Szkoła miłości i odpowiedzialności
Na początku posługi zawsze jest entuzjazm, radość. Skąd jednak brać siły, gdy pojawi się zwykła codzienność? Okazuje się, że łatwo jest rozpalić ogień, dużo trudniej go podtrzymać.
2023-01-05
Kilka miesięcy temu w bardzo emocjonalnym SMS-ie jedna z wolontariuszek Siedleckiego Hospicjum Domowego dla Dzieci, która była opiekunką naszego pacjenta Kamilka podczas wyjazdu integracyjnego do Jantaru, napisała mi: „Dziękuję wam za to, że dzięki wolontariatowi zrozumiałam, o co chodzi w życiu”.
Czym jest wolontariat? Kim jest wolontariusz? Poważne definicje, które można znaleźć w ustawie i w encyklopediach wyprowadzają jego znaczenie z łacińskiego źródłosłowu: voluntarius czyli „dobrowolny” tłumacząc, że jest to dobrowolna, bezpłatna, świadoma praca na rzecz innych osób, instytucji lub całego społeczeństwa, wykraczająca poza związki rodzinno-koleżeńsko-przyjacielskie. Jest to oczywiście prawda. Rzecz jasna, są różne wolontariaty, różne motywacje skłaniają do posługi angażujących się w nie wolontariuszy. Wymagają różnego rodzaju aktywności, wielorakich form zaangażowania, zdolności. Efekty pracy także mogą być różne – raz przychodzą natychmiast, kiedy indziej trzeba na nie długo czekać. Bywa, że nigdy nie uda się ich poznać.
„Wariatów” ci u nas dostatek
W Siedleckim Hospicjum Domowym dla Dzieci wolontariat towarzyszy nam od początku. Tak naprawdę wszyscy – tzn. obecni pracownicy, pielęgniarki, lekarze – zaczynaliśmy od wolontariatu. Z prostej przyczyny: nie było lokalu, pieniędzy na zatrudnienie, na składki ZUS itd. Było za to mnóstwo kłód rzucanych pod nogi. Był też entuzjazm i czysta intencja stworzenia przestrzeni pomagania, gdzie znajdą bezpieczne schronienie chore dzieci i ich rodziny. Nikt nie pytał o to, co będziemy z tego mieli. Byliśmy gotowi oddać nasze oszczędności, sprzedać auta, jeśli tylko byłaby taka potrzeba. Czy Pan Bóg chciał takiej deklaracji? Nie mam wątpliwości, że tak. Bo też po niej zaczął działać cuda. Ewidentnie. Ale to temat na oddzielny tekst…
Z czasem zaczęli dołączać do nas inni „wariaci”. Młodzi i starsi, od podstawówki po emerytów! Gdy ruszyło Hospicjum, trzeba było kupić sprzęt medyczny, auta dla personelu (nasza pierwsza „yariska” weszła już w dojrzały wiek 22 lat, ale dalej służy!), abyśmy mogli dojechać do naszych dzieci. Stąd akcje charytatywne, spotkania z młodzieżą w szkołach, dyżury w domach pacjentów, pomoc rodzicom, rodzeństwu.
Pamiętaliśmy też o innym, szczególnym wolontariacie – nie mam wątpliwości, że dzięki niemu mamy dziś to, co mamy. Od 25 lat (jubileusz będziemy świętowali podczas drugiego dnia świąt Bożego Narodzenia) istnieje grupa wsparcia rodziców w żałobie „Dzieci Światła”. Zrzesza ona setki rodzin, które przez te lata utraciły swoje dziecko. Wiele z nich zna doskonale topografię korytarzy szpitali dziecięcych w całej Polsce, oddziałów onkologii, neurologii, zna monotonię kapiących kroplówek, niewygodę spania tygodniami na karimacie przy łóżku dziecka w szpitalu, smutek cmentarzy. Rozumieją. Wielu wolontariuszy mówiło: „Nie dam rady. Za trudne to dla mnie. Ale będziemy pomagać inaczej”. I pomagają, codziennie modląc się za hospicyjną społeczność, za naszych pacjentów i ich rodziny. To też wolontariat. Nie mniej ważny niż udział w akcjach charytatywnych, niż bezpośrednia służba w domach czy wsparcie codziennych działań biura fundacji.
Czy łatwo być wolontariuszem?
Na pewno nie. Na początku posługi zawsze jest entuzjazm, radość. Pojawiają się zdjęcie na Facebooku, lajki (polubienia), komentarze w rodzaju: „Podziwiamy! Jesteś super, mega! Tak trzymać”. Po nich przychodzi czas oczyszczania motywacji, redefiniowania celów i stawiania pytań: „Co dalej, gdy zgasną jupitery?” Gdy fallowersom (obserwatorom w Internecie) znudzi się lajkowanie kolejnych postów z akcji? Skąd brać siły, gdy pojawi się zwykła codzienność? Okazuje się, że łatwo jest rozpalić ogień, dużo trudniej go podtrzymać.
Z wolontariatem wiążą się zatem dwie cechy: wytrwałość i odpowiedzialność. Wiele placówek w formule działania podobnych do naszej, rekrutując wolontariuszy, wprowadza pewną etapowość: najpierw jest rozmowa z opiekunem wolontariatu, psychologiem –badane są motywacje, wyobrażenia. Po niej rozpoczyna się staż kandydata przy boku starszego wolontariusza. Trwa od kilku tygodni do kilku miesięcy. Po nim znowu jest rozmowa. I dopiero wtedy, po pomyślnym przejściu wszystkich etapów i po potwierdzeniu woli trwania w postanowieniu, rozpoczyna się służba.
Czy to konieczne? – może ktoś zapytać? Tak, bardzo. Nie jest sztuką błysnąć. Pokazać się w domu pacjenta, zaprzyjaźnić z rodziną. Wejść w jej intymność, zdobyć zaufanie. Co wtedy jednak, gdy się okaże, że rezygnacja z części swojego czasu, bycie dyspozycyjnym zaczyna ciążyć? I zacznie się nieobecność, szukanie pretekstów, tłumaczeń i wykrętów, by nie przyjść. To boli. Po co dodawać komuś bólu, skoro swojego ma w nadmiarze? „Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś. Jesteś odpowiedzialny za swoją różę” – tłumaczył Małemu Księciu lisek w słynnej książce A. de Saint-Exuper’ego.
Bogu na chwałę i ludziom ku pożytkowi
Choćby z tych racji wolontariat jest świetną szkołą życia dla wszystkich wolontariuszy, niezależnie od tego, ile mają lat, jakie doświadczenia w sobie niosą. Szkołą miłości i odpowiedzialności – dwóch cech, które św. Jan Paweł II zawsze ze sobą łączył. Z tego też względu dużą wagę przykładamy do formacji, gdzie po wielokroć do nich wracamy – w różnych kontekstach. Razem szukamy motywacji, spoglądając na krzyż, sięgając po Słowo Boże. Przynajmniej dwa razy w roku nasi wolontariusze wyjeżdżają na dni skupienia, rekolekcje (najczęściej łączone z wypoczynkiem, radością), odbywają praktyki w domach opieki prowadzonych przez siostry albertynki, rozdają herbatę i posiłki bezdomnym itp. Każdy dzień posługi podczas wakacyjnego wyjazdu rodziny hospicyjnej do Jantaru zaczynają krótką medytacją, modlitwą. To wszystko układa się wówczas w jedną całość, spójną i logiczną.
Aktualnie mamy ponad 40 wolontariuszy. Wielu z nich to już studenci, mieszkają daleko od domu, rzadziej się z nami spotykają. Ważne jest dla nas to, że wielu z nich znalazło swoją przestrzeń służby w środowiskach, w których obecnie studiują lub pracują. „Sprawność” – talent odkryty w Hospicjum! – pomnażają dalej. I o to chodzi! Często mówią po latach: „Daliśmy swój czas, siebie, a otrzymaliśmy stokroć więcej! Wiarę, nadzieję, siłę do walki, lekcję wytrwałości”. W tym roku jedna z naszych wolontariuszek rozpoczęła studia na kierunku lekarskim. Nie wyobraża sobie, by kiedyś nie robić tego, co poznała podczas trzyletniej pracy w wolontariacie, ale już jako profesjonalistka. Można? Można!
Nie wychowujemy dla siebie. Czasem Pan Bóg stawia człowieka w jakimś miejscu, w danej przestrzeni, kontekście na dłużej, kiedy indziej na krótki czas. Ufam, że ślad dobra pozostanie. Może na zawsze. Że poruszonej wrażliwości nie da się, ot tak sobie, przekuć w obojętność. A potrzebujących pomocy – niezależnie od tego, czy będzie ona udzielana w ramach określonej struktury, przynależności czy poza nią – nie zabraknie nigdy.
To jest Kościół! Najpiękniejszy, żywotny, pociągający. Pierwsi chrześcijanie, konfrontujący swoją codzienność z codziennością pogan, na pytania, dlaczego tak uparcie trwają przy „swoim Bogu” aż do męczeństwa, odpowiadali: „Nie umiemy wam opowiedzieć Ewangelii, za mało mamy mądrości, wiedzy. Ale patrzcie na nas: jak żyjemy, kochamy, co dla nas jest ważne, a otrzymacie odpowiedź”. Czyż nie o to chodzi w byciu uczniem Jezusa?