Lustro świata

Tak zwany normalny świat powinien być wdzięczny osobom z zespołem Downa co najmniej z jednego powodu: chorzy zmuszają świat, by dokonał wyboru, czy chce być cywilizacją, czy tylko „produktem ewolucji”, w którym nie ma miejsca na słabsze osobniki.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2021-03-15

Stawiając sprawę w ten sposób, wybór cywilizacyjny wydaje się oczywisty. Dlaczego w praktyce taki nie jest? Dlaczego „cywilizowany świat” chce zachować to miano i jednocześnie dopuszcza, by jedni z nas byli w majestacie prawa zabijani przed urodzeniem tylko dlatego, że w 21. parze chromosomów znalazł się dodatkowy, trzeci chromosom? Nie da się odpowiedzieć na to pytanie w kategoriach wyłącznie racjonalnych. Nie ma wątpliwości, że – pomijając interesy różnego rodzaju lobby czy zwykłą niewiedzę lub strach przed wychowywaniem chorego dziecka – jest to element walki duchowej, w której aborcja dzieci z różnymi schorzeniami, w tym z zespołem Downa, zajmuje wysoką pozycję. Jest jakąś tajemnicą cywilizacji, którą stworzyliśmy, że tak, jak jesteśmy zdolni do wielkich rzeczy, które ją zbudowały, tak w przedziwny sposób mamy skłonności, które całkowicie podważają jej fundamenty. Osoby z zespołem Downa są dla nas pewnego rodzaju lustrem, w którym możemy się przejrzeć i dostrzec lub nie pierwiastek, który czyni z nas cywilizację i wspólnotę, a nie stado.

Mistyk z Downem

Piotr, dziś szef promocji w jednej z firm na Górnym Śląsku, na moje pytanie o czas spędzony z osobami z zespołem Downa odpowiada krótko: przeżyliśmy razem piękne chwile. Po chwili namysłu dodaje: – Na pewno nauczyłem się przy nich sprytu, gdy musiałem przekonać ich do kąpieli, wyjścia z domu, albo powrotu. Nauczyli mnie cierpliwości i szacunku. Pamiętam dwóch podopiecznych, którzy całe dni bawili się w biuro. Osoby, które oni uznali za wyjątkowo dobre dla nich danego dnia, zapisywali na liście na pierwszym miejscu. To był zaszczyt znaleźć się na tej liście. Mieszkałem z nimi przez rok w Kościerzynie (we Wspólnocie Burego Misia). Dwaj wspomniani już nie żyją, ale dożyli prawie 70-tki. Obaj byli ministrantami. Pamiętam, że kiedy zabrano im dzwonki za to, że rozmawiali przy ołtarzu, to przy Podniesieniu jeden mówił „bim” a drugi „bam” – Piotr nie kryje wzruszenia, wspominając lata zaangażowania w jedną ze wspólnot Arki. – Jeden z nich tak głęboko patrzył mi w oczy i pytał: „Co o tym myślisz?”. Dziś czasem łapię się na tym, że też tak robię, nawet podobnym tonem głosu, tylko ja nie mam takiego spojrzenia jak on... I jeszcze uczył mnie odmawiać brewiarz, z taką jak trzeba uwagą i brakiem pośpiechu – wspomina Piotr.

Drugi rozmówca, również Piotr, pracujący w ogólnopolskich mediach, ma przekonanie, że osoby z zespołem Downa nauczyły go szczerości i umiejętności bycia sobą. – Byłem dla nich po prostu Piotrkiem, a nie Piotrkiem, który jest kimś i ma taki czy inny zawód – mówi. – Miałem zaszczyt mieszkać przez miesiąc z Karolem Nahlikiem, nie obawiam się powiedzieć: prawdziwym mistykiem. Mieszkałem w sumie przez dwa miesiące w Arce, a przez 10 lat w każdą sobotę spędzałem z nimi 4 godziny i dwa razy w roku wyjeżdżałem na obozy, podczas których asystowałem. Karol lubił zadawać zagadki. Po śniadaniu studiował opasłe księgi historyczne. Twierdził, że prawdziwą modlitwą jest życie – wspomina Piotr.

Cena Nobla

To historie konkretnych ludzi, z konkretną historią – nieraz długiego – życia, z własną wrażliwością i poczuciem godności. Możliwe, że dla wielu osób, które nie widzą problemu w aborcji dokonywanej na dzieciach z podejrzeniem zespołu Downa (bo na etapie diagnostyki prenatalnej najczęściej jest mowa tylko o podejrzeniu choroby), kontakt z konkretnymi ludźmi, którym dane było się urodzić, jak opisani wyżej, pozwoliłby przełamać mentalną barierę. Dla sporej części ludzkości ciągle niewystarczające są bowiem zwykłe naukowe fakty – biologia nie zna innego momentu, który można uznać za początek życia niż moment poczęcia, więc wszelka dyskusja o tym, czy usunięcie ciąży to na pewno zabicie człowieka, powinna skończyć się najpóźniej w szkole podstawowej. Tymczasem jest to nieustanny bój o podstawowe pojęcia i przedziwna walka ze zdrowym rozsądkiem. „Dzisiaj straciłem nagrodę Nobla z medycyny” – powiedział wybitny genetyk, odkrywca przyczyny zespołu Downa prof. Jérôme Lejeune swojej żonie, po tym, gdy odbierając nagrodę od American Society of Human Genetics (Amerykańskie Towarzystwo Genetyki Człowieka), wygłosił referat przeciwko aborcji. „Zabijać czy nie zabijać – oto jest pytanie” – zaczął referat i w swoim przemówieniu przekonywał, że „genetyka daje jednoznaczną odpowiedź: nie zabijać. Genetycy nie mogą się zachowywać jak Poncjusz Piłat i umywać ręce, mówiąc: «Rodzice dokonują wyborów». Rodzice nie są genetykami. Jak mogą oceniać, kiedy zaczyna się życie? (...) Od tysięcy lat medycyna walczy o życie i zdrowie przeciwko chorobom i śmierci. Każde odwrócenie tego porządku całkowicie zmieniłoby samą medycynę. Naszym obowiązkiem nigdy nie było wydawanie wyroku, ale próba złagodzenia bólu” – mówił nagrodzony Lejeune. Miał świadomość, że tym wystąpieniem naraża się środowisku naukowemu i lekarskiemu. Możliwe, że również ci, którzy przyznali mu tę prestiżową nagrodę, żałowali swojej decyzji. Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny rzeczywiście już nie otrzymał.

Spartańskie warunki

W efekcie Lejeune postanowił poświęcić całą swoją dalszą karierę ochronie dzieci z zespołem Downa, m.in. tworzył dla nich specjalne ośrodki pomocowe. Bardzo bolał go fakt, że jego odkrycia w dziedzinie genetyki były używane jako uzasadnienie aborcji dzieci z podejrzeniem zespołu Downa. Środowiska pro-life do dziś cytują m.in. te jego słowa: „Ludzie mówią: «Choroby genetyczne mają wysoką cenę. Gdybyśmy mogli bardzo wcześnie wyeliminować takich osobników, oszczędności byłyby gigantyczne!». Nie da się zaprzeczyć, że cena takich chorób jest wysoka – w znaczeniu cierpienia jednostek i obciążenia społeczeństwa. Nie mówiąc już o cierpieniu rodziców! Ale możemy przypisać pewną wartość do tej ceny: dokładnie tyle musi zapłacić społeczeństwo, żeby pozostać w pełni ludzkim”. Środowiska proaborcyjne zwalczały go m.in. za te słowa: „Miesiąc od poczęcia człowiek ma długość 4 milimetrów. Maleńkie serce bije już od tygodnia, a ramiona, nogi, głowa i mózg już zaczęły się formować. Po 2 miesiącach dziecko zmieściłoby się w łupinie orzecha włoskiego. Skulone mierzy nie więcej niż dwa i pół centymetra. Gdybyś zamknął je w dłoni, byłoby niewidoczne. Mógłbyś je niechcący zmiażdżyć i nawet tego nie zauważyć. Ale jeśli otworzysz dłoń, zobaczysz kompletną ludzką postać z dłońmi, stopami, głową, organami wewnętrznymi i mózgiem – wszystko jest na swoim miejscu. Musi jedynie rosnąć. Spójrz jeszcze bliżej przy użyciu zwykłego mikroskopu, a dostrzeżesz odciski palców. Wszystko, co konieczne, by stwierdzić jego tożsamość, już jest na miejscu (…). Genetyczny skład istoty ludzkiej jest kompletny od momentu zapłodnienia. Żaden naukowiec w to nie wątpi. Tym, o czym chcą debatować, jest za to skala szacunku należnego jednostce zależna od jej stadium rozwoju. Czy mierząca centymetr istota ludzka zasługuje na szacunek? A jeśli ma 40 cm, to czy zasługuje na szacunek 40 razy mocniej? Ludzie, którzy używają lat i wagi, by kwantyfikować szacunek należny drugiemu człowiekowi, nie kierują się dobrymi intencjami”. Poklasku w środowisku nie przysporzyły mu również takie wystąpienia: „Aby uniknąć zaognienia debaty, sięgnę daleko w przeszłość – do Spartan, jedynego ludu, który eliminował noworodki, o których myśleli, że będą zbyt słabe, by władać bronią lub wydać na świat przyszłych wojowników. Sparta to jedyne greckie miasto, które praktykowało taką formę eugeniki, systematycznej eliminacji. I nic po niej nie zostało – Sparta nie pozostawiła po sobie ani jednego poety, muzyka, czy nawet ruiny. Sparta to jedyne greckie miasto, które nie wniosło żadnego wkładu w dziedzictwo ludzkości. Czy to tylko zbieg okoliczności, czy może bezpośrednia korelacja? Genetycy zadają sobie pytanie: «Czy społeczeństwo Spartan zgłupiało przez to, że zamordowało swoich przyszłych myślicieli i artystów, zabijając swoje niewystarczająco piękne dzieci?»”. I dodawał: „Powiedzmy sobie jasno: jakość cywilizacji mierzy się szacunkiem, jaki ma ona wobec swoich najsłabszych członków. Nie ma innego kryterium”. W czasie pogrzebu profesora (1994 rok) niespodziewanie do mikrofonu podszedł chory na zespół Downa Bruno i powiedział: „Dziękuję, mój profesorze za to, co pan zrobił dla moich rodziców. Dzięki panu jestem z siebie dumny”.

Nauka, moralność, prawo

Wszyscy mamy jeszcze w pamięci późną jesień ubiegłego roku, gdy przez Polskę przetaczała się fala marszy, tzw. strajku kobiet w proteście przeciwko głośnemu wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego. Sędziowie uznali, że tzw. przesłanka eugeniczna w ustawie dopuszczającej aborcję w niektórych przypadkach jest niezgodna z polską Konstytucją. Oczywiście można zadać pytanie, dlaczego na usunięcie „przesłanki eugenicznej”, zezwalającej na aborcję m.in. dzieci z podejrzeniem zespołu Downa, nie zdobyła się dotąd większość parlamentarna, choć takie projekty ustaw były zgłaszane. Nie zmienia to faktu, że wyrok TK nie mógł być inny, niezależnie od tego, kiedy zostałby ogłoszony. Bo nie da się uczciwie, w oparciu o samą Konstytucję (pomińmy już przekonania moralne i religijne), powiedzieć, że jakaś kategoria obywateli Polski zasługuje na mniejszą ochronę życia niż pozostali. Wyrok TK daje zatem możliwość urodzenia się setkom, może tysiącom osób, które dotąd mogłyby zostać zabite przed narodzeniem. I pomijając całe polityczne tło, odpowiedzmy sobie na proste pytanie: jakie znaczenie za kilka lat dla kogoś, kto uniknął śmierci przez zasysanie próżniowe (czy inne profesjonalnie nazwane metody aborcji), będzie miał fakt, że udało mu się przeżyć?

Tak naprawdę nigdy nie ma i nie będzie „właściwego” czasu na taki wyrok, bo wszelka zmiana w prawie aborcyjnym przesuwająca je w stronę większej ochrony życia, zawsze i wszędzie wywołuje dokładnie taką samą furię świadomych liderów proaborcyjnych i mniej świadomych, najczęściej manipulowanych emocjonalnie, uczestników masowych protestów. Obserwując od lat batalie wokół tematu w różnych częściach świata, zawsze widzę dokładnie taki sam stopień agresji i nieludzkiej wręcz nienawiści do wszystkiego, co może kojarzyć się – słusznie lub nie – z ochroną nienarodzonych. A nie ma zbyt wiele już takich miejsc – temat generalnie wydaje się „zagospodarowany” przez środowiska, które przekonały niemal cały świat, że aborcja jest jednym z praw człowieka (bo takie przecież określenia występują nawet w instytucjach międzynarodowych). I jakkolwiek nieprawdopodobnie to zabrzmi, Polska ma właśnie niepowtarzalną okazję stać się światowym liderem w procesie odwracania kierunku, który wydaje się już nie do odwrócenia; liderem w odchodzeniu od oswojonej i uznanej już za oczywistość mentalności, pozwalającej myśleć o dzieciach z zespołem Downa i innymi chorobami genetycznymi, jako o „płodach”, które można zwyczajnie usunąć.

I jeszcze jedna rzecz. Jak mantra powtarzana jest opinia, że moralności nie narzuca się prawem, że do moralności potrzebna jest miłość, a nie ustawy. Zgadza się. Tyle że nie o moralności tylko tu mowa, ale o podstawowym prawie człowieka, jakim jest prawo do życia. A ono nie jest zależne od tego, czy społeczeństwo „już dojrzało” do uznania tego prawa, czy też jeszcze trzeba je trochę uformować. Gdyby przyjąć tę logikę, należałoby zlikwidować praktycznie cały kodeks karny. Bo przecież nie można prawem narzucić ludziom, by nie kradli i nie zabijali się na ulicy, skoro być może jeszcze do tego nie dojrzali. Prawo również ma funkcję wychowawczą. To wcale nie oznacza, że w kwestii tak delikatnej, jak kiełkujące dopiero życie, nie jest potrzebna formacja, wsparcie i również duchowa opieka, cierpliwe słuchanie i zrozumienie dla konkretnych życiowych dramatów. Przeciwnie – bez tego elementu samo prawo będzie tylko surowym paragrafem i bezdusznym zakazem. Ale brak tego prawa jest niesprawiedliwością wobec człowieka, który nie ma jeszcze możliwości zabrać głosu w swojej sprawie.

Prawa człowieka od urodzenia?

Musimy jednak zdawać sobie sprawę, że nie jest to tak oczywiste dla sporej liczby ludzi na całym świecie; że same argumenty naukowe, prawne ciągle nie wystarczają. Zapytałem o to parę miesięcy temu prof. Krzysztofa Motykę z KUL-u, od lat zajmującego się zagadnieniem praw człowieka. Na pytanie, dlaczego nie ma powszechnej zgody na to, by prawa człowieka przysługiwały każdemu od poczęcia, skoro biologia nie ma wątpliwości, że wtedy zaczyna się życie, odpowiedział: - Jeśli to, co niektórzy nazywają tylko płodem, jest istotą ludzką, to logicznie powinno być również podmiotem praw człowieka, w tym tego podstawowego, czyli prawa do życia i do urodzenia się. Niektórzy jednak wolą mówić o procesie, w którym dopiero stajemy się człowiekiem, a o człowieku mówią dopiero po urodzeniu. Ale na przykład Peter Singer [australijski etyk – J.Dz.] twierdził, że dla niego nawet urodzenie nie jest żadną cezurą, że powinno się dać rodzicom pewien czas – 2-4 tygodnie – na podjęcie decyzji, czy ich dziecko zachować przy życiu czy po prostu zabić – mówi prof. Motyka. Ale mimo wszystko nawet na gruncie prawa międzynarodowego można znaleźć sformułowania, które dają podstawę do pełnej ochrony od poczęcia, mimo pewnych językowych furtek. - Powszechna Deklaracja Praw Człowieka z 1948 r. głosi, że prawa człowieka przysługują „każdej istocie ludzkiej”, a taką i płód, i embrion są z całą pewnością, a w Deklaracji Praw Dziecka z 1959 r. czytamy, że „dziecko z uwagi na swą niedojrzałość fizyczną i umysłową wymaga szczególnej opieki i troski, w tym odpowiedniej ochrony prawnej zarówno przed, jak i po urodzeniu” – mówi prof. Motyka. Na moje pytanie, czy to określenie „przed urodzeniem”, ale bez określenia, od którego momentu (od poczęcia czy np. od 20. tygodnia) to celowy zabieg, odpowiedział: - Gdy po przyjęciu Deklaracji pracowano nad Konwencją o Prawach Dziecka, niektóre państwa chciały, by wyraźnie zaznaczyć, że dzieckiem jest każda istota ludzka od momentu poczęcia. Ale inne państwa, mające liberalne prawa aborcyjne, były temu przeciwne. W efekcie podano górną granicę dziecka – 18 lat – ale nie podano dolnej.

Z pewnością dużą rolę odgrywa tu język, który „zmiękcza” problem aborcji i tym samym pozwala zaszczepić w społeczeństwie akceptację dla aborcji np. dzieci z zespołem Downa. Sprzyja temu nazywanie dziecka przed narodzeniem „płodem”, a nie po prostu dzieckiem. Środowiska proaborcyjne wiedzą, co robią, „neutralizując” problem na poziomie języka. O wiele łatwiej jest kształtować akceptację dla aborcji, jeśli będziemy mówić o płodzie i embrionie, a nie o człowieku. Tym większa rola środowisk takich, jak wymienione na początku wspólnoty Arka. Budują przestrzeń spotkania, w której możliwe jest doświadczenie piękna i wartości osób z zespołem Downa. W bezpośrednim kontakcie, w doświadczeniu dotyku, śmiechu, płaczu i bólu, ale też wrażliwości i talentów chorych osób, znikają wszelkie teoretyczne dywagacje, próbujące pomniejszyć wartość ich życia.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, pozostali Autorzy, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2021nr03, Z cyklu:, Z bliska

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024