Apostołowie w chorobie i apostołowie chorych
Homilia Arcybiskupa Adriana Galbasa SAC wygłoszona 6 lipca br. na Jasnej Górze podczas 57. Ogólnopolskiej Pielgrzymki Osób Chorych i Niepełnosprawnych.
2022-10-05
Moi Kochani, Siostry i Bracia,
Chciałbym Was wszystkich bardzo serdecznie pozdrowić. Was, obecnych tu w jasnogórskim sanktuarium, jak i tych, którzy łączą się teraz z nami za pośrednictwem mediów. Cieszę się, że mogę uczestniczyć razem z Wami w pielgrzymce Apostolstwa Chorych.
Apostolstwo, to mówiąc najkrócej świadczenie o Chrystusie. I kiedy słyszymy te dwa słowa: „apostolstwo chorych”, możemy je zrozumieć na dwa sposoby: że chodzi o apostolstwo, które podejmują chorzy i apostolstwo, które podejmujemy wobec chorych. Jedno i drugie jest prawdziwe. Zatrzymajmy się nad nimi przez chwilę.
Najpierw apostolstwo, które podejmują chorzy. Najcenniejsze z apostolstw jakie istnieje w Kościele. „Moja siła z was”, powiedział kiedyś św. Jan Paweł II właśnie do chorych. Nie do księży, nie do biskupów, nie do sióstr zakonnych, nie do młodzieży. Oni niewątpliwie także są siłą Kościoła, byli siłą Jana Pawła II i każdego kolejnego papieża. Największą jednak siłą Kościoła są chorzy i cierpiący.
Dlaczego? Bo łatwo jest świadczyć o Chrystusie wówczas, gdy wszystko idzie dobrze, gdy masz w życiu zapas szczęścia i dobrobytu, gdy ci się układa i składa jak chcesz, gdy możesz powtarzać za Edytą Geppert: „ach życie, kocham cię nad życie”. Wtedy jest łatwo powtarzać za dzisiejszym Psalmistą: „śpiewajcie i grajcie Mu psalmy, rozsławiajcie wszystkie Jego cuda, niech się weseli serce szukających Pana, pamiętajcie o cudach, które On uczynił, On, Pan jest naszym Bogiem”. To jest wówczas bardzo łatwe i beztroskie! Powiedzieć: Tylko Tyś jest Panem, tylko Tyś Najwyższy, tylko Tyś jedyny, Jezu Chryste.
Ale gdy tak nie jest, gdy nie możesz zejść z łóżka, doczołgać się do łazienki, postawić jednego kroku, przełknąć kawałka chleba, po którym łażą już letnie muchy, kiedy – od nadmiaru leków i chemii – stale masz w ustach kwaśny smak wymiocin, kiedy noc w noc tępo patrzysz w sufit, a minuty mijają, mijają, mijają, powoli i ospale, jakby każda trwała wieczność. Trzecia siedem, trzecia siedem, trzecia siedem, trzecia siedem... Cyfry monotonnie wyświetlają się na nocnym budziku. W środku ciemności. Jakby budzik się popsuł, a przecież się nie popsuł. Działa... Kiedy nie wiesz już co cię boli, bo cię boli wszystko. Tych leków nie można mieszać z tamtymi, a tamtych z tymi. Gdy już nie masz włosów, tylko perukę.
Albo kiedy nic cię nie boli. Nic oprócz życia! Nie masz siły wyjść z łóżka. Poranny prysznic to zadanie trudniejsze niż wejście na Mount Everest. Nie chce ci się myśleć, nie chce ci się mówić, nie chce ci się słuchać. Nic ci się nie chce. A wokół życzliwe rady, od których masz mdłości: weź się w garść, głowa do góry, w głowie ci się poprzewracało, czego ty chcesz, jaka depresja? Teraz to wszyscy mają depresję. Moda jakaś się zrobiła. Powariowali z tą depresją...
Kiedy masz swój Ogrójec. Nie swoją Górę Błogosławieństw, ale właśnie Ogrójec. Zimny, ciemny i straszny! I kiedy przychodzą te pytania. Boisz się ich. Ale przychodzą i tak. A może Cię Boże nie ma?! Może Boga nie ma?! A jeśli jest, to może nie jest wszechmocny, łaskawy, miłosierny, bliski i dobry? Bo jakby taki był, to by tego nie było! Czemu, skoro czytam dziś w Ewangelii, że leczy wszystkie choroby i wszelkie słabości, nie uleczy akurat tej mojej? Co jest we mnie gorszego? I jak u Dostojewskiego masz ochotę zwrócić Mu bilet i wysiąść już z tego pociągu. „Wiara w Boga Ojca wszechmogącego, uczy Katechizm, może być wystawiona na próbę przez doświadczenie zła i cierpienia. Niekiedy Bóg może wydawać się nieobecny i niezdolny do przeciwstawienia się złu…” (KKK 272).
Nie każdy w końcu jest Hiobem, który ogołocony ze wszystkiego mówił: „Choćby mnie zabił Wszechmocny – ufam, i dróg moich przed Nim chcę bronić”, nie każdy jest prorokiem Habakukiem, który choć drzewo figowe nie rozwija pąków, nie dają plonu winnice, zawiódł owoc oliwek, a pola nie dają żywności, choć trzody owiec znikają z owczarni i nie ma wołów w zagrodach, umie powiedzieć: „Ja mimo to w Panu będę się radować, weselić się będę w Bogu, moim Zbawicielu. Pan Bóg moją siłą” (Ha 3, 18-19). Nie każdego stać na to „mimo to”. I nie każdy jest psalmistą, który powie: „Chociażbym przechodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze Mną!” (Ps 23, 4).
I wtedy być wiernym. Nie zwrócić Bogu biletu, tylko powiedzieć: „Tylko Tyś jest Panem. Tylko Tyś jedyny, tylko Tyś najwyższy: Jezu Chryste!”. Wtedy powiedzieć: „Jezu, ufam Tobie. Nie rozumiem tego co się dzieje, nie znam odpowiedzi na pytania zaczynające się od słowa: dlaczego? Dlaczego ja, dlaczego tak, dlaczego teraz, dlaczego, dlaczego? Nie wiem. Ale ofiarowuję Tobie Boże to moje „nie wiem”, razem z tym krzyżem. Ofiarowuję Ci to jak perłę. Ty wykorzystaj ją jak potrzeba. Szukam Ciebie – jak mówi dziś prorok Ozeasz – wierząc, że w końcu nadejdzie sprawiedliwość i pokój”.
To jest apostolstwo chorych, wobec którego milkną słowa. A jeśli jakieś słowo można powiedzieć, to tylko jedno: „dziękuję!”.
I właśnie to słowo przynosimy tu, na Jasną Górę. Z tym słowem powierzamy Was Maryi. Jej, która to wszystko zna nie z opowiadań i lektury, ale z własnego doświadczenia, z autopsji. Maryi, której Serce przebił miecz boleści, Maryi, która stała pod krzyżem. Stabat Mater dolorosa, iuxta crucem lacrimosa. Inni pod krzyż nie przyszli, albo spod krzyża czmychnęli, a Ona stała. Silna, mocna, pokorna i ufająca. Tak samo jak pełna siły była w Nazarecie, podobnie pełna siły była wtedy, gdy trzymała w swoich dłoniach podziurawione ciało swego Syna.
Jej Was powierzamy, z Waszym wieloimiennym cierpieniem, z doświadczeniem własnej bezradności i bezwolności, z bólem fizycznym, psychicznym i duchowym. Z pustką, z poczuciem wymykającego się i kończącego się życia, z doświadczeniem straty, opuszczenia, samotności, lęku, beznadziei, bycia nie u siebie, bycia obcym.
Drodzy chorzy. Apostołowie. Prosimy, by Uzdrowicielka Chorych wymodliła Wam nadzieję, która nie jest ani tanim optymizmem, ani lichą pociechą, że jakoś to wszystko pójdzie, ale która jest głębokim przekonaniem, że to wszystko, co przeżywacie, ma sens, że w jakiś tajemniczy sposób jest potrzebne i że zobaczycie tego owoce. Jak nie teraz, to potem, ale je zobaczycie. Bo nie ma takiego Ogrójca, który by się kiedyś nie skończył i nie ma takiego Wielkiego Piątku, po którym by się nie śpiewało „Alleluja!”.
Modlimy się dla Was także o to szczególne światło wiary, które – jak przeczytamy w encyklice Lumen Fidei – nie sprawia, „że zapominamy o cierpieniach, nie jest światłem rozpraszającym wszystkie nasze ciemności, ale lampą, która w nocy prowadzi nasze kroki, a to wystarczy, by iść. Cierpiącemu człowiekowi – napisały cztery papieskie ręce – Bóg nie daje wyjaśniającej wszystko argumentacji, ale swoją odpowiedź ofiarowuje w formie obecności, która towarzyszy historii dobra, łączącej się z każdą historią cierpienia, by oświetlił ją promień światła” (LF 57).
Drugi wymiar Apostolstwa Chorych, to apostolstwo, które spełniamy wobec nich. Chciałbym zwrócić Waszą uwagę na jedną, szczególną jego postać; fundamentalną i pierwszą, od której zależą wszystkie inne. Jest nią czuła obecność przy cierpiącym, to szczególne bycie przy drugim, dzisiaj bardziej ważne jeszcze niż wczoraj. Dotyk w świecie kliknięć, bliskość w świecie sieci, razem w świecie tak często zdalnym i porozdzielanym.
Papież Franciszek o czułości mówi bez przerwy. Czułość nie jest sentymentalną ckliwością, przesadną słodyczą, która, serwowana w nadmiarze, przyprawia o mdłości. Nie jest też tanim rodzajem melancholii ani pozorną serdecznością, przelotnym uczuciem, pustosłowiem lub pustogestem. Czułość jest czymś nieskończenie większym. Jest, jak mówi papież Franciszek, „konkretem egzystencjalnym”, praktyczną postawą miłości drugiego, dzięki której ten drugi staje się pewniejszym, gdy wcześniej był niepewny, mocniejszym, gdy wcześniej był słabszym, podniesionym, gdy wcześniej był upadłym, przyjętym, gdy wcześniej był odrzuconym, chcianym, gdy wcześniej był niechciany. Czułość to mój sposób bycia wobec ciebie, mój sposób reagowania na twoje cierpienie, taki, dzięki któremu cierpisz mniej! „Czułość – jak napisała Noblistka – jest tą najskromniejszą odmianą miłości, która nie prowadzi do zbrodni ani zazdrości, i która pojawia się tam, gdzie z uwagą i skupieniem zaglądamy w drugiego, w to, co nie jest «ja»”.
Taka czuła obecność przy chorym jest ważniejsza niż podanie mu lekarstwa, zaprowadzenie do łazienki. Ważniejsza niż podmycie czy podtarcie. Ważniejsza niż czynności, które przecież coraz sprawniej mogą wykonać dozowniki, automaty i sprzęty.
To o tym mówi Pan Jezus w słynnej przypowieści z 25. rozdziału Ewangelii według św. Mateusza, która jest opisem tego jak będzie na końcu. Co nas ostatecznie czeka. O co będziemy pytani i z czego rozliczani. Znamy ten tekst świetnie. „Byłem głodny, a daliście mi jeść”, powie Chrystus do zaskoczonych, którzy pójdą na prawą stronę, „Byłem głodny, a nie daliście mi jeść”, powie do zaskoczonych po lewej. Coś daliście Mi, albo czegoś Mi nie daliście, gdy byłem nagi, a czegoś, gdy byłem spragniony. Ale gdy mówi, że był chory, nie mówi o daniu Mu czegokolwiek. Mówi wówczas o obecności: „Byłem chory, a przyszliście do Mnie. Byłem chory, a tego nie zrobiliście” (por. Mt 25, 31-46).
To jest fundamentalnie ważne. Przyjść, pobyć, posiedzieć z kimś, kto cierpi. W ciemnościach jego cierpienia, pomilczeć razem, pomodlić się w ciszy. Tak, by ten cierpiący odkrył, może po czasie, może po długim czasie, może po bardzo długim czasie, że Boże milczenie i Boże nieistnienie to jednak dwie różne sprawy. To, że Bóg milczy nie oznacza, że Boga nie ma! Potrzeba tu wielkiej pokory, cierpliwości, delikatności, wyrozumiałej i pokornej miłości bliźniego, ale także kompetencji i mądrości. To wielka sztuka, ale i wielka łaska.
Papież Franciszek w jednym z Listów na Światowy Dzień Chorego napisał, że bliskość „jest tak naprawdę cennym balsamem, który daje wsparcie i pocieszenie tym, którzy cierpią w chorobie. Jako chrześcijanie, przeżywamy bliskość jako wyraz miłości Jezusa Chrystusa, Dobrego Samarytanina, który ze współczuciem stał się bliskim każdego człowieka”.
Jednym z najpiękniejszych obrazków z ostatnich lat był dla mnie ten, gdy papież senior, Benedykt XVI, poleciał do Niemiec, by odwiedzić swojego umierającego brata. Stary papież, sam bardzo niedomagający zrobił to wszystko, by usiąść koło łóżka chorego Georga, potrzymać go za rękę, porozmawiać, pośmiać się, powspominać. Sam potem wyznał, że to spotkanie dało mu wiele otuchy, a gdy brat zmarł, Benedykt XVI powiedział, że wspomnienie tamtego ich ostatniego spotkania przyniosło mu wielkie pocieszenie w żałobie. „Nie obiecuję ci wiele...(to już Leśmian) Bo tyle co prawie nic. Najwyżej wiosenną zieleń. I pogodne dni. Najwyżej uśmiech na twarzy. I dłoń w potrzebie. Nie obiecuję ci wiele. Bo tylko po prostu siebie”.
Moi Kochani, Bracia i Siostry, chciałbym Wam dzisiaj bardzo podziękować za każdą pomoc, którą ofiarowujecie chorym i cierpiącym. Dziękuję księżom, którzy przychodzą z namaszczeniem i rozgrzeszeniem, szafarzom Eucharystii; zwyczajnym i nadzwyczajnym, którzy cierpliwie przynoszą Chleb Życia. Dziękuję lekarzom, pielęgniarkom, salowym, całemu personelowi medycznemu i wolontariuszom, wszystkim, którzy opiekują się chorymi, wszystkim, którzy robili to z taką wytrwałością i kompetencją w miesiącach pandemii. Dziękuję za te wszystkie sytuacje, w których nie tylko przynosicie lekarstwo, ale w których sami jesteście lekarstwem. Dziękuję za Wasze apostolstwo. Kiedyś Chrystus powołał Mateusza i Jana, Piotra i Andrzeja, Filipa i Bartłomieja. Dziś powołuje Was. Konkretnie, imiennie, bezpośrednio, do tego samego; by zwiastować Jego obecność i dobroć tym, którzy cierpią. Żniwo, niestety takie wielkie, cierpienia tak dużo. Oby nie zabrakło robotników. Apostołów Bożej dobroci.
Dziękuję wreszcie tym, którzy tworzą czasopismo „Apostolstwo Chorych”, ofiarowując, poprzez głęboką myśl i zapisane słowo, obecność przy chorym i ważne dla nich wsparcie. Obyście w nagrodę doświadczyli tego, o czym pisze psalmista w Psalmie 41, a co mistrzowsko przetłumaczył Mistrz z Czarnolasu: „Szczęśliwy, który ludzi upadłych ratuje, Pan też się w jego nieszczęściu zmiłuje. Pan go w cale zachowa i zdrowia nabawi i w szczęściu nieodmiennym z łaski swej postawi”.
A my, Bracia i Siostry, jeśli wiemy, że obok nas jest ktoś, kto cierpi w samotności, zareagujmy na to. Zareagujmy obecnością. Amen.