Rozważanie do fragmentu Ewangelii Mt 10,34-11,1
XV tydzień zwykły
Pani Danusia jest wdową i ma dwoje dzieci. Syn Dominik jest starszy, ożenił się, wychowuje wraz z żoną trójkę malutkich dzieci, sam prowadzi firmę. Matkę odwiedza raz w tygodniu, ale ona nie oczekuje od syna więcej. „Myślę, że jak będzie trzeba, to się zmobilizuje. Ja nie mogę mu na ten moment pomóc przy wnukach – mówi pani Danka – na szczęście synowa nie pracuje zawodowo. I jakoś się to układa, póki choroba stoi w miejscu”. Zawiesza głos, zamyśla się.
„A córka ? – pytam, zaglądając do dokumentacji – mówiła pani na pierwszej wizycie o córce Magdzie”.
„Córka nie ma czasu” – odpowiada krótko i wiem, że na dzisiaj temat pani Magdy jest zamknięty. Jednak problem wraca przez kilkanaście tygodni i z czasem mogę ułożyć całą bolesną historię.
Magda, Magdusia, Magdalenka; oczko w głowie pani Danki. Nota bene, patrząc na zdjęcie wsunięte w szkło meblościanki, przepiękna młoda kobieta. Obok zdjęcia zakurzony ozdobny zeszyt ze złotymi literami „Najlepsza mama na świecie” – myślę, że był podarunkiem dla chorej z okazji jakiegoś święta. Zresztą córka sama jest już mamą, co można wywnioskować z kolejnego zdjęcia. Najpierw był huczny ślub, pierwszy mąż, dziecko, rozwód, partner, krótko później rozstanie, obecnie kolejny ukochany mężczyzna. Początkowo przyjeżdżała, aby się wyżalić, poprosić o pomoc i posiedzieć. Potem nadszedł czas porzucania wiary, kawałek po kawałku, wreszcie etap nawracania się na ateizm, weganizm, gender i długo by wymieniać. Pani Danusia patrzy na to swoje przeobrażone dziecko i wciąż się zastanawia, gdzie popełniła błędy. „Chodziliśmy do kościoła, nawet modliliśmy się razem. W średniej szkole była w Oazie” – wspomina.
Patrzę na ścianę nad łóżkiem: obrazek Miłosierdzia Bożego, Matka Boża z Fatimy. Na krzesełku leki, chusteczki, szklanka z resztą herbaty, różnokolorowy różaniec. "No tak, drażnią ją te obrazki – kończy swoją opowieść – ja jednak nie narzucam zdania, nie moralizuję, nie nawracam, chciałabym miłością ją pozyskać. Ale nie uwierzy pani, ona za miłość uważa całkiem coś innego niż ja. Mówi do mnie: „Mamo otwórz umysł, wyjdź na wolność. Tyle lat się tylko modlisz i skostniałaś. Co to komu daje. To jest właśnie brak miłości. Nawet nie chcę żebyś miała kontakt z moim dzieckiem, bo mi go zepsujesz”. Potem padają pretensje o brak mleka sojowego w lodówce i że zapomniałam o urodzinach kolejnego partnera, a ja się gubię w tym wszystkim. Co jest nie tak z moją wiarą? Dlaczego po tylu latach wierności Chrystusowi nie potrafię nawet dać świadectwa własnej rodzinie?
To są istotne pytania. Dlaczego Jezus mówi: „Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową, i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy." Myślę, że nierzadko zdarza się, że poszczególni członkowie rodziny wyznają całkiem skrajne systemy wartości i to rodzi ogromne napięcia. Kiedy trwam przy Bogu, kiedy nie chcę porzucić modlitwy, świętowania niedzieli, przestrzegania przykazań, może się okazać, że wzbudzam u kogoś agresję, rozdrażnienie i sprzeciw. Nie jest celem Mesjasza skłócenie ludzi, tylko Jezus pokazuje, co się może wydarzyć, kiedy pokocham Go całym sercem i pozostanę wierna tej miłości. Rozważając dalej ten fragment znalazłam odnośniki do Ewangelii św Łukasza /1,16-17/ i Księgi Malachiasza /3,23-24/ z których wynika, że Bogu chodzi o coś wręcz odwrotnego; aby prorok poruszany Duchem Świętym „zwracał serca ojców ku dzieciom, a nieposłusznych ku mądrości sprawiedliwych, aby przyszykować Bogu gotowy lud".
Wielka jest miłość naszego Pana do wszystkich Jego dzieci. To On pierwszy chce obdarzyć pokojem i zbawić. Pozostaje nam ufać Jego Słowu, ogarniać modlitwą tych których kochamy i wyczekiwać nadejścia Jego łaski.