Bóg nas nie zostawił
Homilia ks. Marka Gwioździka wygłoszona podczas Adoracji przy Bożym Żłobku w Panewnikach dla osób przeżywających żałobę.
2022-01-31
Chyba w historii spotkań przy żłóbku w Panewnikach nie było jeszcze takiego, które byłoby adresowane do osób po stracie /kogoś z/ bliskich. /Potrzeba chwili, czasu?/ – Kontrastują już nieśmiało śpiewane kolędy i wciąż mocne wspomnienia, o tych których zabrakło. Przygasł świąteczny gwar jak w kolędzie dla nieobecnych, Preisnera, pewnie w minione święta częściej słuchanej, by przywołać osoby i czasy minione.
Paweł Apostoł, we wtorek nawrócony, dziś naucza, że największa jest miłość i przekonuje, że jej nie braknie, że cierpliwa i wszystko przetrzyma. Przypomina, że jak śmierć i bardziej niż śmierć potężna jest miłość – o czym przecież nie jeden z was wie, czuje, i pamięta, czeka z nadzieją na to spotkanie twarzą w twarz z Odwiecznym i kochanymi nadal po mimo ich braku.
Od narodzin do śmierci czas, będzie zawsze tylko krótszy, na wydarzenie Betlejem, też można tak popatrzeć, wszak Jezus po to się narodził, aby nas zbawić, oddać za nas życie, by wyrównać rachunki strat, aby i nasza śmierć nie była kresem ale bramą do życia, tym razem wiecznego.
Jesteście tu, czy bywacie w innych miejscach, które onegdaj odwiedzaliście wspólnie z tymi co zmarli, tajemnica doczesności i wieczności, być może dla jednych mniej zagadkowa, sekretna, innym przeciwnie, nadal sprawia trudności owiana mgłą wątpliwości.
Wielu nie miało okazji należycie pożegnać swych bliskich, spojrzeć w oczy, uścisnąć dłoń, czy dać odczuć swą bliskość. Odchodzili przy rytmicznym dźwięku tłoczącego powietrze respiratora, podpięci do kroplówki z heparyną. Nie raz w refleksach kardiomonitora widziałem jak życie się kończy, ostrożnie między wężykami sztucznej nerki, szukałem dłoni, łudząc się że moja dłoń w latex odziana, podobna do tej Boskiej z kaplicy sykstyńskiej co Adamowi życie przekazuje. Wiele razy w ten covidowy czas stawałem przy łóżku, na którym gasło życie i jako łaskę im i sobie daną poczytuję, że wiatyk na ostatnią drogę dostali. Wiele tragicznych, bolesnych i przejmujących scen widziałem, młodych co powietrze niczym ryba łapali i staruszkę co dwie wojny i wirusa przeżyła.
Nie, nie byli sami w chwilach ostatnich, była z nimi Maryja jak z Jezusem przy żłóbku i na kalwarii. Wszak dziewczyny z OIOM-u, interny i innych oddziałów w godzinie śmierci Zdrowaś z nimi czy za nich odmawiały.
Z epizodów, sytuacji, które się wydarzyły w moim szpitalu mógłbym spisać kilka rozdziałów książki, co więcej nie byłby to jedynie dramatyczny zapis wydarzeń bolesnych i smutnych, bowiem śmiało mogę stwierdzić wbrew obiegowej opinii, że w tym wszystkim był, jest Bóg, który przemawia do nas także przez trudne doświadczenia.
Zapamiętałem pana Marka, mojego imiennika i rówieśnika, marzec 2020, pierwsze tygodnie pandemii, szpital jednoimienny kiedy wszystko było niewiadomą, naznaczone lękiem i brakiem środków i wiedzy. Poznałem nie tylko jego, ale i dzięki telefonowi jego małżonkę, z którą do dziś mam kontakt. W czasie ich choroby czysto dzwoniła, prosiła o modlitwę, pytała o męża. Pani Iwona, także chora tyle że w domu pod Lublińcem, nie mogła pożegnać małżonka. Męża widziała ostatni raz kiedy pogotowie zabierało go z domu. Marek zmarł na OIOMI-e tyskiego szpitala 2 kwietnia, data znamienna. Pani Iwona wspomina – cały czas chodziła wtedy w pielgrzymkowym t-shircie który, założyła pierwszy raz będąc na pogrzebie naszego papieża przed 15 laty. Ja w kaplicy szpitalnej, kilkanaście metrów w linii prostej od łóżka Marka, odmawiałem różaniec. Wdowa z pochówkiem czekała do końca izolacji rodziny. Po pogrzebie poprosiła bym odprawił Msze za zmarłego męża, potem za personel. Akurat pierwsza wolna intencja wypadała w Wielkanoc. Pomyślałem, że dobrze się składa, taki dzień – tryumf życia, 10 dni po śmierci Marka.
Jakie było mój zdziwienie, kiedy w świąteczne popołudnie zadzwoniła z życzeniami p. Iwona i pytała, o której odprawiałem Mszę. Mówiła że rano wcześnie wstała, nie najlepiej spała tej nocy, pierwsze święta bez męża. Chciała przygotować wielkanocne śniadanie, ale zauważywszy, że pozostali domownicy śpią, położyła się jeszcze i zasnęła. Śnił jej się Marek, taki jakim go poznała, młody, radosny, silny i uśmiechnięty. Obudziła się godzinę później, rześka, serce wypełniał pokój i przekonanie, że jest szczęśliwy, było tuż po siódmej, w naszej szpitalnej kaplicy kończyła się Msza. Oboje byliśmy zdumieni, i przekonani, że to nie przypadek.
Nie sposób oddać tego, co przeżywają chorzy, ale także personel szpitali, obsługa karetek, potwierdzą to pewnie także kapłani tu obecni, którzy mieli doświadczenie posługi w szpitalu tymczasowym MCK. Żadna narracja, przekaz medialny, reportaż nie odzwierciedli tego, co się rozgrywa w tych ekstremalnych sytuacjach, ale jednego jestem pewien, odczuwam to niezmiennie mocno – Bóg nas nie opuścił, nie zostawił.
Ile nawróceń, świadectw wielkości Boga, który jest po mimo śmierci. Nie zapomnę małżonków ze Skoczowa, tuż po złotym weselu, pacjentów podczas drugiej fali pandemii. Nobliwego pana Stanisława, tak bardzo zatroskanego o żonę Marię, najpierw w szpitalu znalazł się on, po tygodniu jego żona, oboje trafili na różne oddziały, początkowo nic nie zapowiadało tragicznego choć na swój sposób pięknego finału. Okazało się, że znam się z seniorami z czasów, gdy byłem rekolekcjonistą w Brennej, uczestniczyli w rekolekcjach Apostolstwa dobrej śmierci. Do tego w tym czasie w szpitalu przebywał także ich proboszcz, Witold. Mówił o ich zaangażowaniu w parafii, pielgrzymkach. Pan Stasiu codziennie pochłaniał treść jednej książki, zawsze wdzięczny za komunię, lekturę, poświęcony czas, tak pięknie mąż mówił o żonie jakby dopiero po ślubie byli. Zmarł nagle dzień po tym, kiedy dowiedział się o pogarszającym się stanie żony i przewiezieniu jej na OIOM. Pani Maria zmarła cztery dni po nim. Wierzę, że oboje przeżywają już swoje gody, wędrują po niebiańskich szlakach, a ja zaczynam rozumieć, co znaczy termin dobra śmierć.
I mnie nie łatwo słowem oddać to, czego doświadczyłem i doświadczam, wiele przejawów boskiego miłosierdzia, działania, obecności Boga w cierpieniu człowieka widzę. Nie zapomnę pacjenta, początkowo niechętnego, który obcesowo mnie traktował i wszelkie propozycje zbywał, jak jego serce się skruszyło, po tym jak na Wielkanoc w ubiegłym roku otrzymał przekazaną kartkę z życzeniami i zapewnieniem modlitwy od rodziny Domowego Kościoła. Parę dni później poprosił o spowiedź – po 40 latach, niedługo potem wyszedł ze szpitala odmieniony, wdzięczny, bo Bóg uzdrowił też Jego duszę.
Drodzy moi, wszyscy zdążamy do kresu, na spotkanie z Panem, wiara pomaga nam w tej wędrówce, nadaje sens naszemu życiu i umieraniu. Tak, rozstania są bolesne, trudne, tym bardziej, gdy przychodzą nagle, ale perspektywa wieczności z Bogiem, w szczęściu, bez ograniczeń, cierpienia i z tymi, którzy za życia byli nam bliscy, napawa nadzieją i wdzięcznością.
Przez wiarę niejako już uczestniczymy w tajemnicy świętych obcowania. Miłość ma ten walor, że nie potrzebuje słów, a Bóg zna jej wartość, wie kiedy jest prawdziwą, słyszymy o tym w dzisiejszej ewangelii. Niech ta nasza modlitwa wyjedna zmarłym trwanie w Bożej obecności, nam zaś siły, byśmy nie ustawali w drodze w pielęgnowaniu miłości i dobra. Trudny czas pandemii przypomniał nam raz jeszcze sentencję księdza Jana: Śpieszmy się kochać… Tak spieszmy się, ale niech to nie będzie miłość powierzchowna, jedynie sentymentalna, niech będzie zakorzeniona w Bogu, niech ewangelia inspiruje nas do twórczego działania i modlitwy co ponad czas i przestrzeń, niech Chrystus da nam wiarę, że to ma sens, że nie trzeba żałować przyjaciół, wszak ich dusze żyją wiecznie, daj Boże w radości nieba. Amen.