Gloria jest pocieszeniem nas po uniżeniu w poprzedniej części Mszy świętej. Ta modlitwa jest sposobem, byśmy odwrócili uwagę od nas, a skierowali ją ku Bogu. Jest też czas, kiedy chcemy dłużej niż zwykle trwać w postawie uniżenia i wtedy opuszczamy hymn Gloria, jak np. w czasie Adwentu czy Wielkiego Postu. Hymn Gloria jest ważnym znakiem podczas Mszy świętej, bo pomaga nam na nowo uznać Boga jako pierwszego i najważniejszego w moim życiu. Przez śpiew tego hymnu wyznajemy, że Bóg jest naszym Bogiem! Jest to też okazja do refleksji nad naszym życiem: czy stawiam Boga na pierwszym miejscu w moim życiu? Czy Jego chwałę widać w moim życiu tzn. czy ludzie odczuwają obecność Boga, kiedy jestem pośród nich?
Kolekta czyli modlitwa zbierająca
Celebrans rozpoczyna modlitwę wezwaniem: Oremus – Módlmy się – czyli prośmy. W ten sposób celebrans prosi, byśmy modlili się jako wspólnota Kościoła,
Mistyczne Ciało Chrystusa. Jest to prawdziwy potrójny akt wiary: wiary w to, że Bóg nas słucha i jest obecny; wiary, że wysłucha naszych próśb; wiary, że On chce odpowiedzieć na nasze wołanie. Zanim celebrans będzie kontynuował modlitwę, którą będzie się modlił za nas wszystkich, następuje milczenie. Ta chwila, to upominek dla nas, to czas, by otworzyć się na Boga i Jego obecność. Całe obrzędy wstępne prowadzą nas do tej chwili, abyśmy puścili wszystko, co nas trzyma – dobre i złe – i oddali to Panu. Jeśli są to nasze słabości, prośmy Go o moc; jeśli są to nasze niepokoje, prośmy Go o pokój; jeśli nasze potrzeby, prośmy, by im zaradził. Cokolwiek jest w tym momencie w naszym sercu, złóżmy to Bogu.
Po tej chwili ciszy wypełnionej naszymi modlitwami, celebrans wypowiada modlitwę, która zbiera wszystkie modlitwy zgromadzenia i ofiaruje je Bogu. Celebrans działa w imieniu Chrystusa, wypowiada tę modlitwę i składa nasze modlitwy przed Bogiem Ojcem. Najczęściej ta modlitwa składa się z czterech części: odniesienie do Boga (Ojca lub Syna), wspominanie dzieł Boga, prośba i skierowanie modlitwy przez pośrednictwo Syna. Na zakończenie tej modlitwy (kolekty) wspólnota odpowiada jednym głosem: „Amen!”. Ta odpowiedź, jaką dajemy Bogu przez całą liturgię, jest jednym z istotnych znaków naszego świętowania Mszy świętej. Jest ona jak pieczęć potwierdzająca, jak podpis na prośbie. Warto więc świadomie słuchać i włączać nasze modlitwy w modlitwę celebransa, by to „Amen” było szczere i autentyczne, płynące z serca.
Zobacz całą zawartość numeru ►