Bardziej być niż działać
Rozmowa z Katarzyną Tomaszewską, świecką misjonarką, przebywającą na misjach w Zambii.
2022-07-05
Redakcja: – Jak to się stało, że jako osoba świecka wyjechałaś na misje?
Katarzyna Tomaszewska: – Dzisiaj, z perspektywy czasu, dostrzegam, że moje misyjne początki sięgają formacji w Ruchu Światło-Życie. Co prawda nigdy wprost nie myślałam o wyjeździe na misje, ale chyba już wtedy, przez oazę, Pan Bóg przygotowywał mnie do podjęcia takiej decyzji. Pochodzę z Piekar Śląskich, z najsłynniejszej chyba piekarskiej parafii – z Bazyliki Najświętszej Maryi Panny i św. Bartłomieja. Przed laty do naszej parafii na animację misyjną przyjechał o. Marcin Zieliński, kombonianin. Wtedy zaprosił młodych do Krakowa, na spotkanie misyjne. Nie pojechałam wówczas, bo w ogóle nie czułam tego tematu. Dopiero później tak się złożyło, że zaczęłam regularnie jeździć na misyjne spotkania formacyjne. Spotykałam tam ciekawych ludzi i poznawałam wartościowe treści. Z czasem pojawiło się pragnienie, by wyjechać na krótkie, kilkutygodniowe, doświadczenie misyjne do Kenii. Niestety, zgłosiłam się zbyt późno i z wyjazdu nic nie wyszło. Udało się w kolejnym roku i poleciałam na miesiąc do Kenii. Mimo wielu trudności czułam się tam bardzo dobrze. Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że misje to być może jest to, czemu chciałabym się poświęcić.
– Po powrocie z Kenii zaczęłaś przygotowania do kolejnego wyjazdu na misje.
– Tak, w 2015 r. rozpoczęłam bezpośrednie przygotowania do wyjazdu na misje. Zależało mi na tym, by mieć błogosławieństwo rodziców na tę drogę, więc gdy oni zaakceptowali moją decyzję, przygotowania nabrały tempa. Na początku 2016 r. na ponad trzy miesiące pojechałam do Portugalii na kurs językowy, a potem wyleciałam do Mozambiku. Oczywiście, decyzja o wyjeździe nie była łatwa i podjęta bez wewnętrznej walki. Wiele kwestii musiałam przegadać z Panem Bogiem na modlitwie zanim odważyłam się powiedzieć Mu swoje „tak”.
– Czym zajmowałaś się na misjach w Mozambiku?
– Głównymi polami mojego misyjnego zaangażowania były praca duszpasterska i edukacja. W zakresie pracy duszpasterskiej zajmowałam się ewangelizacją dzieci i młodzieży. Raz w tygodniu były spotkania w parafii, a co miesiąc odbywały się spotkania dla wszystkich podopiecznych z okolicznych stacji dojazdowych. Ponadto pracowałam jako nauczycielka informatyki w szkole. Ale tam zawsze było do zrobienia dużo więcej niż tylko prowadzenie zajęć komputerowych. Robiłam więc wszystko, czego akurat wymagała sytuacja. Pomagałam w administracji i kuchni, a także zajmowałam się pracą wychowawczą w pobliskim internacie dla dziewcząt, prowadzonym przez siostry zakonne. Tam uczyłam i bawiłam się z dziećmi.
– Miałaś jakiś kontakt z osobami chorymi?
– Często przychodziły do nas osoby potrzebujące jakiejś medycznej pomocy, czy lekarstw. Proszę pamiętać, że w krajach afrykańskich biały człowiek jest postrzegamy jako ktoś, kto może więcej załatwić, ma większe możliwości. Na ile więc mogliśmy, zawsze pomagaliśmy.
Ciekawym doświadczeniem duszpasterskim była dla mnie cotygodniowa modlitwa różańcowa, którą organizowali miejscowi ludzie. W małej kapliczce co tydzień modliliśmy się w wielu intencjach, także za osoby chore. Mieliśmy zwyczaj, że podczas tej modlitwy zbieraliśmy drobny dar materialny i odwiedzaliśmy potem wybraną osobę chorą, aby jej ten dar przekazać, pomodlić się i pobyć z nią. Te odwiedziny dawały chorym poczucie łączności ze wspólnotą, a nam możliwość ewangelizowania i bliższego poznawania parafian. Ponadto miałam kontakt z niepełnosprawną dziewczynką, podopieczną internatu. Zdarzało mi się spędzać z nią czas – razem się bawiłyśmy i uczyłyśmy. Było to o tyle ciekawe dla mnie doświadczenie, że osoby niepełnosprawne nie są akceptowane w tamtejszych społecznościach. Często są izolowane i uznawane jako te, na które spadła kara. Cieszyłam się więc, że mogę jej poświęcić swoją uwagę.
– Pobyt w Mozambiku nie był Twoim ostatnim wyjazdem misyjnym.
– Tak, choć początkowo myślałam, że to będzie moje „pożegnanie z Afryką”, bo nie planowałam wracać na misje. Pan Bóg jednak po czasie „upomniał się” o mnie i znów w moim sercu pojawiło się pragnienie wyjazdu. Dwa lata temu wyjechałam do Masansy w Zambii na dwumiesięczne doświadczenie misyjne. Pracuje tam obecnie dwóch księży z archidiecezji katowickiej – ks. Zenon Bonecki i ks. Marek Paszek. Podczas pobytu w Zambii poznałam bliżej specyfikę tego miejsca, a przede wszystkim żyjących tam ludzi. Czekały tam na mnie nowe wyzwania, inne niż te, z którymi musiałam mierzyć się, będąc w Kenii czy w Mozambiku. Przekonałam się, że każda misja jest inna i na swój sposób piękna. Kiedy wróciłam do Polski, wiedziałam już, że chcę pojechać do Zambii na dłużej. Ponieważ w czasie moich przygotowań do wyjazdu wybuchła pandemia, wyjazd musiałam odłożyć. Jednak pragnienie powrotu na misje nie przestało być w moim sercu żywe.
– Kiedy udało Ci się dotrzeć do Zambii?
– Na początku stycznia otrzymałam wiadomość od ks. Zenona Boneckiego, że dostałam pozwolenie na pracę w Zambii tzw. work permit. Kupiłam więc bilet lotniczy i 22 stycznia br. ponownie wylądowałam na afrykańskiej ziemi.
– Czym zajmujesz się na misjach w Masansie?
– Mimo że jestem tutaj już kilka miesięcy, wciąż uczę się nowej rzeczywistości, poznaję otoczenie i specyfikę pracy. Docelowo będę zajmowała się ewangelizacją i edukacją dzieci i młodzieży, podobnie jak to miało miejsce w Mozambiku. Dobrze czuję się w tej działce posługi i myślę, że razem z moimi podopiecznymi uda nam się zrobić wiele dobrego. Pomysłów nie brakuje, ale wszystko ma swój czas. Póki co, kilka dziewczynek przychodzi do mnie prawie codziennie, by się uczyć i uczestniczyć w zajęciach komputerowych. Mam także w planach zorganizowanie i prowadzenie zajęć rekreacyjno-edukacyjnych dla dzieci, które będą spędzaniem wspólnego czasu na grach i zabawach. Oprócz tego poświęcam też czas na własną naukę, przede wszystkim na poznawanie języka lokalnego czyli języka bemba. Jeszcze wiele pracy przede mną, bo język ten jest jednym z najtrudniejszych. Zresztą praca na misjach wiąże się z nieustanną nauką nie tylko języka, ale także wielu innych rzeczy.
– Co oprócz nauki lokalnego języka stanowi dla Ciebie największą trudność?
– Nie ukrywam, że dużym wyzwaniem jest dla mnie samotność. Oczywiście, jestem otoczona ludźmi, z którymi spotykam się i współpracuję, ale na misjach, tysiące kilometrów od rodzinnego domu, przychodzą czasem chwile wielkiej tęsknoty za najbliższymi, za przyjaciółmi. Czasem po prostu brakuje mi szczerej rozmowy z bliskim człowiekiem albo możliwości wyżalenia się. Na szczęście takich kryzysowych momentów jest niewiele.
– 6 czerwca br., w święto Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła przypada Misyjny Dzień Chorego. To szczególny dzień, w którym osoby chore modlą się za misje. Masz jakieś szczególne intencje, które chciałabyś powierzyć Czytelnikom „Apostolstwa Chorych”?
– Najpierw chciałabym z serca podziękować osobom chorym za modlitwę i ofiarę cierpienia w intencji misji. To jest najcenniejszy dar, jaki można złożyć na rzecz dzieła misyjnego w Kościele. Wychodzę z założenia, że pieniądze zawsze się jakoś znajdą i nie one są najważniejsze. Oczywiście, bez środków materialnych wiele inicjatyw na misjach byłoby niemożliwych, ale mimo wszystko uważam, że to te duchowe dary ofiarowane na rzecz misji są najcenniejsze. Czasem osobom chorym wydaje się, że są bezużyteczne, bo już nie mogą działać aktywnie na zewnątrz. Tymczasem misje nauczyły mnie, że o wiele ważniejsze jest bycie niż działanie. Nieraz cenniejsze jest poświęcenie drugiemu człowiekowi swojego czasu i rozmowa z nim, niż spektakularne akcje ewangelizacyjne. Dlatego bardzo proszę chorych o modlitwę i ofiarę cierpienia przede wszystkim za nas, misjonarzy, byśmy byli użytecznymi narzędziami w Bożych rękach, byśmy mimo licznych trudności chcieli i potrafili głosić Jego naukę tym, do których nas posyła. Proszę także o modlitwę za naszych parafian o prawdziwą, bliską relację z Panem Bogiem, o otwarcie ich serc na Jego działanie.
Chcę zaświadczyć i zapewnić, że jako misjonarze czujemy ogromne wsparcie modlitewne, zwłaszcza w momentach trudności i kryzysów. Osobiście, gdy przeżywam jakieś trudne chwile na misjach, od razu uświadamiam sobie, że wiele osób modli się za mnie i ofiaruje swoje cierpienie. Czuję wówczas niezwykłą duchową więź z tymi osobami, a do mojego serca wraca pokój. Bardzo dziękuję za to duchowe wsparcie i proszę o jeszcze. Oczywiście, także zapewniam o pamięci modlitewnej za osoby chore i Czytelników miesięcznika.
– Bardzo dziękuję Ci za rozmowę.
Zobacz całą zawartość numeru ►