Modlitwa i oczyszczenie
Często stawiamy sobie te pytania – zwłaszcza wtedy, gdy choroba dotyka nas w sposób nieubłagany i z coraz większą siłą: „Dlaczego mnie to spotkało?”, „Czy Bóg nie mógłby mnie uzdrowić”? Odpowiedź – przynajmniej na drugie pytanie – wydaje się dość prosta. Mógłby. Nie w tym jednak rzecz. W naszej chorobie nie chodzi bowiem o Bożą moc lub niemoc, ale o nas samych i o to, co Bóg zamierza z nami zrobić; do czego nasza choroba może się przysłużyć.
2022-03-29
Utarło się już pewne obiegowe stwierdzenie, którym często opisujemy naszą sytuację duchową w chorobie: „Jak trwoga, to do Boga”. Rzeczywiście, czasami życie wewnętrzne dopiero wówczas nabiera głębi oraz autentyczności, gdy spotykają nas rozmaite życiowe czy zdrowotne trudności. Wówczas, nierzadko, stajemy się bardziej gorliwi, a modlitwa przestaje być tylko formalnym odmawianiem pacierzy. Uciekanie się do Boga w trwodze nie jest więc niczym złym, choć oczywiście, byłoby dobrze, gdyby modlitwa nie wynikała tylko z lęku przed konsekwencjami choroby. Nie ulega jednak wątpliwości, że Bóg może posłużyć się naszymi zdrowotnymi problemami, żeby nas do Siebie przyciągnąć. Zdarza się, że ludzkie serce jest tak zatwardziałe i tak bardzo zanurzone w komforcie oraz w dobrym samopoczuciu, że bez doświadczenia kruchości życia nigdy nie zechce do Boga powrócić. Mimo to, przekonanie, że Bóg zsyła chorobę, żebyśmy się opamiętali, jest uproszczeniem i czasami może spowodować więcej szkody, niż pożytku.
Bóg troszczy się o nas
Przede wszystkim musimy pamiętać, że choroba nie jest wcale zgodna z wolą Bożą. Bóg nie chciał, żebyśmy chorowali i cierpieli, nie zaplanował tego dla nas. Mówimy przecież, że On jest naszym Ojcem. Co to byłby za ojciec, który pragnąłby cierpienia swoich dzieci? Bóg może natomiast posłużyć się naszym cierpieniem – w takim sensie je dopuszcza – dla jakiegoś większego dobra. To bardzo ważne. Chodzi bowiem o to, żebyśmy modląc się, mieli w sercu właściwy obraz Boga – nie kogoś, komu obojętne jest nasze zdrowie, albo kogoś, kto sam manipuluje nim dla jakichś ukrytych celów, ale kochającego Ojca, który jest o nas autentycznie zatroskany. Możemy więc być pewni, że Bóg nas zawsze słyszy. Nie jest zresztą możliwe, żeby było inaczej – w końcu jest potężny, wszechmocny i doskonały. Jego wiedza nie wykazuje braków, a uwaga nie podlega rozproszeniu. Bóg zna doskonale każdą naszą myśl i słyszy każde westchnienie. Nic nie ujdzie Jego uwadze. Pamiętajmy jednak, że ta Boża uwaga nie jest dla nas zagrożeniem. Bóg naprawdę jest nami zachwycony – trochę tak, jak kochający rodzic, który skupiony jest na swoim małym dziecku i zainteresowany każdym jego krokiem. Rodzic jednak może pozwolić sobie na odrobinę nieuwagi, rozproszenie, dekoncentrację czy zmęczenie. Bóg nie męczy się nami nigdy i nie spuszcza z nas swego miłującego wzroku. To wystarczający powód, żeby poczuć się bezpiecznie. Możemy więc śmiało do Boga mówić, mając w sercu pewność, że każda nasza modlitwa jest przez Niego usłyszana i wysłuchana. Dlaczego zatem tak często czujemy się opuszczeni, samotni i pozostawieni jakby bez odpowiedzi? Dlaczego mamy wrażenie, że Bóg milczy i jest jakby nieobecny? Tu właśnie pojawia się odpowiedź na pytanie o sens naszego cierpienia i oczyszczającą moc modlitwy.
Modlitwa, która przemienia
Prawdziwa tajemnica modlitwy tkwi nie w tym, że jest, ale w tym, czym jest. Przyzwyczailiśmy się do traktowania modlitwy jak daniny składanej Bogu. Wiemy, że modlić się trzeba – czynimy tak od lat, tego nas przecież uczono. Posłusznie więc klękamy w poczuciu, że należy złożyć Bogu przepisaną prawem, modlitewna ofiarę. Wypełniamy więc nasze zobowiązania, duchowe rytuały, chcąc zachować religijną poprawność i poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Taka modlitwa, oczywiście, ma swoją wartość (w końcu poświęcamy Bogu nasz czas), jednak zazwyczaj nas nie przemienia; jest jakby na powierzchni. Możemy więc w taki sposób modlić się latami, ale w głębi dalej pozostawać nienawróconymi – bez autentycznej relacji, bez duchowej więzi z Jezusem. Inaczej wygląda sprawa wtedy, gdy zaczynamy szukać w Bogu oparcia. Choroba czasami do tego właśnie skłania. Zaczynamy szukać z Bogiem kontaktu, a modlitwa przestaje być tylko rytuałem – staje się sposobem na spotkanie, możliwością przebywania w Jego obecności. Gdy prosimy Boga o uzdrowienie, nie czynimy tego już byle jak, bez zaangażowania i bez miłości. Staramy się wzbudzić w sercu ufność, przelać w modlitwę wszystkie nasze duchowe siły. W ten sposób Bóg pociąga nas w głąb. Zamiast pozostawać tylko na powierzchni słów, powoli dochodzimy do tego, co jest ich istotą – do żywej, prawdziwej Obecności. To właśnie jest oczyszczający wymiar modlitwy. Choroba może więc przyczynić się do tego, że zmienia się nasza relacja z Bogiem i ma to swoje bezpośrednie odzwierciedlenie w modlitwie.
Oczyszczająca moc modlitwy
No dobrze – powie ktoś – a co, jeśli nie widzę rezultatów? Modlimy się przecież często latami, a choroba nie tylko nie ustępuje, ale wręcz pogłębia się, a fizyczne samopoczucie staje się coraz gorsze? Problem w tym, że rezultaty, których oczekujemy, zazwyczaj skrojone są na miarę naszych wyobrażeń. Chcemy ustąpienia określonej dolegliwości i dokładnie wyobrażamy sobie, jak ma to wyglądać. Robimy plany, jak będziemy żyli, gdy nie będzie bolało, snujemy marzenia, obiecujemy sobie i Bogu rozmaite duchowe (i nie tylko) aktywności, które podejmiemy. Tymczasem Bóg nie przebywa w świecie naszych marzeń i pobożnych życzeń. On dokładnie wie, jak będzie, a także, co stałoby się z nami, gdyby naszą prośbę spełnił dokładnie według naszych oczekiwań. Bóg wie, że nie zawsze rezultat byłby zgodny z naszymi planami i dobrymi intencjami. Wie, czy w efekcie uzdrowienia nie zapomnielibyśmy na przykład o Jego miłosierdziu i nie rzucilibyśmy się w wir życia z wszystkimi jego pułapkami i zagrożeniami. W końcu, czy możemy być pewni, że jako zdrowi nie porzucilibyśmy Boga, albo też – że nie oddalilibyśmy się od Niego w stopniu, który doprowadziłby nasze życie duchowe do poważnego rozkładu? Tymczasem Bóg zna wszystkie konsekwencje ludzkich czynów – zarówno tych, które popełniliśmy, jak i tych które moglibyśmy popełnić (na przykład będąc zdrowymi). O czym to świadczy? Przede wszystkim o tym, że Bóg odpowiada nam w taki sposób, żeby nas jak najbardziej do Siebie przyciągnąć, a nie oddalić; żeby nas z Sobą zjednoczyć, a nie osłabić duchową więź, którą latami budujemy. Stąd odpowiada na miarę naszego ostatecznego dobra, w sposób najlepszy dla nas, choć z ludzkiej, ziemskiej perspektywy często dziwny i niezrozumiały. Czy jestem zatem w stanie Bogu zaufać? Czy potrafię zgodzić się na to, że czasami Bóg, nie dając mi czegoś tak, jak ja bym tego chciał, daje mi to w sposób pełniejszy i lepszy – uwzględniając perspektywę mojego szczęścia wiecznego? Bardzo często Bóg najzwyczajniej oczyszcza moje motywacje i sprawia, że wytrwała modlitwa i ufna prośba stopniowo przemieniają moje wnętrze. Ostatecznie, jak się nierzadko okazuje, po latach błagania Boga w określonej intencji orientujemy się nagle, że zupełnie zmieniły się nasze wyobrażenia i motywacje, a sama intencja nie jest już tak ważna. Co więcej, spostrzegamy również, że nie dostając dosłownie tego, o co prosiliśmy, otrzymaliśmy dużo więcej, dar znacznie cenniejszy – więź z Bogiem, która pozostanie w naszym sercu na wieczność. To właśnie, miedzy innymi, jest owoc oczyszczającej mocy modlitwy – niezwykły dar Bożego działania w ludzkiej duszy.
Zobacz całą zawartość numeru ►