Życie za nawrócenie

I właśnie wtedy, gdy kariera ambitnego księdza nabierała tempa, przeczytała o nim s. Celestyna. Jego historia poruszyła ją do głębi. Na modlitwie poprosiła Jezusa, aby zechciał przyjąć dar jej życia za nawrócenie ks. Władysława.

zdjęcie: www.sluzebniczkitarnow.pl

2022-06-02

Była Wielkanoc 1944 r., w Auschwitz s. Celestyna Faron, numer obozowy 27989, więźniarka bloku numer 7, umierała w szpitalu obozowym w bloku 24. W nocy z Wielkiej Soboty 9 kwietnia na Niedzielę Zmartwychwstania, ubrana w białą koszulę i okryta prześcieradłem zamknęła oczy, składając swoje życie jako ofiarę w intencji nawrócenia pewnego kapłana. Współwięźniarki były pewne, że w piekle Auschwitz umiera święta.

Ona i on

Po raz pierwszy przeczytała o nim w gazecie. Był rok 1933, pracowała w domu sióstr służebniczek we Lwowie i poruszył ją artykuł o kapłanie Władysławie Faronie, który miał takie samo nazwisko jak ona, ale nie był jej krewnym. „Zasłynął” tym, że zaledwie sześć lat po święceniach, jako wikariusz w Nowym Wiśniczu, popadł w konflikt z kurią w Tarnowie. Niestety, sprawa nabrzmiała tak bardzo, że młody kapłan nie ustąpił i w 1923 r. odszedł do Kościoła polskokatolickiego założonego przez biskupa Franciszka Hodura. Młody, ze zranioną ambicją ks. Faron działał w Zamościu, a 30 stycznia 1930 r. został nawet biskupem. Rok później z grupą 50 księży założył własny, Polski Kościół Starokatolicki. O powrocie do Kościoła rzymskokatolickiego nawet nie myślał.

I właśnie wtedy, gdy kariera ambitnego księdza nabierała tempa, przeczytała o nim s. Celestyna. Jego historia poruszyła ją do głębi. Była zakonnicą, nic nie mogła zrobić, ale mimo to postanowiła działać. Na modlitwie poprosiła Jezusa, aby zechciał przyjąć dar jej życia za nawrócenie ks. Władysława. Intencja była poważna, a propozycja ofiary złożona świadomie.

Ale o ile mogła spodziewać się choroby, czy innych trudności jako ceny, którą będzie musiała ponieść, to z całą pewnością nie mogła spodziewać się obozu w Oświęcimiu.

„Ja pójdę, bo i tak przyjdą…”

Na posterunek gestapo w Brzozowie zgłosiła się sama. Na skutek donosu Niemcy zaczęli interesować się mieszkańcami domu sióstr służebniczek, którego była przełożoną. Wiedziała, że może się ukryć, albo wyjechać – tak jej radzono. Ale wiedziała też, że Niemcy przyjdą po kogoś zamiast niej, kogo pociągną do odpowiedzialności za coś, czego przecież nikt nie zrobił. Z Brzozowa przewieziono ją do więzienia w Jaśle, potem do Tarnowa, skąd 6 stycznia 1943 r. została wywieziona do obozu w Oświęcimiu-Brzezince.

W Auschwitz jej kruchość spotyka się z machiną śmierci. Przydzielono ją do pracy przy kopaniu rowów, ale drobna i wychudzona nie radziła sobie z tym zadaniem, za co bito ją i kopano. Była zima, a ona w pasiaku i drewniakach przez wiele godzin stała w wodzie. Wkrótce więc zaczęła chorować. W ostatnim okresie przed śmiercią jej ciało pokrywały odleżyny, słuch przytępił się od przewlekłego tyfusu, gruźlica trawiła organizm.

„Czasem spotykałam siostrę płaczącą, ponieważ bardzo cierpiała. Nigdy jednak nie spotkałam jej duchowo załamanej czy narzekającej, ale raczej zawsze miała słowa pocieszenia nie tylko dla mnie, lecz dla każdego, kto do niej przyszedł. Sama nie chodziła z powodu chorej nogi. Ta postawa cierpliwości i pogody pozyskiwała siostrze serca wszystkich więźniarek” – wspominała s. Cypriana Babiak, która przeżyła obóz.

Siostra Celestyna nikogo nie winiła. „Taka była i jest wola Boża, ona mnie utrzymuje w równowadze ducha” – mówiła. Modliła się o nawrócenie grzeszników, za Ojczyznę, za swoje zgromadzenie, kapłanów, szczególnie polecając Bogu sprawę nawrócenia ks. Farona.

Jednym z jej największych pragnień było móc przyjąć Komunię przed śmiercią. W warunkach obozu koncentracyjnego pragnienie równe szaleństwu. „Pan Jezus mi przyrzekł tę łaskę. Nie umrę, dopóki nie przyjmę Komunii” – powtarzała. Heroiczne zaufanie zostało nagrodzone. Komunię, jako Wiatyk, przyjęła 8 grudnia 1943 r., w patronalne święto zgromadzenia, w uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP. Otrzymała jedną z hostii potajemnie przywiezionych przez kapłana jadącego z transportem lwowskich więźniów do Oświęcimia. Kapłan wiózł konsekrowane hostie zaszyte w sutannie. Przy zmianie ubioru przekazał je w zaufaniu więźniarce, karmelitance z Poznania, do rozdzielenia chorym. Jedną z osób, które otrzymały Komunię była właśnie s. Celestyna. Od tego momentu zyskała pewność, że obozu nie przetrwa.

Ofiara przyjęta

W 1948 r. gazety napisały o ks. Władysławie Faronie po raz kolejny. W artykułach informowano, że „27 lutego 1948 r. na Jasnej Górze oficjalnego przyjęcia ks. Władysława Farona do Kościoła katolickiego – po odprawieniu dłuższych rekolekcji – dokonał bp Teodor Kubina”.

Ksiądz Faron pracował później jako proboszcz w parafiach na Pomorzu Zachodnim. Zmarł w 1965 r. W oświadczeniu po nawróceniu on i dwóch innych kapłanów, którzy odeszli razem z nim, czytamy: „Żałując przeto za nasz błąd z całego serca, wracamy ze skruchą i z radością do świętego Kościoła rzymskokatolickiego, Boga Wszechmogącego i błagamy, by nam odstępstwo nasze darować raczyli. Miłosierdziu Ojca świętego się polecamy, przepraszamy gorąco duchowieństwo i lud za wyrządzone zgorszenie. Pełni jesteśmy głębokiej ufności, że Kościół święty, Matka nasza, wejrzy na nas, przygarnie nas jako zbłąkane i pokutujące dzieci i przyjmie nas znowu do siebie. Ponieważ zaś przykładem naszym i naukami odwiedliśmy niektórych wiernych od prawdziwego, świętego rzymskokatolickiego Kościoła, wszystkich ich wzywamy i zaklinamy, by poszli teraz za nami i do jedności wiary i Kościoła świętego powrócili”.

Kiedy ks. Władysław Faron składał wyznanie wiary, dziękując Bogu i Matce Najświętszej za łaskę radykalnego nawrócenia, zapewne nic nie wiedział o skromnej s. Celestynie, która zmarła w oświęcimskim obozie jako jedna z wielu milionów ofiar wojny. Z pewnością nie miał pojęcia, że ta mężna zakonnica wszystkie swoje modlitwy i cierpienia ofiarowała w intencji jego nawrócenia i powrotu na łono Kościoła katolickiego.

Potrzeba modlitwy

Dzisiaj historie zagubionych księży trafiają do nas błyskawicznie. Internet jest szybszy od śledczych i prokuratorów. Część historii jest prawdziwa, część wyssana z palca. Co robimy, gdy czytamy takie newsy? Być może oburzamy się, krytykujemy, komentujemy, złorzeczymy, a niektórzy nawet trzaskają drzwiami kościoła, obrażając się także na Pana Boga. Przekreślamy człowieka, choć twierdzimy przy innej okazji, że nikogo nie wolno oceniać. Jesteśmy rozgoryczeni, bo ksiądz miał być święty, nieskazitelny, idealny, mocny w wierze i moralnie bez skazy.

Słysząc medialne doniesienia o kapłańskich słabościach, błędach i niewiernościach, ogarnia mnie smutek, może nawet złość. Staram się jednak nie robić sensacji z czyjejś słabości. Nie potępiać zagubionego księdza, który upadł i teraz nie potrafi się podnieść o własnych siłach. Nie czuję dzikiej satysfakcji, gdy świat na niego pluje. Nie czuję się lepsza, bo dziś jeszcze stoję, a on właśnie upadł. Miłość „nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą” (1 Kor 13, 6).

Znam osobiście wielu świętych i wiernych Panu Bogu kapłanów. Znam też kilku, którzy porzucili kapłaństwo i są dla ludzi powodem zgorszenia. Modlę się za jednych i drugich. To chyba najlepsze, co można zrobić, bo tylko Bóg ma moc przemiany ludzkiego serca. Tylko On wie, co kryje się w każdym ludzkim sercu, także w tym najbardziej zagubionym. Proboszcz z Ars – św. Jan Maria Vianney – mawiał, że „nie ma złych kapłanów, są tylko tacy, za których wierni za mało się modlą”.

Błogosławiona s. Celestyna zachwyciła mnie swoją mądrością i siłą, przy ogromnej słabości ciała. Młoda kobieta przejęta jakimś nieznanym jej księdzem. W wieku 31 lat ona umiera w męczarniach i zapomnieniu, a on 4 lata później powraca do Kościoła katolickiego i spokojnie dożywa w nim starości. Historia s. Celestyny to historia pięknej miłości do Kościoła i heroicznej wręcz odpowiedzialności za drugiego człowieka. Jej pokora okazała się większa od pychy ks. Władysława. Jej posłuszeństwo większe od jego nieposłuszeństwa. Jej wierność mocniejsza od jego niewierności. Jej świętość od jego grzeszności.

Codziennie proszę w modlitwie o nowe, święte powołania kapłańskie. Proszę, by Jezus Dobry Pasterz prowadził kapłanów w ich posłudze. Modlę się, by wszyscy kapłani – wierni i pogubieni – każdego dnia odnajdowali swoje miejsce w Sercu Boga. Modlę się także za siebie, abym nie była pierwsza do osądzania, ale pierwsza do miłosierdzia.

Zobacz całą zawartość numeru 

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2022nr06, Z cyklu:, Modlitwy czas

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024