Być człowiekiem
Elżbieta Nowok, pielęgniarka Oddziału Hematologii i Profilaktyki Chorób Nowotworowych w Zespole Szpitali Miejskich w Chorzowie, opowiada o prawach chorego, o wzajemnym szacunku i o tym, że widok życzliwej twarzy potrafi zdziałać cuda.
2021-04-06
Redakcja: – Jest Pani pielęgniarką od 37 lat. Jakie są Pani doświadczenia w budowaniu więzi z osobami chorymi?
Elżbieta Nowok: – Wieloletnia praca w zawodzie i codzienny kontakt z osobami chorymi sprawiły, że udało mi się wypracować sposoby nawiązywania dobrych relacji z moimi pacjentami. Oczywiście jakość tych relacji nie zależy tylko od mojego zaangażowania, ale również od dobrego nastawienia pacjenta. Na szczęście w swojej pracy zwykle spotykam się z życzliwością ze strony chorych. Myślę też, że wiele zależy od indywidualnej sytuacji pacjenta; oddziału na jakim się znalazł, postawionej diagnozy, rokowań. Obecnie pracuję w Klinicznym Oddziale Hematologii i Profilaktyki Chorób Nowotworowych. Jest to oddział, na który trafiają osoby z chorobami krwi i układu krwiotwórczego – najczęściej z ostrymi i przewlekłymi białaczkami, szpiczakami, chłoniakami, anemiami. Chorzy ci są bardzo zalęknieni, niepewni swojej przyszłości i przebiegu leczenia. Doświadczenie pokazuje, że potrzebują oni szczególnej bliskości i wsparcia, zwłaszcza w początkowym okresie choroby. Bo ów lęk chorych związany jest przecież nie tylko z samą chorobą, ale również z nowym otoczeniem, nieznanym miejscem, obcymi ludźmi. Najbardziej sprawdzonym sposobem, by nawiązać życzliwą więź z chorym jest po prostu dostrzeganie w nim człowieka i traktowanie go w sposób, w jaki sami chcielibyśmy być potraktowani.
– Bo życzliwość rodzi życzliwość.
– Tak. Od samych chorych wiem, że gdy przychodzą na oddział kolejny raz są już dużo spokojniejsi, bardziej ufni. Niektórzy mówią nawet, że cieszą się na nasz widok, bo wracając na leczenie, czują się jak w domu, wśród swoich. Oczywiście nie dlatego się cieszą, że chorują i muszą ponownie przyjść do szpitala, ale dlatego, że w tych trudnych momentach mają obok siebie osoby, o których wiedzą, że są im życzliwe i pomocne. Myślę, że to najlepiej świadczy o tym, że na naszym oddziale robimy wszystko, by chory czuł się bezpiecznie. Na sukces terapeutyczny zawsze składa się praca całego zespołu.
– A co zrobić, gdy pacjent bywa czasem nieuprzejmy, zniecierpliwiony, złośliwy?
– Zawsze powtarzam, że choremu wolno więcej, więc staram się to zrozumieć i robię wszystko, by nie dać się wyprowadzić z równowagi. Pomaga mi w tym spokojny ton głosu, nie reagowanie złością na złość i cierpliwe odpowiadanie na pytania czy pretensje. W trudnych sytuacjach staram się zawsze wczuć w położenie chorego. Myślę sobie wtedy, że ja również mogę być kiedyś poważnie chora i nie wiadomo jak będę wówczas reagować. Gdy chory widzi moją życzliwą twarz i słyszy łagodny głos, zazwyczaj się uspokaja i zmienia swoje negatywne nastawienie.
– Czasem agresywne zachowanie chorego może wynikać po prostu z niepokoju i zagubienia. Bywa również tak, że chory czuje się jak „przypadek medyczny”, a nie osoba, bo nikt o niczym go nie informuje albo zwraca się do niego bezosobowo.
– To na szczęście zdarza się już niezwykle rzadko. Opieka medyczna, w tym pielęgniarstwo, jest dzisiaj na wysokim poziomie także pod względem informacji udzielanych pacjentowi. Obecne standardy opieki przewidują informowanie chorego o każdej wykonanej czynności pielęgnacyjnej czy zabiegu. Chodzi o to, by dzięki rzetelnej informacji chory czuł się bezpiecznie i wiedział jak przebiega jego leczenie. Jeśli natomiast chodzi o zwracanie się do chorego, to niedopuszczalne jest mówienie do niego na „ty” lub „babciu/dziadku”. Zawsze zwracamy się do chorego, używając formy grzecznościowej „pan/pani” połączonej z jego imieniem.
– Informacja, o której Pani wspomina, w przypadku osoby chorej odgrywa ważną rolę. Zdarza się, że choremu trzeba przekazać niepomyślne wieści dotyczące jego stanu i dalszych rokowań. Jak to zrobić możliwie najdelikatniej?
– Informacji dotyczących diagnozy i przebiegu leczenia udziela choremu lekarz, gdy jednak to mnie chory pyta o swój stan, nigdy nie daję mu nadziei bez pokrycia. Staram się go uspokoić, ale nie tanio pocieszyć. Nie mówię: „proszę się nie martwić, wszystko będzie dobrze” skoro wiem, że dobrze nie będzie. Doświadczenie nauczyło mnie, że nie wolno osoby chorej okłamywać, ale należy opierać się na faktach medycznych. Jeśli okłamię chorego, on więcej mi nie zaufa i będzie czuł zagrożenie z mojej strony. Nie chodzi o to, aby pacjenta straszyć i pozbawiać nadziei, ale o to, by nie składać fałszywych obietnic. Należy tłumaczyć choremu, że leczenie wymaga cierpliwości i nieraz bardzo długiego czasu. W tych rozmowach potrzeba wielkiego wyczucia i delikatności. Uczę się tego przez całe moje zawodowe życie.
– Czy fakt, że jest Pani osobą wierzącą pomaga w tych trudnych rozmowach z chorymi?
– Wiara w ogóle pomaga mi w pracy. Dzięki niej wiem, że chory jest nie tylko w naszych, medycznych rękach, ale przede wszystkim w rękach Bożej Opatrzności. Wiara pomaga mi z jednej strony wykonywać swoje zawodowe obowiązki z największą starannością, z drugiej zaś strony liczyć na Bożą pomoc. Dzięki wierze pamiętam, że medycyna ma granice i że życie człowieka jest Bożym darem. A wracając do pytania, to mogę powiedzieć, że wiara daje mi siłę i odwagę w rozmowach z chorymi. Nawet gdy nie mówię wprost o Panu Bogu, zawsze staram się dawać świadectwo wiary swoją postawą i życzliwością.
– Medyków w kontaktach z chorymi obowiązuje również tajemnica zawodowa. Z czym w praktyce wiąże się jej dochowanie?
– Zarówno lekarze jak i pielęgniarki zobowiązani są do zachowania tajemnicy zawodowej, co oznacza, że nie wolno im przekazywać informacji o stanie chorego osobom do tego nieuprawnionym i ujawniać treści rozmów z chorym. Obowiązek zachowania przez medyków tajemnicy zawodowej daje choremu gwarancję dyskrecji pozwala mu być otwartym i szczerym. Oczywiście wśród personelu omawiamy sytuację każdego pacjenta np. przy codziennym zdawaniu raportu z dyżuru. Przekazujemy sobie wówczas informacje dotyczące chorego – wykonanych zabiegów, podanych leków czy planowanych badań. Musimy między sobą wymieniać te informacje dla dobra pacjenta, by zagwarantować mu ciągłość opieki i leczenia.
– Chory może także upoważnić wybrane osoby, którym będą przekazywane informacje związane z jego leczeniem?
– Oczywiście. Każdy pacjent ma prawo, by upoważnić innych do otrzymywania informacji na temat jego stanu zdrowia. Upoważnionymi osobami są najczęściej członkowie najbliższej rodziny chorego. Zdarza się również, że pacjent nie życzy sobie, aby ktokolwiek był informowany o jego stanie. Wówczas nikt poza personelem medycznym nie ma dostępu do informacji o przebiegu jego leczenia.
– A jak radzicie sobie na oddziale z ochroną danych osobowych? Czy RODO nie sprawiła, że kontakt z chorym stał się „odczłowieczony”, mniej bliski niż kiedyś?
– RODO zobowiązuje nas do ochrony danych osobowych pacjentów, choć i przedtem nikomu tych danych nie udostępnialiśmy. Podobnie jest z dokumentacją medyczną, której nigdy nie zostawia się na wierzchu, ale przechowuje w bezpiecznym miejscu. Poza tym służba zdrowia jest dzisiaj w pełni skomputeryzowana i o bezpieczeństwo danych troszczą się nasi informatycy. Chorzy przyjmowani na oddział, otrzymują opaskę na nadgarstek z wygenerowanym wyłącznie dla nich kodem kreskowym. To taki rodzaj indywidualnego identyfikatora, który ułatwia prowadzenie historii chorego w systemie. Co do kontaktu z chorymi, to – jak już wspomniałam – zawsze staramy się zwracać do nich ciepło i z szacunkiem. Mam nadzieję, że nasi pacjenci czują się na naszym oddziale potraktowani po ludzku, profesjonalnie. Zależy nam na tym, aby nasze relacje z chorymi były zawsze pełne życzliwości, empatii i serdeczności.
– A czego te kontakty z osobami chorymi Panią uczą?
– Bardzo lubię swoją pracę i ma ona ogromny wpływ na moje życie. Patrząc na cierpienie innych, uświadamiam sobie jak kruche jest ludzkie życie. Kontakt z chorymi uczy mnie czujności i gotowości na spotkanie z Bogiem. Staram się tak żyć i postępować, by być przygotowanym na odejście z tego świata. Poza tym chorzy uczą mnie także tego, że pomimo swojej trudnej sytuacji i dolegliwości potrafią myśleć o innych. Mam przed oczami pewną kobietę, która przez cały pobyt na naszym oddziale modliła się za swoją rodzinę. Pamiętam, że miała na stoliku obok łóżka postawiony obrazek św. Jana Pawła II. Wiem, że bardziej martwiła się o bliskich niż o samą siebie. To jest przykład prawdziwej miłości.
– Bardzo dziękuję Pani za rozmowę.
Zobacz całą zawartość numeru ►