Na wzór miłosiernego Samarytanina

Słudzy Boży mieli głęboką świadomość, że prawdziwa wiara nie jest czymś teoretycznym. Nie można jej również ograniczyć wyłącznie do sfery przeżyć i uczuć. Prawdziwa i dojrzała wiara wtedy jest właściwie i w pełni przeżywana, kiedy znajduje potwierdzenie w konkretnych wyborach dnia codziennego.

zdjęcie: Ulmowie.pl

2023-09-01

Głównym celem Niemiec pod rządami Hitlera w centralnej i wschodniej Europie było zdobycie tzw. Lebensraum – przestrzeni życiowej dla Niemców, którzy uważali się za należących do lepszej, w ich rozumieniu, rasy aryjskiej. Aby ten cel osiągnąć, nie zawahali się przed najbardziej brutalnymi działaniami. Od początku wojny stosowali wobec Polaków terror, dokonywali masowych egzekucji, programowo poddawali eksterminacji polską elitę, pod groźbą śmierci kontrolowali każdy aspekt życia społecznego, niszczyli polską kulturę, wiarę katolicką i podstawy państwowości. Każdego dnia wśród ludzi panował strach i brak poczucia pewności o jutro. Ponadto Niemcy, prowadząc w okupowanej Polsce antysemicką propagandę, pozbawili polskich Żydów wszelkich praw. Tworząc getta, odseparowali ludność żydowską od reszty społeczeństwa i odcięli ją od leków i żywności. Żydzi zmuszeni zostali przez Niemców do noszenia znaków dyskryminacyjnych. Na okupowanych ziemiach, na których utworzono tzw. Generalne Gubernatorstwo, była to biała opaska z gwiazdą Dawida. Ludność żydowska była zmuszana do przymusowych robót.

Kwestia żydowska

20 stycznia 1942 r., podczas konferencji zorganizowanej przez Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy w Wannsee pod Berlinem, władze niemieckie podjęły decyzję o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”, którego konsekwencją miała być eksterminacja Żydów mieszkających na terenie ówczesnej Europy. Oblicza się, że w obozach zagłady Niemcy zamordowali blisko 3 miliony Żydów. Poza obozami zagłady Żydzi ginęli w masowych egzekucjach, umierali z głodu i chorób w gettach, w czasie transportów na miejsce zagłady, a także podczas „Marszów Śmierci” organizowanych przez Niemców w czasie ewakuacji obozów pod koniec wojny. Liczbę Żydów zamordowanych przez Niemców w czasie II wojny światowej ocenia się łącznie na około 6 milionów. Prawie 5 milionów z nich zgładzono na ziemiach polskich okupowanych przez III Rzeszę. Blisko 3 miliony ofiar to polscy Żydzi.

Należy podkreślić ponadto, że w 1941 r. Niemcy, w odróżnieniu od sytuacji w okupowanych krajach na zachodzie Europy, wprowadzili na ziemiach polskich karę śmierci za jakąkolwiek pomoc Żydom. Z tego powodu zostało zamordowanych około tysiąca Polaków, choć ta liczba prawdopodobnie jest o wiele większa. Rok później prawo to stało się jeszcze bardziej bezwzględne: od tego momentu kara śmierci groziła tym, którzy nie poinformowali Niemców o ukrywających się w jakimkolwiek miejscu Żydach.

„Kiedy w nocy do okien domu wiejskiego zapukał jakiś nieznany Żyd, wraz z nim zapukał problem Żyda tamtego czasu wraz z całym splotem różnych aspektów, ryzyka i niebezpieczeństwa razem z koniecznością podjęcia decyzji. Z tym wszystkim związany był dylemat duchowy. Prześladowany prosi o pomoc, o łyżkę jedzenia, o to, by przez chwilę mógł się zagrzać w ciepłym miejscu. Kiedy dostrzeże ciepłą iskrę w oczach, życzliwe słowo, prosi o możliwość pozostania przez kilka dni – będzie pracować, a potem odejdzie.

Rolnik staje wobec pytania: jak zareagować? Zdaje sobie sprawę, że do jego okien zapukał problem moralny, problem człowieka, któremu zostało odebrane człowieczeństwo, że zapukało wielkie zagadnienie ludzkie. Problem, który należy do tysięcy pokoleń: problem tymczasowego panowania zła, problem poszukiwanego i prześladowanego. Tak oto człowiek znajduje się w obliczu konieczności weryfikacji samego siebie, zestawienie swojego zachowania z imperatywem moralnym. Ryzyko połączone ze stanięciem po stronie dobra – po stronie poszukiwanego – jest zawsze ogromne” (Szymon Datner, historyk żydowski, w: Las Sprawiedliwych. Karta z dziejów ratownictwa Żydów w okupowanej Polsce, Warszawa 1968 r., s. 27.).

W takiej sytuacji znaleźli się pod koniec 1942 r. Józef i Wiktoria Ulmowie z dziećmi, kiedy do ich domu zapukało ośmiu Żydów, prosząc o pomoc. Byli to: kupiec z Łańcuta Saul Goldman z synami Baruchem, Mechelem, Joachimem i Mojżeszem oraz sąsiadki Ulmów z Markowej, a zarazem córki Chaima Goldmana – krewnego wspomnianego wyżej Saula: Gołda Grünfeld i Lea Didner wraz z małą córeczką o imieniu Reszla. Józef i Wiktoria Ulmowie otworzyli swe serca i drzwi domu dla skazanych na zagładę przez okupanta niemieckiego przedstawicieli narodu żydowskiego. Udzielili im schronienia i ukrywali w skromnym, drewnianym domu przez około 15 miesięcy. Za ten gest zapłacili najwyższą cenę, ponosząc śmierć z rąk funkcjonariuszy żandarmerii niemieckiej 24 marca 1944 r.

Czym kierowali się Ulmowie, podejmując tę bohaterską decyzję? Skąd Słudzy Boży czerpali siły, by trwać w podjętej decyzji przechowywania ośmiu Żydów z podziwu godną konsekwencją?

Wiara czynna w miłości

Najgłębszym motywem tej decyzji była wiara, którą otrzymali na chrzcie świętym, ożywiona przez sakrament małżeństwa i pogłębiana każdego dnia. Jeden ze świadków, którzy złożyli swe zeznania na etapie diecezjalnym procesu beatyfikacyjnego, stwierdza: „Ulmowie byli ludźmi wierzącymi, żyli sprawami parafii. Wiara kazała im przyjść z pomocą Żydom, nie zrobili na tym żadnego interesu”.

Słudzy Boży mieli głęboką świadomość, że prawdziwa wiara nie jest czymś teoretycznym. Nie można jej również ograniczyć wyłącznie do sfery przeżyć i uczuć. Prawdziwa i dojrzała wiara wtedy jest właściwie i w pełni przeżywana, kiedy znajduje potwierdzenie w konkretnych wyborach dnia codziennego. Powinna ona inspirować i przenikać wszystkie sfery życia człowieka, jego pragnienia, decyzje, słowa i czyny. Wymownie zwraca na to uwagę św. Paweł: „Albowiem w Chrystusie Jezusie ani obrzezanie, ani jego brak nie mają żadnego znaczenia, tylko wiara, która działa przez miłość” (Ga 5, 6). Warto przywołać również słowa św. Jakuba: „Jaki z tego pożytek, bracia moi, skoro ktoś będzie utrzymywał, że wierzy, a nie będzie spełniał uczynków? Czy [sama] wiara zdoła go zbawić? Jeśli na przykład brat lub siostra nie mają odzienia lub brak im codziennego chleba, a ktoś z was powie im: «Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i najedzcie do syta!» – a nie dacie im tego, czego koniecznie potrzebują dla ciała – to na co się to przyda? Tak też i wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie” (Jk 2, 14-17).

Takiej właśnie wiary Józef i Wiktoria uczyli się z kart Pisma Świętego, którego słuchali nade wszystko w czasie Eucharystii. Spotkanie z Bogiem w darze Jego słowa przedłużali w codzienności poprzez osobistą lekturę i rozważanie Słowa Bożego, zapisanego na kartach Biblii. W swojej bibliotece domowej mieli między innymi właśnie egzemplarz Pisma Świętego, który nie był tylko jedną z wielu książek, jakie posiadali, jakimś dodatkiem. To właśnie w księdze natchnionej szukali światła, mądrości oraz odpowiedzi na najważniejsze pytania. Kilka dni po egzekucji w domu Ulmów znaleziono egzemplarz Pisma Świętego, a w nim dwa znamienne podkreślenia na czerwono. Zaznaczone fragmenty dają nam jasne wyobrażenie o wartościach, jakie małżeństwo Ulmów czerpało z wiary chrześcijańskiej. Jedno z nich to podkreślenie tytułu podrozdziału: „Przykazanie miłości. Miłosierny Samarytanin” (por. Łk 10,30-37), a pod nim – dopisane ołówkiem – słowa „tak”. Jakby Ulmowie chcieli przez to powiedzieć: tak właśnie chcemy żyć również i my, pragniemy każdego dnia iść drogą miłosierdzia, dobroci i otwartości na potrzeby drugiego człowieka.

Wzrok – serce – czyn. Samarytanie z Markowej

Zwróćmy uwagę, że Samarytanin, czyli ten, który był pogardzany, ten, na którego nikt by nie postawił, a ponadto też miał swoje obowiązki i swoje sprawy do załatwienia, kiedy zobaczył poranionego człowieka, nie minął go, jak żydowski kapłan i jego pomocnik – lewita. Na tym polega różnica, że widząc cierpienie pobitego i umierającego wędrowcy, Samarytanin „wzruszył się głęboko” (Łk 10, 33), to znaczy poruszone było jego serce, jego uczucia! Dwaj pozostali również widzieli, ale ich serca pozostały zamknięte, zimne. Jak pięknie komentuje przypowieść o miłosiernym Samarytaninie papież Franciszek: „Serce Samarytanina było zestrojone z sercem samego Boga. W istocie «współczucie» jest zasadniczą cechą miłosierdzia Boga. Bóg jest względem nas miłosierny. Co to oznacza? On cierpi z nami, odczuwa nasze cierpienia. Współczucie oznacza «cierpieć z». Czasownik ten wskazuje, że serce wzrusza się głęboko i drży na widok cierpienia człowieka. I w tych gestach oraz postępowaniu miłosiernego Samarytanina rozpoznajemy miłosierne działanie Boga w całej historii zbawienia. Jest to to samo współczucie, z jakim Pan podchodzi do każdego z nas: On nas nie ignoruje, zna nasze cierpienia i wie, kiedy potrzebujemy pomocy i pocieszenia. Podchodzi do nas blisko i nigdy nas nie opuszcza. Każdy z nas może zadać sobie pytanie i odpowiedzieć w sercu: «Czy w to wierzę? Czy wierzę, że Pan ma miłosierdzie dla mnie, takiego, jaki jestem, grzesznego, z tyloma problemami i tyloma sprawami?». Należy pomyśleć o tym, i odpowiedź brzmi: «Tak!». Jednak każdy powinien spojrzeć w serce, czy wierzy w to miłosierdzie dobrego Boga, który podchodzi blisko, uzdrawia nas, czule obejmuje. A jeśli my Go odrzucamy, On czeka – jest cierpliwy i zawsze jest przy nas” (Audiencja generalna, 27.04.2016 r.).

Poruszenie sumienia

Józef i Wiktoria Ulmowie czytając tę przypowieść, stale odkrywali, że prawdziwym uczniem Chrystusa jest ten, kto naśladuje przykład miłosiernego Samarytanina. W swoim codziennym życiu mieli ku temu wiele okazji. Zachowanie owego Samarytanina wobec dramatu pobitego wędrowca poruszało sumienia przyszłych Błogosławionych, pogłębiając postawę wrażliwości i zainteresowania sytuacją, w jakiej znajdują się osoby, które spotykali w codziennym życiu. Te postawy znajdowały szczególny wyraz w konkretnych czynach miłości, podejmowanych każdego dnia. Ponadto obydwa fragmenty pomagają nam lepiej zrozumieć zarówno to, co kierowało nimi w momencie, kiedy zdecydowali się otworzyć przed ośmioma wyznawcami religii Mojżeszowej drzwi swojego serca i domu, a także skąd czerpali siły, by wiernie trwać przy podjętej decyzji. Wszystko to Słudzy Boży czynili, mając świadomość, jakie mogą być tego konsekwencje. Warto wreszcie, na kanwie perykopy Łk 10, 30-37 dodać, że rodzina Ulmów bywa często nazywana „Samarytanami z Markowej”.

Popatrzmy ponadto, że na zakończenie przypowieści Jezus odwraca pytanie uczonego w Prawie i pyta go: „Kto z tych trzech okazał się, według twego zdania, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?” (Łk 10, 36). Odpowiedź na koniec jest jednoznaczna: „Ten, który mu okazał miłosierdzie” (Łk 10, 37). „Na początku przypowieści dla kapłana i lewity bliźnim był umierający człowiek; na koniec bliźnim jest Samarytanin, który się zbliżył. Jezus odwraca perspektywę: nie należy oceniać innych, żeby zobaczyć, kto jest bliźnim, a kto nie. Sam możesz stać się bliźnim każdego człowieka w potrzebie, którego spotykasz, a będziesz nim, jeżeli w swym sercu masz miłosierdzie, to znaczy jeżeli posiadasz tę umiejętność współcierpienia z drugim człowiekiem” (Audiencja generalna, 27.04.2016 r.).

My też możemy tak żyć

Przypowieść ta zatem mówi o współczuciu, ale chodzi w niej o współczucie czynne, czyli miłosierdzie, którego przykładem jest postawa Samarytanina. Współczucie czuje się we wnętrznościach – jak to określa Amy-Jill Levine – ale miłosierdzie wypełnia się ciałem. Reakcja Samarytanina wobec bólu uczy nas, że współczucie, miłość nie są nieokreślonymi uczuciami, ale oznaczają zatroszczenie się o drugiego człowieka, a nawet zapłacenie za to osobiście. Oznacza zaangażowanie się, czyniąc wszystkie konieczne kroki, aby zbliżyć się do drugiego, aż po utożsamienie się z nim: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego” (Kpł, 19, 18). Takie jest przykazanie Pana.

Tak właśnie żyli Józef i Wiktoria Ulmowie. I w takim duchu wychowywali również swoje dzieci. Oni wiedzieli, że przypowieść o miłosiernym Samarytaninie jest wspaniałym podarunkiem dla wszystkich uczniów Chrystusa, ale także zobowiązaniem. Również do każdego z nas Jezus mówi to, co powiedział do uczonego w Prawie: „Idź, i ty czyń podobnie” (Łk 10, 37). Wszyscy jesteśmy powołani do pójścia tą samą drogą co miłosierny Samarytanin, który symbolizuje Chrystusa: Jezus pochylił się nad nami, stał się naszym sługą i w ten sposób nas zbawił, abyśmy także i my mogli kochać się tak, jak On nas umiłował, w ten sam sposób.

Dopomóż mi, Panie...

Prośmy zatem słowami św. Faustyny: „Dopomóż mi, Panie, aby oczy moje były miłosierne, bym nigdy nie podejrzewała i nie sądziła według zewnętrznych pozorów, ale upatrywała to, co piękne w duszach bliźnich i przychodziła im z pomocą. Dopomóż mi, Panie, aby słuch mój był miłosierny, bym skłaniała się do potrzeb bliźnich, by uszy moje nie były obojętne na bóle i jęki bliźnich. Dopomóż mi, Panie, aby język mój był miłosierny, bym nigdy nie mówiła ujemnie o bliźnich, ale dla każdego miała słowo pociechy i przebaczenia. Dopomóż mi, Panie, aby ręce moje były miłosierne i pełne dobrych uczynków, bym tylko umiała czynić dobrze bliźniemu, przyjmować na siebie cięższe i mozolniejsze prace. Dopomóż mi, Panie, aby nogi moje były miłosierne, bym zawsze spieszyła z pomocą bliźnim, opanowując swoje własne znużenie i zmęczenie. (...) Dopomóż mi, Panie, aby serce moje było miłosierne, bym czuła ze wszystkimi cierpieniami bliźnich. (…) Jezu mój, przemień mnie w siebie, bo Ty wszystko możesz. Amen”. (Dzienniczek św. Faustyny, nr 163).


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, pozostali Autorzy, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2023nr09, Z cyklu:, Nasi Orędownicy

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 24.11.2024