Zrzucić ciężar
„Kochany mój – powiedziałam – przebaczam ci wszystko i przytulam do serca. Płakaliśmy obydwoje; kamień młyński spadł mi z serca. Przyjechał na tydzień i teraz wiem, co oznacza pojednanie”.
2021-11-08
Rozważanie do fragmentu Ewangelii Łk 17, 1-6
XXXII tydzień zwykły
„Ciężka choroba zwykle przychodzi niespodziewanie i nie zapraszana. Nagle zdałam sobie sprawę, że czasu mam być może niewiele” – tu Pani Małgosia przerywa swoją opowieść i prosi o pomoc, żeby mogła usiąść. Za chwilę kontynuuje. „Zmieniła się perspektywa patrzenia na moje życie. Dotychczas myślałam, że stare problemy i nieprzebaczenia już dawno zostały zamiecione pod dywan i nauczyłam się z nimi żyć bez dramatyzowania. A tu nagle wraz ze zmianą perspektywy zaczęłam rozmyślać o moim bracie, którego kiedyś bardzo zgorszyłam i skrzywdziłam. Ta sytuacja wraz z moim odwróceniem się od niego w tamtym czasie, miała nieodwracalny wpływ na jego życie. Teraz mieszka w Stanach. Wiele lat nie rozmawialiśmy ale z czasem lody – wydawać by się mogło – stopniały i raz w miesiącu rozmawialiśmy przez telefon. Nigdy nie wracaliśmy do dawnych wydarzeń rodzinnych.
Kiedy usłyszałam diagnozę, nieraz zastanawiałam się nad kwestią przebaczenia. Ponieważ chodzę do kościoła, przypominały mi się różne fragmenty Pisma świętego, które o tym mówiły. Pojawił się lęk. Przecież to ja jestem tą osobą, której trzeba by było zawiesić kamień młyński u szyi...”
Zawsze noszę w torebce malutkie Pismo święte, więc wyjęłam je i szukamy tego czytania. Jestem zdziwiona, że ja również pamiętałam tylko to zdanie. Jednak czytając dalej, znalazłyśmy wezwanie do przeproszenia, przebaczenia tak trudnego, że apostołowie proszą Jezusa: „Dodaj nam wiary”. I dalej, że wiary tej trzeba tyle co ziarnko gorczycy.
Do rozmowy wróciłyśmy dopiero za 2 miesiące, już po Bożym Narodzeniu. Pani Małgosia kontynuowała swoja opowieść: „Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy nie przeprosiłam, nigdy nie przyznałam się, że zrobiłam coś złego. Było to nie lada wyzwanie. Na samą myśl, nagle czułam ogromną suchość w gardle i chęć porzucenia tego pomysłu. Układałam w głowie poszczególne zdania rozmowy z bratem, by za chwilę stwierdzić, że to niemożliwe. Znowu myślałam o kamieniu młyńskim. Nie mogłam spać ani jeść. Potem był u nas w domu kapelan i zdecydowałam się na kolejną spowiedź w tej sprawie. Potraktowałam to jako przygotowanie się do spotkania z bratem, jakiekolwiek miałoby ono być. Któregoś dnia w adwencie po prostu zadzwoniłam do Stanów i zapytałam brata, czy mogę umówić się na poważną rozmowę. To było to ziarenko wiary. Zgodził się i o nic nie pytał. Pamiętam tamten grudniowy dzień; za oknem widziałam smog, brudny śnieg i pojedyncze brązowe listki na ogołoconych drzewach. Usiadłam na fotelu, przykryłam się kraciastym kocykiem, który kurczowo trzymałam w ręce. Wykręciłam numer. Wszystko już miałam przygotowane. Powiedziałam, że chciałam przeprosić i uzyskać przebaczenie, że zdaję sobie sprawę z krzywdy i żałuję. Usłyszałam najpierw płacz potem słowa: „Dziękuję, całe życie na to czekałem. Chciałem też prosić cię o przebaczenie”. W pierwszym momencie przyszło zaskoczenie: za co ten człowiek mnie przeprasza, ale już za chwilę zalała mnie fala moich ran w sercu – że nie przyjeżdża, że stał się daleki i obcy, że tak nieprzemyślanie opuścił Ojczyznę, że nie zna mojej rodziny... „Kochany mój – powiedziałam – przebaczam ci wszystko i przytulam do serca. Płakaliśmy obydwoje; kamień młyński spadł mi z serca. Przyjechał na tydzień i teraz wiem, co oznacza pojednanie”.