Pandemia i co dalej?

Triduum Paschalne przy pustym kościele było doświadczeniem traumatycznym. Jak długo jeszcze potrwa walka z koronawirusem? Jak bardzo zmieni się świat? Jak zmieni się Kościół?

zdjęcie: pixabay.com

2020-06-14

Właściwie więcej jest pytań niż odpowiedzi. Jak refren po­wtarza się zdanie, że świat po zakończeniu pandemii nie będzie taki sam. To zdanie nie wnosi wiele. Na pewno czeka nas potężny kryzys ekonomiczny, ale otwarte pozostaje pytanie, co właściwie się zmieni w lu­dziach, w ich nastawieniu do życia, do Boga, do bliźnich. Czy staniemy się lepsi czy gorsi po tym wszystkim? Ograniczenia związane z sakramenta­mi, które obecnie przeżywamy, święta wielkanocne przeżyte poza świątynia­mi, komunia duchowa, brak spowiedzi przed Wielkanocą – jak to wszystko wpłynie na naszą religijność i wiarę? Czy zatęsknimy i pokochamy mocniej Jezusa w sakramentach, czy docenimy bardziej naszą parafialną wspólnotę? Czy raczej staniemy się letni, obojęt­ni i uznamy, że bez Kościoła też da się żyć? Za wcześnie na odpowiedzi. Przede wszystkim dlatego, że nie wiemy, jak długo potrwa jeszcze ta narodowa kwarantanna. W poprzed­nim numerze „Apostolstwa Chorych” napisałem, że tegoroczny Wielki Post był jak rekolekcje, które przeprowa­dził sam Pan Bóg. To były pierwsze refleksje pisane na gorąco. Nie wy­cofuję się z tamtych stwierdzeń. Ale jak długo można przeżywać rekolekcje zamknięte? Święty Ignacy przewidywał rekolekcje 30-dniowe. Nasze trwają już dłużej. Powraca podstawowe pytanie, co Bóg chce nam powiedzieć przez to wszystko? Czy słabnący w ostatnich latach Kościół w Polsce, osłabnie jesz­cze bardziej? Albo wręcz przeciwnie, nabierze nowego dynamizmu?

Jasne strony nocy

Zauważmy najpierw dobre stro­ny obecnej sytuacji. Cierpienie samo w sobie jest oczywiście złem. Ale zwy­kle tak bywa, że mocne uderzenie zła, wyzwala u wielu ludzi ukryte pokłady dobra. Wspólne zagrożenie mobilizuje do działania i jednoczy w walce z wi­rusem. Ta walka ma kilka frontów.

Po pierwsze, jest to walka o ludzkie życie. Każdy człowiek niezależnie od wieku, stanu zdrowia czy pozycji spo­łecznej, zasługuje na to, aby żyć. Od kilku tygodni widzimy heroiczne zma­gania lekarzy, pielęgniarek i całej służby zdrowia o ludzkie życie. Z Włoch czy Hiszpanii dochodziły głosy o tym, że le­karze muszą decydować, komu pomóc w pierwszej kolejności ze względu na brak respiratorów czy miejsc w szpi­talach. Nikt jednak nie kwestionował tego, że tego rodzaju sytuacje pach­nące eugeniką, są dramatem, któremu trzeba zapobiegać. W ostatnich dzie­sięcioleciach na Zachodzie rozwija się cywilizacja śmierci. Pandemia korona­wirusa w jakiś sposób podważyła teraz jej „dogmaty”. W ostatnich tygodniach spadła liczba aborcji w wielu krajach. Być może powodem tego był tylko strach przed zarażeniem się w klinice aborcyjnej. Może jednak powszechna walka o ludzkie życie, nawet kosztem strat w gospodarce, uświadomiła wielu, że życie jest najcenniejszym darem. Każde ludzkie życie! Być może część polityków zobaczyła absurd sytuacji, gdzie z jednej strony robimy wszyst­ko, by ratować ludzi przed śmiercią, a jednocześnie bronimy prawa matki do zabijania własnych dzieci w swoim łonie. Działacze aborcyjni podnosili wprawdzie głosy, że obostrzenia zwią­zane z pandemią nie mogą w żaden sposób ograniczać prawa do aborcji (takie głosy dochodziły np. z Wiel­kiej Brytanii), ale chyba nawet u ludzi o mentalności liberalnej tego typu ape­le wywoływały przynajmniej poczucie niestosowności.

Druga sprawa budząca nadzieję, to wyzwolenie ogromnego społecznego dobra w obliczu zagrożenia. Przetoczy­ła się przez świat fala miłości bliźnie­go. Ludzie w zdecydowanej większości w sposób odpowiedzialny podeszli do wielu ograniczeń. Pojawiło się wiele inicjatyw niesienia pomocy. Zakupy dla seniorów, szycie maseczek, zbieranie funduszy na respiratory itd. Cierpienie zbliża ludzi do siebie, uczy wzajem­nej troski. Oczywiście wszystko zależy od tego, co kto ma w sercu. Włoski 72-letni ksiądz Giuseppe Berardelli zrezygnował z ufundowanego przez parafian respiratora i poprosił o pod­łączenie do niego kogoś młodszego. Oddał życie, by ktoś inny mógł żyć. Ilu lekarzy, pielęgniarek, ratowników naraża swoje zdrowie i życie (także swoich bliskich), aby ratować innych? Ilu z nich oddało na tym froncie życie?

I wreszcie trzecia rzecz. W ty­siącach internetowych komentarzy dotyczących pandemii pojawiło się świadectwo włoskiego lekarza. Pi­sał tak: „Nigdy w najmroczniejszych koszmarach nie wyobrażałem sobie, że mogę zobaczyć i doświadczyć tego, co dzieje się tutaj w naszym szpitalu od trzech tygodni. (…) Jeszcze dwa tygodnie temu moi koledzy i ja by­liśmy ateistami; to było normalne, ponieważ jesteśmy lekarzami i po­wiedziano nam, że nauka wyklucza istnienie Boga. Zawsze śmiałem się z moich rodziców, którzy chodzili do kościoła. Dziewięć dni temu przybył do nas 75-letni duszpasterz. Był dobrym człowiekiem, miał poważne problemy z oddychaniem, ale miał przy sobie Biblię i zrobił na nas wrażenie, gdy czytał ją umierającym i trzymał ich za rękę. Wszyscy byliśmy zmęczeni, zniechęceni, wykończeni psychicznie i fizycznie, ale kiedy mieliśmy czas, słuchaliśmy go. Teraz musimy przy­znać: my, ludzie, dotarliśmy do naszych granic, nie możemy nic zrobić, żeby każdego dnia nie umierało coraz wię­cej ludzi. Jesteśmy wyczerpani, mamy dwóch kolegów, którzy zmarli, a inni zostali zarażeni. Zdaliśmy sobie sprawę, że tam, gdzie człowiek nic nie może zrobić, potrzebujemy Boga i zaczęliśmy prosić Go o pomoc, kiedy mamy tylko kilka wolnych minut. Rozmawiamy ze sobą i nie możemy uwierzyć, że my, zatwardziali ateiści, codziennie szuka­my pokoju, prosząc Pana, by pomógł nam się na Nim oprzeć, byśmy mo­gli opiekować się chorymi. Wczoraj 75-letni duszpasterz umarł. Do tego momentu – mimo ponad 120 zgonów tutaj w ciągu 3 tygodni, mimo że wszyscy byliśmy wyczer­pani i zniszczeni – udało mu się, pomimo jego stanu i na­szych trudności, przynieść nam POKÓJ, którego nie mieliśmy nadziei odnaleźć. Duszpasterz odszedł do Pana i wkrótce po­dążymy za nim, jeżeli dalej tak będzie. (…) Cieszę się, że powróciłem do Boga, gdy otaczają mnie cierpienia i śmierć moich bliźnich”.

Na pewno nie jest tak, że wszyscy zostaną pociągnięci do Boga jak ten lekarz. Ale cierpienie i ludzka bezrad­ność wobec niego otwierają ludzi na Tego, który jest jedynym Panem życia.

Czy wystarczy nam sił?

Cierpienie samo z siebie nie uszla­chetnia. To miłość i wiara uszlachet­niają cierpienie. To Chrystus nadaje mu sens. Oprócz znaków nadziei są jednak powody do obaw. Te obawy nie przekreślają naszej nadziei. Ale nadzieja budowana jest zawsze na realizmie, na prawdzie. Nadzieja nie jest naiwnym optymizmem. Jest wiele powodów do niepokoju. I chyba warto je także ar­tykułować, choćby po to, by zamienić w modlitwę i wspólnie zastanawiać się, jak zapobiec złym skutkom pandemii.

Im dłużej potrwa epidemia, tym bardziej będziemy zmęczeni tą walką. Może pojawić się złość, agresja, szuka­nie winnych itd. Drugi człowiek zacznie się nam jawić nie jako bliźni, ale jako zagrożenie, jako potencjalny nosiciel wirusa. Ludzie zamknięci w małych mieszkaniach, mogą zacząć zwyczajnie psychicznie nie wytrzymywać. Tym bardziej, że wróg jest nie­widoczny. Pojawiają się teorie na temat wirusa nie z tej ziemi, które podgrzewają niezdrowe emocje. Internet jest szcze­gólnie dobrym narzędziem do siania paniki i podejrzeń. Narastanie międzyludzkich napięć może następować w rodzinach, ale i w państwie, a nawet na poziomie mię­dzynarodowym. Lada moment uderzy w nas bieda materialna. Przy czym, jak to zwykle bywa, bogaci sobie poradzą, ale biedniejsi staną nad krawędzią prze­paści. Czy starczy nam cierpliwości, rozsądku, ducha solidarności, wzajem­nej pomocy? Czy dostaniemy obłędu? Albo skoczymy sobie do gardeł? Jedno jest pewne. Potrzebujemy pokoju, który przynosi zmartwychwstały Chrystus. Jesteśmy dziś pozamykani, ale On może pokonać zamknięte drzwi. Ludzkich sił nam zabraknie, to pewne, dlatego tym bardziej potrzebna jest moc od Boga, zdanie się na Jego miłosierdzie. Aby się otworzyć na Bożą pomoc, ko­nieczna jest pokora, pokuta za grzechy, nawrócenie, uznanie, że w wielu spra­wach odeszliśmy od Boga. Powtarzanie: „Jezu, ufam Tobie”.

Co stanie się z Kościołem? Nasza wiara opiera się na prawdzie o Wcie­leniu. Chrystus to Bóg i człowiek. To jest fundament sakramentów Kościo­ła. Sakrament to materialny (!) znak niewidzialnej łaski. To co duchowe, jest powiązane z tym, co materialne. Dlatego posługujemy się w Kościele materią – chrzcimy wodą, kładziemy na ołtarzu chleb i wino, namaszcza­my olejem, klękamy przy konfesjonale i szeptamy grzechy do ucha spowied­nikowi. Kościół jest Ciałem Chrystu­sa. Ciałem! Potrzebujemy wspólnoty, obecności, podania dłoni, pocałunku pokoju, wspólnego śpiewu, modlitwy itd. Nie da się na dłuższą metę żyć sa­kramentami w sposób czysto duchowy. „Nie można przenieść sakramentów do wirtualnego świata” – mówił niedawno papież Franciszek. To jest realne nie­bezpieczeństwo. Ciało Kościoła potrze­buje pokarmu, Ciała i Krwi Chrystusa. Potrzebujemy też siebie nawzajem, swoich twarzy, dłoni, serc. Potrzebu­jemy wyznania grzechów kapłanowi i rozgrzeszenia. Ten brak wspólnoty odczuliśmy pewnie wszyscy podczas Triduum Paschalnego. Nie bardzo w tej chwili wiadomo, jak temu zara­dzić. Stawiamy na jednej szali troskę o życie i zdrowie, a na drugiej troskę o wiarę, o życie Kościoła, o zbawienie dusz. Zazwyczaj te wartości wcale ze sobą nie konkurują, ale teraz wydaje się, że tak jest.

Skąd czerpać nadzieję? Wielkim zastrzykiem nadziei była w ostatnich dniach wiadomość o uniewinnieniu kardynała George’a Pella. Pozornie nie ma to nic wspólnego z koronawi­rusem. Ten wybitny duchowny, któ­rego niektórzy nazywają „australij­skim Wojtyłą”, padł ofiarą fałszywych oskarżeń o molestowanie. Polowanie na niego urządziła najpierw policja, potem sąd dwóch instancji. Publiczna telewizja ABC linczowała go non stop, nie dopuszczając nawet jednego głosu, że może on być niewinny. Wreszcie Sąd Najwyższy jednogłośnie orzekł jego niewinność. Ale kardynał spędził w więzieniu o zaostrzonym rygorze 405 dni bez możliwości odprawiania Mszy świętej. To coś znacznie gorsze­go niż nasza kwarantanna. Oglądałem pierwszy telewizyjny wywiad po jego wyjściu z więzienia. Zmęczona twarz 78-letniego człowieka, który przeszedł piekło, była pełna pokoju. Zobaczyłem człowieka wolnego od chęci rewan­żu czy złości. W liście do wiernych skierowanym po wyjściu z więzienia kardynał Pell napisał: „z każdym cio­sem pocieszało mnie to, że mogłem ofiarować to cierpienie Bogu w jakimś dobrym celu”. To piękna lekcja wiary i nadziei. Może być dla nas inspiracją na czas kwarantanny.


Zobacz całą zawartość numeru

Autorzy tekstów, pozostali Autorzy, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2020nr06, Z cyklu:, Panorama wiary

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 24.11.2024