Rozważanie do fragmentu Ewangelii Mt 11, 20-24
XV tydzień zwykły
W latach 80. jako młoda lekarka, poznałam panią Kingę, której historia wycisnęła na moim sercu niezniszczalny ślad. Chora ta, pewnego ranka, zgłosiła się do przyjęcia na oddział chemioterapii, gdzie pracowałam i od razu wzbudziła moje współczucie. Rozpoznana choroba była zaawansowana, a ona, młoda kobieta, wraz z mężem wychowywała dwie małe córeczki. Nowotwór dobrze i szybko zareagował na leczenie. Pani Kinga była dzielna, zaradna i pogodna. Jej celem było wychowanie dziewczynek, a przede wszystkim doprowadzenie ich do przyjęcia Pierwszej Komunii świętej. Spotykałam ją prawie 5 lat w czasie badań kontrolnych i wreszcie wyczekiwana uroczystość zbliżała się wielkimi krokami. Niestety wczesną wiosną rak odnowił się i ordynator oddziału zadecydował o naświetlaniu. Pamiętam ją doskonale: po badaniu oczekiwała na informacje na korytarzu, oparta o okienny parapet. Ubrana na sportowo, drobna. z ciemną grzywką i dziewczęcym wyglądem.
„Pani Kingo, nie mam dla pani pomyślnej wiadomości, musimy panią w trybie pilnym przyjąć do kolejnego leczenia”. Natychmiast mi przerwała: „Mowy nie ma, Bóg nie może mi tego zrobić... ja zostawiłam zupę na kuchni.... nie, absolutnie...”.
Jak się domyślacie, została, bo choroba nie pozostawiła jej wyboru. Miała wykonany komplet badań i rozpoczęła się długotrwała radioterapia. Jednak tym razem wszystko szło nie tak. Pani Kinga traciła na wadze, wymiotowała, a któregoś dnia rozpoczęły się krwotoki z dróg moczowych. Leczenie zostało wstrzymane, a my, tzn. cały personel medyczny, zdaliśmy sobie sprawę z własnej bezsilności. Miotałam się bardzo. Ponieważ szef nie robił mi trudności w młodzieńczych poszukiwaniach, postanowiłam „coś zrobić”. Zamówiłam kolejną krew do przetoczenia, jednak stacja krwiodawstwa odmówiła, ze względu na ciężki stan pacjentki. Szukając pomysłu na leczenie, prosiłam o różne konsultacje, ale rozwiązania nie znalazłam. Zupełnie inaczej zachowywała się sama chora. Blada, wyniszczona i osłabiona, trzymała w rękach szklany, zielony różaniec i nieustannie się modliła. Kiedy w piątek po południu weszłam na salę chorych, usłyszałam tylko jedno pytanie: „Pani doktor kiedy mogę wyjść ,bo za tydzień mamy Komunię świętą?”. Usiłowałam coś wyjaśnić, powiedzieć, ale nie szło mi dobrze. I tak zakończyłam dyżur. Z relacji pielęgniarek dowiedziałam się, że w sobotę odwiedził chorą zaprzyjaźniony kapłan i na krzesełku przy łóżku odprawił Mszę świętą.
W poniedziałek rano, kiedy weszłam na salę, zamarłam. Pani Kinga siedziała na łóżku, dużo silniejsza. Krwotok ustał. Na pytanie o samopoczucie, zadała ponownie pytanie o powrót do domu. I rzeczywiście za parę dni została wypisana. Nigdy więcej jej nie widziałam. Po prawie 10 latach spotkałam kogoś, kto znał tę rodzinę. Oczywiście uroczystość pierwszokomunijna odbyła się z udziałem mamy. Pani Kinga jeszcze trzy lata dość dobrze sobie radziła i towarzyszyła dziewczynkom . Potem jej stan ponownie się pogorszył i odeszła.
Jednak tamtej wiosny zobaczyłam prawdziwy cud zwróconego życia, niewyobrażalną łaskę Bożą dla niej i jej rodziny. Zaskoczyło mnie, że życie wartko potoczyło się dalej jakby nigdy nic, wiele osób, w tym pacjentki z tego samego pokoju, niczego nadzwyczajnego nie zauważyło.
Kiedy przeczytałam dzisiejszą Ewangelię, zamyśliłam się nad tym, jak przeżywam cuda Łaski w swoim i cudzym życiu. Czy jestem tylko obserwatorem, który potrafi to wszystko opisać, czasem opowiedzieć? Czy zadziwienie Bogiem skłania mnie do zdecydowanej i trwałej zmiany życia, do nawrócenia?