Uzdrawianie zmysłów
„Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę”. Wszyscy tego potrzebujemy. Żeby ktoś przyprowadził nas do Jezusa z naszym cierpieniem. Nasze ciała, nasze zmysły potrzebują Jego leczącej łaski, dotyku Jego dłoni.
2021-10-01
Ewangelie opisują 36 cudów Jezusa, zawierają też liczne ogólne wzmianki o działalności cudotwórczej. Cuda można podzielić na trzy grupy: uzdrowienia i wskrzeszenia, wypędzenie złych duchów oraz cuda wyrażające panowanie nad żywiołami natury. Cuda są częścią przepowiadania Jezusa, są związane ściśle z Jego nauczaniem. Pełnią rolę znaków potwierdzających miłość Bożą, która w Nim przychodzi do ludzi, aby ich zbawiać i leczyć. Widać to zwłaszcza w Ewangelii św. Marka, w której jedna trzecia tekstu to opisy cudów.
Nadzieja dla wszystkich chorych
Uzdrawiając chorych, Jezus przychodził z pomocą nie tylko konkretnym ludziom, ale chciał dać nadzieję uniwersalną, nadzieję dla wszystkich cierpiących. Cuda odgrywają rolę dopełniającą wobec Jego słowa. Ukazują nadejście Królestwa Bożego, czyli bliskość Boga, któremu nie jest obcy los żadnego cierpiącego. Cuda są wezwaniem, są zaproszeniem do wiary w Zbawiciela. Jezus żadnemu choremu nie obiecał, że będzie już na zawsze „zaszczepiony” przeciwko cierpieniu, że już nigdy nie zachoruje. Uzdrowieni pozostawali nadal narażeni na ból i kolejne choroby. Także osoby wskrzeszone z martwych, nadal podlegały śmierci. Uzdrowienia nie były więc działaniem „lekarza”, który wspiera służbę zdrowia. Jezus uzdrawiając ciało, dążył przede wszystkim do uzdrowienia serca. Wskazywał, że ON ma moc dania nam życia większego niż to doczesne. Wiara obiecuje nam życie wieczne, ostateczne, definitywne pokonanie chorób, cierpienia i śmierci. Nie tylko na parę lat, ale na zawsze.
Uniwersalny charakter nadziei, którą przyniósł Jezus, nie oznacza, że tracił On z pola widzenia konkretnego człowieka. Przeciwnie, w ewangelicznych opisach uzdrowień widać ogromną czułość Pana, Jego troskę o człowieka cierpiącego. On sam doświadczył „ciężaru” cielesności na krzyżu, kiedy każdy centymetr Jego ciała został naznaczony bólem. Boża miłość, tak jak każda prawdziwa miłość, obejmuje ciało i duszę człowieka.
Zatrzymajmy się nad dwoma cudami opisanymi przez św. Marka, w których Jezus leczy ludzkie zmysły. Co ciekawe, sam Zbawiciel posługuje się także ludzkimi zmysłami. Można powiedzieć, że Jego ciało staje się narzędziem Bożego miłosierdzia, instrumentem łaski, która leczy nasze chore zmysły. Celem nie jest tylko samo fizyczne zdrowie. Uzdrowienie zmysłów ma swój wymiar duchowy. Rzecz w tym, by zmysły nie prowadziły człowieka na manowce, w stronę egoistycznego pożądania, lecz by były „otwartymi oknami” na innych i na Boga. Jezus chce byśmy dobrze, czyli prawdziwie, widzieli, słyszeli, dotykali, czuli, smakowali. By nasze zmysły były dobrym narzędziem poddanym duchowi, by służyły głębokiemu poznaniu i miłości.
Otworzyły się jego uszy
Zacznijmy od słuchu, z którym ściśle wiąże się umiejętność mowy. „Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę. On wziął go na bok osobno od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka, a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: «Effatha», to znaczy: «Otwórz się». Zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić” (Mk 7, 32-35).
Popatrzmy na działanie Jezusa. Kluczowym słowem dającym uzdrowienie jest „effatha”, czyli „otwórz się”. Temu słowu towarzyszą zmysłowe znaki: „włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka”. Można zapytać, czy nie wystarczyłoby samo tylko słowo Jezusa. To prawda, że w Ewangeliach znajdziemy opisy uzdrowień, w których samo tylko słowo Jezusa daje zdrowie, nawet na odległość. A jednak bardzo często Jezus uzdrawiając chorych, dopełnia słowa gestami. To Jego działanie przypomina sakramenty, w których jest zawsze obecny materialny, zmysłowy znak (położenie dłoni, namaszczenie, pokropienie, pokarm itd.) oraz sakramentalne słowa. Ciało jest częścią człowieczeństwa. Nie jest rzeczą, którą się posługujemy. Kiedy dotykam czyjejś ręki czy głowy, dotykam człowieka. Gdy kobieta cierpiąca na krwotok, dotknęła Jezusa, On nie zapytał „kto dotknął mojego ciała?”, ale „kto się MNIE dotknął?” (Łk 8, 45). Ciało, a szczególnie zmysły – służą komunikacji z innymi. Święty Jan Paweł II nauczał wręcz, że ciało ma znaczenie sakramentalne. Uczył, że „ono i tylko ono zdolne jest uczynić widzialnym to, co niewidzialne: duchowe i Boże”. Bóg wie o tym, bo tak nas stworzył. I dlatego chcąc nas zbawić, zdecydował się na wcielenie. Zbawcze działanie Boga dociera do nas przez cielesne człowieczeństwo Syna Bożego. Jezus dotyka chorego miejsca, w tym przypadku uszu oraz języka. Żeby uniknąć skojarzenia z magią, uzdrawia na uboczu, z dala od tłumu. Dotyk ma bowiem w sobie coś intymnego, osobistego, nie jest na pokaz. Tak jak pocałunek. Dotyk Jezusa jest wyrazem czułej miłości Boga, który wie, co nas boli. Bóg działa jak matka, która pyta dziecko „gdzie cię boli?”, a potem delikatnie dotyka, całuje to miejsce, przytula. Zastanawiające jest użycie śliny. Bibliści różnie interpretują ten gest. Może to budzić pewne skojarzenia właśnie z pocałunkiem. Jest takie wyrażenie: „mówić, co komu ślina na język przyniesie”. Słowa Jezusa są samą mądrością, są pełne mocy. Można więc czytać ten gest Jezusa w taki sposób: „chcę, aby w twoich ustach powstawały słowa podobne do moich słów”.
Słowo „effatha” czyli „otwórz się” warto odnieść do naszego życia w głębszy sposób. Bywa tak, że wiele sfer mojego życia jest zamkniętych na innych. Bywamy głusi z powodu osłabienia fizycznego zmysłu słuchu. Ale bywamy także głusi duchowo, wewnętrznie z powodu egoizmu, zamknięcia w sobie, braku cierpliwości, uprzedzeń, wewnętrznego hałasu. Tak często nie potrafimy słuchać innych, ani Boga, ani nawet siebie. Jezus chce położyć na mnie swoją rękę, dotknąć palcem, namazać śliną mój język. Chce mnie uzdrowić, otworzyć. Chce, byśmy umieli prawidłowo mówić, czyli by nasze słowa budowały, a nie niszczyły. Bez dobrego słuchania nie ma jednak prawidłowego mówienia. Jak ciężko nieraz ludziom się dogadać? Bez łaski Bożej nie damy rady. Potrzebujemy miłości Jezusa, która otwiera nasze uszy i serca na autentyczne słuchanie innych oraz słuchanie samego Boga.
Widział jasno i wyraźnie
Kolej na wzrok. „Jezus i uczniowie przyszli do Betsaidy. Tam przyprowadzili Mu niewidomego i prosili, żeby się go dotknął. On ujął niewidomego za rękę i wyprowadził go poza wieś. Zwilżył mu oczy śliną, położył na niego ręce i zapytał: «Czy widzisz co?». A gdy przejrzał, powiedział: «Widzę ludzi, bo gdy chodzą, dostrzegam ich niby drzewa». Potem znowu położył ręce na jego oczy. I przejrzał on zupełnie, i został uzdrowiony; wszystko widział teraz jasno i wyraźnie” (Mk 8, 22-26).
Widać podobieństwa między poprzednim opisem uzdrowienia głuchoniemego. Znowu Jezus wyprowadza potrzebującego człowieka poza wspólnotę. Jego gesty nie są teatrem, są tylko dla cierpiącego. Są czymś bardzo osobistym. I znowu pojawia się dotyk oraz użycie śliny. Ciekawe jest to, że odzyskiwanie wzroku ukazane jest w tym przypadku jako pewien proces. Uzdrowienie może być natychmiastowe, ale wcale nie musi tak być. Niewidomy odzyskuje najpierw częściowo wzrok, widzi ludzi niby drzewa. Jezus powtórnie dotyka jego oczu i dopiero ten drugi gest powoduje, że chory człowiek widzi wszystko jasno i wyraźnie. Uzdrowienie ciała bywa długim procesem, podobnie jak uzdrowienie wewnętrzne.
Podobnie jak w przypadku słuchu, również wzrok ma znaczenie duchowe. Można mieć zdrowe oczy, ale nie widzieć jasno i wyraźnie tego, co ważne. Można widzieć połowicznie, traktować ludzi jak drzewa, czyli jak przedmioty lub jako tło dla swojego życia. Boża miłość uzdrawia duchowy wzrok tak, abyśmy umieli widzieć ludzi jako ludzi i Boga jako Boga. Widzieć w prawdzie. To oczywiście nie jest tylko kwestia oczu, ale bardziej serca. Święty Paweł pisze: „Niech [Bóg] da wam światłe oczy serca, tak byście wiedzieli, czym jest nadzieja waszego powołania, czym bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych” (Ef 1, 18). Aby chodzić, trzeba widzieć drogę. Aby dojść do nieba, trzeba sięgać wzrokiem wiary poza horyzont doczesnego życia.
Zmysły nasze kochane
Każda choroba osłabia zmysły człowieka. Zwykle nasze uszy cieszy muzyka, śpiew ptaków, głos człowieka, ale w chorobie wszystko bywa męczącym hałasem, drażni każdy dźwięk. Zdrowe oczy cieszą się słońcem, pięknym widokiem, dobrym filmem, pozwalają przeczytać dobrą książkę itd. W chorobie zamykamy oczy, męczy światło, nieraz nie chcemy nikogo widzieć. Podobnie jest z dotykiem, smakiem czy węchem. Ciało dotknięte chorobą staje się zamknięte na bodźce z powodu bólu, z przewrażliwienia, z lęku przed cierpieniem. To nie tylko sprawa fizycznej reakcji organizmu. To także sprawa psychiczna i duchowa. Cierpienie odcina nas od świata. Zamyka w świecie bólu.
Także starzenie osłabia zmysły. Wraz z upływem lat życia nasze zmysły stają się słabsze, mniej wrażliwe. Potrzebujemy coraz mocniejszych okularów, męczy czytanie. Słabszy słuch powoduje trudności w rozmowie, utrudnia kontakt z ludźmi. Starsze osoby często krępują się tym, że nie słyszą rozmów bliskich. Docierają do nich pojedyncze słowa, gubi się sens zdań. Męczy ich ciągłe proszenie o powtórzenie zdania, dopytywanie. Osłabione zmysły potęgują samotność.
Nadzieją jest Jezus. On wie, że jesteśmy jednością ciała i duszy. On chce zbawić całego człowieka. Wierzymy, że poprzez sakramenty przychodzi do nas ze swoją miłością. W sakramencie namaszczenia chorych słowom kapłana towarzyszą gesty: nałożenie dłoni oraz namaszczenie dłoni i czoła. To jest ten sam dotyk Jezusa, którym leczył tylu chorych, uzdrawiał niewidomych i głuchych. Lubię myśleć o sakramentach jako o pocałunkach Boga. Chory człowiek w szpitalu bywa otoczony medycznym sprzętem. Poddany męczącym badaniom czuje się trochę jak rzecz, którą inni oglądają okiem rentgena, USG czy innymi narzędziami do diagnostyki. Postępy medycyny są czymś dobrym, ale sama diagnostyka, zabiegi i lekarstwa to nie wszystko. Przez nasze zmysły do naszych serc musi docierać podstawowy leczący przekaz: „jest ktoś, kto mnie kocha, nie jestem sam ze swoim cierpieniem, jest nadzieja na definitywne uzdrowienie, na zmartwychwstanie w ciele bez bólu”.
Stary poeta Czesław Miłosz notuje w wierszu: „Moje uszy coraz mniej słyszą z rozmów, moje oczy słabną, ale dalej są nienasycone”. Apetyt na życie, na piękno, na zachwyt, na dźwięki muzyki, na widok zachodzącego słońca czy górskich szczytów, na przytulenie, czuły dotyk, na pocałunek ukochanej osoby bywa osłabiony przez wiek lub chorobę, ale nie gaśnie. Umieramy, tęskniąc za życiem. Ten sam poeta w innym wierszu żali się: „Szanowne moje oczy, nie najlepiej z wami. Dostaję od was rysunek nieostry, a jeśli kolor, to przymglony”. I pointa: „Bez oczu, zapatrzony w jeden jasny punkt, który rozszerza się i ogarnia mnie”.
Może tak to właśnie ma być... Osłabione zmysły starzejącego się człowieka pomagają odejść od jarmarku świata, aby wpatrywać się w punkt, w którym rodzi się nadzieja. I w ten sposób Bóg przygotowuje nas na nowe piękno, które poznamy nowymi zmysłami, zmienieni na zawsze w czyste patrzenie, kontemplujący piękno i Jego Twórcę.
Zobacz całą zawartość numeru ►