W chorobie spotkałem siebie
Myślę, że doświadczenie trudnej diagnozy i czas leczenia były dla mnie czymś, czego potrzebowałem, by poznać siebie i spotkać się ze sobą.
2023-08-01
W 2017 r. po ponad 40 latach pracy jako zawodowy kierowca przeszedłem na emeryturę. Można powiedzieć, że byłem zdrów, jak ryba. Pracując w takim zawodzie, każdego roku musiałem przechodzić szczegółowe badania okresowe, ponadto sam często oddawałem krew i mocz do analizy, aby mieć swoje zdrowie pod kontrolą. U progu emerytury również postanowiłem wykonać rutynowe badania, aby ze spokojną głową rozpocząć nowy etap w życiu. Wyniki krwi wykazały jakieś nieprawidłowości i musiałem poddać się kolejnym, licznym badaniom. Po długich tygodniach niepewności usłyszałem diagnozę: nowotwór pęcherza moczowego.
Pierwsze, co pamiętam po usłyszeniu diagnozy to całkowite zaskoczenie i niedowierzanie. Przecież od wielu lat badałem się regularnie i to w szerszym zakresie niż większość ludzi. Dotychczas wszystkie moje wyniki były prawidłowe, nie miałem też żadnych objawów choroby. Pomyślałem więc, że to pomyłka i powtórzyłem wszystkie badania. Niestety o pomyłce nie było mowy. Pierwsza diagnoza potwierdziła się. Wpadłem w panikę, bo nigdy wcześniej nie chorowałem na żadną poważną chorobę, nigdy też nie leżałem w szpitalu. Nie wiedziałem więc, jak przygotować się na czas leczenia i czego spodziewać się w walce z chorobą.
Wielkim wsparciem w tym czasie okazali się dla mnie moi bliscy, szczególnie żona. Wysłuchiwała moich czarnych scenariuszy, które zacząłem tworzyć w swojej głowie, towarzyszyła mi podczas wizyt u lekarza, znosiła moje szybko zmieniające się nastroje. Zawsze była blisko mnie, okazując mi miłość i cierpliwość. Dzisiaj wiem, że tej cierpliwości musiała mieć w sobie bardzo dużo, bo sytuacja choroby, w której się znalazłem, przewróciła moje życie do góry nogami, przez co bywałem nieznośny dla otoczenia. Wiele skrajnych emocji towarzyszyło mi w czasie leczenia. Popadałem w melancholię i smutek, często też szukałem odosobnienia i nie miałem ochoty na kontakt z innymi ludźmi. Mam wielkie szczęście, bo mimo zmian w moim zachowaniu, wielu znajomych nie zniechęciło się utrudnionym kontaktem ze mną. Odwiedzali mnie, dzwonili, służyli pomocą w różnych sytuacjach. Jestem im za to bardzo wdzięczny, bo w chwilach próby okazali się prawdziwymi przyjaciółmi. Było to dla mnie tym bardziej ważne, że chociaż zewnętrznie okazywałem obojętność i brak chęci na kontakt, tak naprawdę bardzo potrzebowałem innych ludzi, ich zainteresowania, troski, obecności.
Czas diagnozy i leczenia był także dla mnie przełomem w wierze. Z perspektywy czasu widzę, że wówczas zbliżyłem się do Boga. Być może początkowo było to spowodowane lękiem przed śmiercią, ale później stało się prawdziwą potrzebą serca. Do dzisiaj pamiętam swoją modlitwę przed Najświętszym Sakramentem, kiedy wracając z kolejnych badań, wstąpiłem do kościoła. Modliłem się wtedy bardzo żarliwie i szczerze. Chyba pierwszy raz w życiu naprawdę powierzyłem się Bogu bez żadnych warunków i kalkulacji. W Jego ręce oddałem leczących mnie lekarzy i samego siebie. Nie obiecywałem, że zrobię to czy tamto, jeśli wyzdrowieję. Po prostu modliłem się, zawierzając Bogu swoją przyszłość. Ta modlitwa na zawsze pozostanie w moim sercu. Była dla mnie niezwykłym doświadczeniem – uwalniającym z lęku o siebie, o swoich bliskich.
Obecnie, po sześciu latach od diagnozy i leczeniu onkologicznym, nie ma wznowy choroby. Cały czas pozostaję pod kontrolą lekarską. Myślę, że doświadczenie trudnej diagnozy i czas leczenia były dla mnie czymś, czego potrzebowałem, by poznać siebie i spotkać się ze sobą. Mam nadzieję, że choroba już nie wróci, a nawet jeśli, to wierzę, że zdołam z pomocą Boga i bliskich mi osób dobrze przeżyć ten czas.
Zobacz całą zawartość numeru ►