Rozważanie do fragmentu Ewangelii Łk 7, 1-10
XXIV tydzień zwykły
Wspominam dzisiaj Pana Alberta. Sędziwy chory był objęty serdeczną opieką swojej owdowiałej już synowej. Na co dzień mieszkał sam. Żona zmarła wiele lat temu. Wystrój mieszkania był surowy; żadnych zbędnych bibelotów i obrazów. Na meblościance stał samotny, odlany w brązie lew. Sam chory był niezwykle grzeczny, z zasadami, wręcz dystyngowany. Chorował na zaawansowaną, rozsianą chorobę nowotworową nie pozostawiającą żadnych złudzeń co do wyleczenia i czasu na cokolwiek.
W czasie kolejnych wizyt zajmowałam się uśmierzeniem bólu i zahamowaniem krwawień z nowotworowego guza. Przy okazji dowiedziałam się, że jest człowiekiem niewierzącym i niepraktykującym, emerytowanym wojskowym. Piastował kierownicze stanowiska. Był zadowolony z sumiennie wykonanej w swoim życiu pracy. W jakimś sprzyjającym momencie, opowiadał wstrząsające historie o sobie jako nastolatku obserwującym masowe egzekucje na Białorusi i pytał: „Proszę pani , gdzie był Bóg wtedy ? O ile on w ogóle istnieje”.
Bałam się zapytać o chęć przyjęcia kapelana i poruszyć temat odchodzenia. Może zbyt szybko dokonałam przyporządkowania tego człowieka do jakiegoś zbioru, gatunku... Zbyt lekkomyślnie wyceniłam szansę głoszenia Słowa wobec niego na zero.
Któregoś dnia uzupełniając dokumentację, powiedziałam uśmiechając się: „Jakie Pan ma piękne imię”. Uśmiechnął się w odpowiedzi i zapytał: „Dlaczego pani tak sądzi?”. „Przypominam sobie Alberta Chmielowskiego – odparłam – który był powstańcem i malarzem. Jest świętym Kościoła katolickiego. Mogę panu przynieść jeden z obrazów, który namalował”.
Ku mojemu zaskoczeniu chory zapalił się do tego pomysłu. Przyniosłam mu reprodukcję Chrystusa w cierniowej koronie i na prośbę pana Alberta zaczęłam mu czytać życiorys tego żołnierza, artysty, założyciela schronisk dla bezdomnych. Po jakimś czasie ku mojemu ponownemu wielkiemu zaskoczeniu chory poprosił o księdza i przystąpił po kilkudziesięciu latach ponownie do sakramentów.
Dzisiejsza Ewangelia mówi o rzymskim żołnierzu, który prosi Jezusa o uzdrowienie swojego sługi. Nic w tym czytaniu nie jest czarno-białe. Centurion, czyli setnik prosi o cud, zwraca się też do Mesjasza starszyzna żydowska. Czytamy, że tenże setnik, przedstawiciel okupanta, wybudował synagogę dla Żydów, ponadto jest zatroskany o swojego poddanego. Nie są to obrazki, do których przywykliśmy w Ewangeliach. Dostrzegam w tym owo niewidoczne Królestwo Boże, miłość, która dotyka różnych ludzi w różnych miejscach, pomijając oceny, nasze ludzkie kwalifikacje i uprzedzenia. Właśnie w tym człowieku była wiara jak ziarnko gorczycy, z którego wyrosło potężne drzewo, bo do dzisiaj na każdej Eucharystii powtarzamy, że wystarczy „tylko słowo a uzdrowiona będzie dusza moja”.