Dziękuję Bogu za chorych
Pan wybrał mnie po to, bym była Jemu wierna w modlitwie, a potem także w realizowaniu codziennej posługi przy chorych. To jest sens mojego zakonnego powołania.
2020-07-06
O powołaniu do Zgromadzenia, o pragnieniu, by zostać zakonnicą, o pracy przy ludziach chorych i umierających, o marzeniu, by zatańczyć z Oblubieńcem i o codziennym zadziwieniu nad Bożą miłością pisałam wiele razy. Nigdy jednak nie znudzi mi się pisać o Jego miłości i nieustannie pytać: co Ci się, Panie, podobało w grudce ziemi beskidzkiej, żeś się nad nią pochylił, w swoich ugniatał dłoniach człowiecze nadając kształty? Czym Cię kształty urzekły naczynia glinianego, żeś spośród wielu dzbanów po moje sięgnął naczynie? O tym, że to ja zostałam siostrą zakonną, zdecydowała zapałka z zieloną główką, wcześniej jednak uczynił to ON. Dziś śmiało mogę powiedzieć, że wezwał mnie z łona mamy, bo z powołaniem moim było tak. Urodziłam się w Istebnej, w rodzinie wielodzietnej, było nas 5 dziewcząt i 3 chłopaków. Gdy miałam niespełna 5 lat, wraz z rodzicami i starszym rodzeństwem przeprowadziliśmy się do Lesznej Górnej. Tak więc wzrastałam u stóp Czantorii. Gdy byłam w łonie mamy, lekarze kazali mnie zabić, używając zakłamanego stwierdzenia – usunąć ciążę. Powód był taki, że moja mama chorowała na gruźlicę, nie wiedziała wtedy, że pod sercem nosi nas dwie – mnie i moją siostrę bliźniaczkę, nie chciała też słyszeć o zabiciu swojego dziecka. Lekarz uznał, że jest nieodpowiedzialna i odmówił prowadzenia ciąży. Mamie pomogła wtedy położna. Na szczęście był jeszcze KTOŚ gotowy do opieki nad góralką w stanie błogosławionym. Mama poświęciła nas wtedy Matce Bożej. Powiedziała też, że jeśli dziecko urodzi się zdrowe, to poświęci je na służbę Bogu i nie będzie utrudniać, gdyby chciało iść tą drogą. Dlatego nie ma przesady w tym, że od łona mamy zostałam przeznaczona dla Pana. Gdy miałam 17 lat, podzieliłam się z siostrą bliźniaczką moim zamiarem wstąpienia do klasztoru. Siostra miała ten sam zamiar, jednakże nie chciałyśmy zostawić mamy z młodszym rodzeństwem oraz tatą kaleką (rok po ślubie rodziców tato obciął lewą dłoń na pile elektrycznej, gdy miałam 10 lat, stracił także prawą dłoń). Pomyślałyśmy, że jak obie pójdziemy do klasztoru to będzie wobec rodziców nieludzkie. Postanowiłyśmy więc, że ta, która w losowaniu wyciągnie zapałkę z zieloną główką, ta pójdzie do klasztoru, a druga zostanie w domu, by pomóc rodzicom. Zastrzegłyśmy, że do końca życia nie będziemy sobie tego wypominać. Miało być tak jak przy wyborze apostoła Macieja: „los padł na ciebie i klamka zapadła”. Zapałkę wyciągnęłam ja – dziś s. Wojciecha ze Zgromadzenia Sióstr Boromeuszek. Spełniło się pierwsze marzenie. Dobrze pamiętam tamten marcowy dzień, własnego serca bicie i niezapomnianą rozmowę z Czcigodną Matką Generalną, Cecylianą. Wręczając mi książeczkę do modlitwy i różaniec, życzyła mi rozkochania w Jezusie, przeżywania i zrozumienia odpowiedzialności za powołanie oraz wierności do końca. Byłam szczęśliwa z przyjęcia mnie do rodziny zakonnej, ale niewiele wtedy pojmowałam z tej wielkiej tajemnicy wybrania.
Wstępując do klasztoru, nie byłam pielęgniarką, dlatego przy rozmowie z Matką poprosiłam o możliwość kontynuowania nauki i możliwość wykonywania tego zawodu w klasztorze. Jestem wdzięczna Zgromadzeniu, że umożliwiło mi naukę i zdobycie wymarzonego zawodu. Zostałam obdarzona wielkim zaufaniem, gdy po latach powierzono mi funkcję pielęgniarki oddziałowej, najpierw w Domu Pomocy dla osób przewlekle psychicznie chorych w Kochłowicach, a od 2011 roku w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym w Mikołowie. Dziś po 34 latach w Zgromadzeniu, z każdym dniem odkrywam, że działania, praca i wszelka moja aktywność są ważne, ale jednak nie najważniejsze. Istotą powołania nie jest praca i aktywność lecz właśnie wierność. Nie po to zostałam wybrana, nie po to konsekrował mnie Pan, bym była dobrą pielęgniarką, bym była aktywna. Bo wspaniałych i zaangażowanych pielęgniarek – o wiele lepszych i bardziej pracowitych ode mnie – jest bardzo dużo. Pan wybrał mnie po to, bym była Jemu wierna w modlitwie, a potem także w realizowaniu codziennej posługi przy chorych. To jest sens mojego zakonnego powołania.Dzięki tej wierności i przez nią mogę dziś podejmować zadania i wypełniać Boże przykazanie miłości: „Wszystko co uczyniliście jednemu z braci Moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Moim codziennym zaszczytem i krzyżem jest realizacja charyzmatu Zgromadzenia: „Bóg i ubodzy”. Zaistniała obecnie sytuacja, wciąż groźna pandemia koronawirusa stworzyła zupełnie nową sytuację. Podopieczni ZOL-u zostali pozbawieni odwiedzin swoich bliskich i osób zaprzyjaźnionych, wspólnych spotkań podczas zajęć terapeutycznych, uczestnictwa we Mszy świętej we wspólnocie, przyjmowania Komunii świętej sakramentalnej, codziennych wspólnych modlitw w kaplicy. Stan ten wciąż rodzi wiele pytań: jak długo to potrwa?, co będzie, gdy się to skończy?, co się zmieni w świecie i w środowisku, w którym żyjemy?, co z naszymi bliskimi, rodziną? Jako odpowiedź, przychodzi mi na myśl fragment Dziejów Apostolskich: W następny szabat zebrało się niemal całe miasto, aby słuchać słowa Bożego. Gdy Żydzi zobaczyli tłumy, ogarnęła ich zazdrość, i bluźniąc sprzeciwiali się temu, co mówił Paweł. Wtedy Paweł i Barnaba powiedzieli odważnie: «Należało głosić słowo Boże najpierw wam. Skoro jednak odrzucacie je i sami uznajecie się za niegodnych życia wiecznego, zwracamy się do pogan. Tak bowiem nakazał nam Pan: Ustanowiłem Cię światłością dla pogan, abyś był zbawieniem aż po krańce ziemi». Poganie słysząc to radowali się i wielbili słowo Pańskie, a wszyscy, przeznaczeni do życia wiecznego, uwierzyli. Słowo Pańskie rozszerzało się po całym kraju. Ale Żydzi podburzyli pobożne a wpływowe niewiasty i znaczniejszych obywateli, wzniecili prześladowanie Pawła i Barnaby i wyrzucili ich ze swoich granic. A oni otrząsnąwszy na nich pył z nóg, przyszli do Ikonium, a uczniów napełniało wesele i Duch Święty” (Dz 13, 44-52). Fragment ten pokazuje, że każdy z nas ma w swoim życiu doświadczenie sytuacji trudnych, zdających się bez wyjścia. Na przykładzie apostołów widzę, że kto pełni wolę Bożą ma w sobie nawet w skrajnie trudnych sytuacjach pokój. Pokój, który nie jest cechą osobowości lecz jest darem Zmartwychwstałego. W Ewangelii na 5 niedzielę wielkanocną słyszeliśmy: „Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie” (J 14, 1). Te słowa przygotowują mnie na trudności, których doświadczam. Bóg może uczynić wszystko, odmienić panującą sytuację jak i nas zalęknionych o przyszłość. Nie potrzebuję, by On uczynił me życie oazą świętego spokoju, bez problemów i trudu. Potrzebuję daru Zmartwychwstałego, a ten mogę otrzymać najpełniej, spotykając Jezusa w Eucharystii.
Ta trudna sytuacja uczy mnie wdzięczności i prowadzi do początków naszego Zgromadzenia, które przecież „wyrosło” z epidemii. Powstało w czasie 30-letniej wojny, kiedy szalały różne zarazy. Nasz założyciel, człowiek świecki, Józef Chawenel, oddał swoje życie, służąc osobom zarażonym, a patron Zgromadzenia, św. Karol Boromeusz, największą miłość ludu mediolańskiego zdobył w czasie zarazy dżumy. Gdy wszyscy się bali on szedł, udzielał sakramentów, leczył, karmił, przyjmował do swojego domu, „bo wszystko, co wielkie jest wielkie przez serce”. Jestem dumna z moich współsióstr i innych ludzi, którzy również sercem odpowiedzieli na potrzebę bliźnich, idąc na „pierwszy front”, posługując zarażonym. Od samego początku zaistniałej sytuacji spotykam się ze wsparciem różnego rodzaju. Współsiostry i wiele innych osób bardzo szybko włączyło się w szycie potrzebnych maseczek, są osoby bezinteresownie dostarczające ochronne fartuchy, są tacy, którzy regularnie dowożą dla mieszkańców słodkości, środki czystości, owoce i wiele innych produktów. Jest również wiele telefonów z propozycją konkretnej pomocy i zapewnieniem o pamięci w modlitwie. Najpiękniejszym doświadczeniem tego czasu jest dla mnie wspólnie przeżywana w domu zakonnym Eucharystia i możliwość karmienia się na co dzień Bożym Ciałem. Natomiast w pracy, codzienny trud i zmęczenie leczy modlitwa z naszej Zakładowej kaplicy. Przed obecną sytuacją chorzy, którym siły na to pozwalały, gromadzili się w niej na wspólnym różańcu i koronce do Bożego miłosierdzia. Dziś nie mogą się zebrać w kaplicy. Nie są jednak pozbawieni kontaktu z Bogiem. Kapelan codziennie przychodzi, by modlić się przez mikrofon. To pozwala chorym przebywającym na salach słyszeć modlitwę i śpiew.
Każda praca pielęgniarki jest ważna i wymaga zdecydowanie większego poszanowania w społeczeństwie. W ZOL-u większość chorych jest leżących. Wiele czynności wykonywanych przy chorych, skupia się wokół działań profilaktycznych jak np. pielęgnacja zapobiegająca odleżynom czy codzienna higiena. Istotne jest nawiązanie bliskiego kontaktu z chorym, bo medycy, szczególnie w trudnym czasie epidemii, zastępują im najbliższych członów rodziny. Pacjenci przybywający do ZOL-u najczęściej pozostają w nim do końca swoich dni. Czas, który przeżywają z nami, pozwala nawiązać rodzinną więź. Uważam, że pielęgniarki i inny personel medyczny, jeśli tylko starają się dobrze wykonywać swoją pracę, są wielkim wsparciem dla chorych. I choć to trudna i odpowiedzialna praca, nigdy bym nie zamieniła jej na inną. Każdy dzień posługi wśród chorych jest dla mnie darem i tak go przyjmuję. Swoją posługę przy chorych traktuję nie jako codzienną pracę, ale przede wszystkim widzę w niej życiową misję otrzymaną od Jezusa. Każdego dnia dziękuję Bogu za chorych!
Wyrażam ogromną wdzięczność wobec wszystkich służb medycznych, które nie zwracając uwagi na własne zagrożenie, pośpieszyły na pomoc chorym dotkniętym koronawirusem. Pragnę podziękować wszystkim lekarzom, pielęgniarzom, pielęgniarkom, opiekunom medycznym, asystentom osób niepełnosprawnych i salowym za to, że często są dla chorych prawdziwymi braćmi i siostrami. Za ich życie i służbę chorym Bogu niech będą dzięki!
Zobacz całą zawartość numeru ►